MONASTERIUM
„Church of Bones”
Nine Records 2019
Klasyczne
granie spod znaku Heavy/Doom Metalu, mimo iż ma u nas swoich zagorzałych
zwolenników, nie jest jakoś specjalnie popularne wśród młodzieży. Zespoły z
tego nurtu uprawiają swoje poletko jakby nieco na uboczu nieniepokojone przez
nikogo, wolne od trendów przetaczających się co jakiś czas przez scenę. Jeżeli
dzięki temu mają powstawać takie albumy, jak „Church…” to ja zdecydowanym
ruchem ręki jestem kurwa za!!! Drugi album Krakowskiego zespołu to bowiem płyta
w swej klasie doskonała. Materiał ten nie przełamuje żadnych granic, nie niesie
ze sobą absolutnie nic rewolucyjnego, a mimo to robi piorunujące wrażenie i ma
w sobie to „coś”, co sprawia, że po zakończeniu płyty słuchacz bezwiednie
wciska ponownie przycisk „play” na swym odtwarzaczu. Beczki wspomagane mocarnym
basem gniotą bezlitośnie, nadając tej produkcji niezbędnej w tym gatunku głębi,
ciężkie, smoliste, cudownie przeciągane riffy miażdżą czaszki, a emocjonalne,
mocne, czyste, rezonujące wokale Michała Strzeleckiego, będące chyba
najlepszymi w tej branży na Polskiej, a kto wie, czy nie na Europejskiej scenie
nadają tej produkcji ostatecznego, szlachetnego szlifu. Płytka posiada genialny
klimat. Epicki, podniosły, wręcz katedralny, ale zarazem czuć tu zimny, walący
rozkładem oddech kostuchy. Pełne, mocne, tłuste, przestrzenne brzmienie nadaje
zawartym tu wałkom ogromnego ciężaru gatunkowego i sprawia, że płyta przetacza
się po słuchaczu z gracją kilkusettonowego walca. Mimo iż „Kościół Kości” ma do bólu klasyczną budowę, to wcale nie jest to
materiał prosty i oczywisty i zazdrośnie strzeże on swoich tajemnic. Wbrew
pozoromsporo się tu dzieje, zwłaszcza w sferze pracy wioseł. Dysonansowe, zawieszone akordy wplecione w ten
zwarty monolit ociężałych melodii mogą posłużyć tu za doskonały przykład. Warto
zatem zagłębić się mocniej w ten album, aby odkryć wiele czających się tam
smaczków, a uwierzcie mi na słowo, one tam są i tylko czekają, aby w najmniej
oczekiwanym momencie wyskoczyć niczym Diabeł z pudełka czekoladek. Warstwę
muzyczną doskonale uzupełnia świetna, idealnie wpisująca się w klimat tego
krążka okładka albumu. Fanom twórczości Candlemass, Solitude Aeturnus czy Solstice
nie muszę polecać tej płyty, gdyż zapewne już znajduje się ona w ich kolekcji.
Pozostałym szczerze rekomenduję „Church…”, bo to zajebisty kawał ciężkiego
grania.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.