środa, 31 lipca 2019

Recenzja BLACK CRUCIFIXION „Lightless Violent Chaos”


BLACK CRUCIFIXION
„Lightless Violent Chaos”
SéanceRecords 2019

Black Crucifixion to kawał Black Metalowej historii i to nie tylko, jeżeli chodzi o scenę Fińską. Ich pierwsze materiały (demo „The Fallen One of Flames” i Ep’ka „Promethean Gift”) przez maniaków nadal otaczane są należnym im kultem i uwielbieniem. W późniejszych latach muzyka Fińczyków ewoluowała przyłączając do Black Metalowego kręgosłupa inne elementy muzyczne. Jeżeli spojrzymy na nurt Czarnego Metalu to podobnie sprawa przedstawia się choćby z Ulver, Satyricon, czy Enslaved, ale nie odbiegajmy od tematu, bowiem meritum sprawy jest tu czwarty, pełny album Black Crucifixion, którego światową premierę 3.06.2019 r. z dumą ogłosiła Sèance Records. „Lightless…” jest płytą, która w prostej linii kontynuuje i rozwija wątki rozpoczęte na poprzedniej, wydanej w 2013 roku „Coronation of King Darkness”. Mimo że nie jest to już tak bezkompromisowa muza, jak na początku ich drogi, to nadal jest ona głęboko złowieszcza, tylko teraz jest bardziej klimatyczna i zarazem na swój pokrętny sposób czarująca i urzekająca. Kompulsywne rytmy wymieszane z ciekawymi, zapadającymi w pamięć riffami i zaraźliwymi melodiami wciągają coraz głębiej z każdym kolejnym przesłuchaniemi ani się człowiek obejrzy, a już nuci te patenty przy goleniu. Mimo tego w tych wałkach cały czas obecna jest mizantropia, posępna atmosfera i czai się tu zło. Zespół czerpie pełnymi garściami z wielu gatunków. „Free of Light” to w zasadzie diabelski Rock, „Deathless Be Me” łączy echo perkusji z warstwowo ułożonymi wiosłami, „Discipline” to mariaż czystego, złowrogiego wokalu, lżejszych melodii i głęboko pulsującego basu, a energetyczny „Of The Godless and Brave” prezentuje wyborne harmonie gitarowe w asyście dudniących, korzennych czterech strun. Tej płyty można słuchać wielokrotnie i za każdym razem wyłapuje się coraz to inne rozwiązania. „Lightless…” wciąga, czaruje i zniewala, mimo że to nie do końca moje granie, poza tym, jak na mój gust jest trochę zbyt rozproszona. Można zaryzykować stwierdzenie, że to muza dla tych, którzy uwielbiają się gubić w tym, czego słuchają. Podejrzewam, że album ten będzie miał tylu zwolenników, co i przeciwników. Ja stoję gdzieś pośrodku. Chylę czoła przed kunsztem muzyków, ale na kolana przed tą płytką nie klękam. Cóż, taki właśnie już jest Black Crucifixion. Rzeźbi po swojemu w czarnej glinie, eksplorując wszelakie, dźwiękowe, mroczne rewiry  i zapewne tak już pozostanie.

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.