niedziela, 28 listopada 2021

I esze jedna, tym razem z MARTWA AURA / MEDICO PESTE / MGŁA

 

MARTWA AURA / MEDICO PESTE / MGŁA

Bydgoszcz, Fabryka Lloyda – 24.11.2021

 

No ładnie rozkręca się nam Fabryka Lloyda, bardzo ładnie. W ostatnim dniu października gościliśmy tam Valkyria i Marduk, a już po niespełna miesiącu ucieszyli nas swą wizytą Martwa Aura, Medico Peste i Mgła. Mimo że 24.11, to niespecjalnie wygodna na koncert data, bowiem była to środa, to jednak publika dopisała, gdyż prócz starych wyjadaczy pojawiło się na tym koncercie sporo młodej krwi (wiadomo, do przybycia zachęcił ich atmosferyczny opad zwany Mgłą, która to wśród młodzieży od kilku już lat robi prawdziwą furorę). Dla mnie jednak głównym magnesem, który przyciągnął mnie na ten koncert, był zapowiadany występ Medico Peste, i wg mnie recital tej właśnie hordy był kulminacyjnym punktem tego programu, ale po kolei. Imprezę rozpoczęli poznaniacy z Martwej Aury i było to bardzo dobre otwarcie. Ich klasycznie podany, mizantropijny Black Metal zrobił robotę i doskonale wprowadził zgromadzoną tego wieczoru publiczność w odpowiedni klimat. Podobał  mi się ten występ zwłaszcza, że panowie postawili na zróżnicowany set i prócz wałków z ich pełnych materiałów pojawiły się także kompozycje z materiału demo „Dzień bez Jutra”, czy splitu z Odour of Death, a poza tym brzmiało to wszystko wręcz wyśmienicie i miało odpowiednie pierdnięcie, więc żarło konkretnie. Po kilku chwilach na oddech, no może nawet kilkunastu scenę we władanie objęli muzycy Medico Peste i pokazali, jak gra się nawiedzony, transowy popaprany Black Metal najwyższej próby. To, co zaprezentowała grupa z Małopolski, po prostu zwaliło mnie z nóg i sponiewierało okrutnie. Pozamiatali panowie, oj pozamiatali. Hipnotyzujące riffy, potężna sekcja rytmiczna z wywracającym flaki basem, oraz sugestywny przekaz sprawiły, że w powietrzu zaczął unosić się słodki odór gnijącego ciała i przecudnej urody aromat ropiejących ran. Chłopaki przejechali się w swym secie prawie po wszystkich swych wydawnictwach, ale mimo to ich występ był niesamowicie spójny i miał swą chorą myśl przewodnią, a że brzmienie było ponownie takie, że owrzodzone paluszki lizać, więc przeorał mi on  łepetynę niesamowicie (a po reakcji zgromadzonych wokół widziałem, że nie tylko mnie). Jak już wspominałem wyżej, dla mnie był to występ wieczoru, którego Mgła nie była w stanie przebić, choćby skały srały, a z nieba leciały gówna tak wielkie, jak moja skromna osoba. Krakowianie stali się już bowiem koncertowym kombinatem i choć ich występy live są precyzyjne i dokładne, że mucha nie siada, to jednak coraz mniej w tym pasji i tego niesamowitego feelingu, czy mroźnych wibracji, jakie charakteryzowały ich spektakle jeszcze 5 lat temu. Nie znaczy to, że nie lubię ich produkcji, czy występów scenicznych, gdyż to wyśmienity zespół, jednak magia ich pierwszych produkcji, czy występów na żywo uleciała już jakiś czas temu. Mgła dała jednak licznie zgromadzonej dla nich publiczności to, czego owa oczekiwała. Perfekcyjny, wyrafinowany show, oparty w większości o dwa ostatnie albumy, który podlana już tłuszcza chłonęła jak zaczarowana, łykając każdy dźwięk, czy gest zespołu (choć było ich jak na lekarstwo), niczym pelikany. Ja oceniam ich występ jako bardzo dobry, ale szału nie było. Ot, przyjechała wyśmienicie przygotowana i naoliwiona, koncertowa maszyna, odjebała swoją szychtę (bisu, którego domagała się ich wierna publika, nie było, bo panowie już zakończyli robotę), i pojechała dalej. Mam wątpliwości, czy postawa polegająca na olewaniu publiki, jest dobra, wszak popularność nie trwa wiecznie, ale ostatecznie to nie mój problem. Gwiazdy mają wszak swoje prawa, a o obowiązkach bardzo szybko zapominają. Konkludując zatem: zacna impreza z bardzo dobrym występem Mgły i Martwej Aury, oraz miażdżącym, w chuj wyjebanym, niesamowitym, chorobliwym show Medico Peste. Kontent jestem niezmiernie i czekam na kolejny koncert w Fabryce Lloyda

 

Hatzamoth







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.