DOODSWENS
/ VALKYRIA / MARDUK
Fabryka
Lloyda, Bydgoszcz 31.10.2021
Gdybym przypadkiem nie wpadł na swojego kolegę, pod jedną z bydgoskich galerii handlowych, najprawdopodobniej w ogóle nie dowiedziałbym się o tym gigu. Nie wiem, czy to ja z wiekiem tracę czujność, czy też reklama tego koncertu trochę kulała? Mało to jednak istotne, gdyż ostatecznie dowiedziałem się o tym wydarzeniu, a gdy już ową wiedzę posiadłem, czym prędzej zaopatrzyłem się w bilecik wstępu i czekałem z niecierpliwością na wyznaczoną datę. No i nadszedł wreszcie ów szczęśliwy dzień, ale nieco wcześniej lotem błyskawicy dotarła wiadomość, że niestety w Bydgoszczy nie wystąpi Doodswens. Szkoda, bo ciekaw byłem, jak wypadną na żywca te dwie wiedźmy z Holandii? Żeby osłodzić maniakom tę stratę, podjęto decyzję, iż Valkyria i Marduk będą miały wydłużone sety, co ostatecznie było słuszną decyzją. Przed wyruszeniem, aby nieco wprowadzić się w odpowiedni nastrój, chlapnąłem trzy drinki, po czym dziarsko wyruszyłem ku Fabryce Lloyda. Na miejsce dotarłem chwilę przed otwarciem bram, więc było jeszcze nieco czasu na przywitanie i pogawędki ze znajomymi. Po sprawnym i bezproblemowym wejściu do klubu, który okazał się świetną miejscówką, zapoznałem się z ofertą baru, zamówiłem napitki i kontynuowałem wieczorne Polaków rozmowy w oczekiwaniu na początek koncertu. Po kilku głębszych nadszedł wreszcie ten moment, scenę zalało czerwone światło i gdy tylko wybrzmiało mroczne intro, swój recital rozpoczęła szwedzka Valkyria. Bardzo konkretny występ zaliczyła w Bydgoszczy ta horda, a ich surowy, chłodny, mizantropijny, miejscami nieco nawiedzony Black Metal podparty gdzieniegdzie patentami zaczerpniętymi z korzennego, mrocznego Thrash Metalu mógł się podobać. Panowie zaserwowali zgromadzonej publiczności naprawdę rzetelny, czarci napierdol, choć będąc szczerym, pod koniec ich występu nie tylko u mnie występowały już oznaki znużenia. Wpływ na taki stan rzeczy miało też niewątpliwie brzmienie, które może tragiczne nie było, ale momentami nieco kulało, obniżając siłę uderzeniową zespołu. Mimo wszystko była to dobra rozgrzewka przed daniem głównym. Krótka przerwa, siusiu, kolejnych kilka głębszych, okraszonych wymianą spostrzeżeń z obecnymi tu maniakami i na scenie zainstalowała się gwiazda wieczoru.
Klasyczne, podniosłe wprowadzenie i Marduk rozpoczął istną rzeź niewiniątek. Na pierwszy rzut poszedł „Werewolf” (a przynajmniej tak mi się wydaje) i od pierwszych jego sekund Szwedzi rozpętali prawdziwie niszczycielskie, muzyczne misterium gwałtu i przemocy, które przybierało na sile z każdym, kolejnym, zagranym przez nich wałkiem, a tego wieczoru Marduk napierdalał tak, że klękajcie narody. Nie zakodowałem kolejności utworów, jakie spadały jeden, po drugim na nasze głowy. Bez reszty pochłonęła mnie ta bestialska, bluźniercza, przepełniona ciemnością ceremonia, ale w secie tym na pewno znalazły się: „Frontschwein”, „Wolves”, „Victoria”, „Materialized in Stone”, „Beyond the Grace of God”, „Those of the Unlight”, miażdżący „World Funeral”, czy kończące występ, roznoszące wszystko w pizdu „Christraping Black Metal” i „PanzerDivisionMarduk”.
No i owe dwie, wybitnie zabójcze piosenki zakończyły występ tej
bezbożnej, szwedzkiej machiny wojennej. Występ doskonały, dodajmy, niesamowicie
brutalny, poniewierający okrutnie i bez srania po krzakach. Tą sztuką Marduk po
raz kolejny potwierdził dobitnie, że są prawdziwymi hegemonami sceny Black
Metalowej.Morgan i spółka odjebali wyśmienity show, który mógłby skruszyć mury
Jerycha.A później odbyły się iście szatańskie tańce, hulanki,
swawole, na które spuszczę jednak zasłonę milczenia. Kto był, ten widział, a
kto widział, ten wie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.