wtorek, 30 sierpnia 2022

Relacja z The Last Words of Death #14

 

The Last Words of Death # 14

27.08.2022 Bydgoszcz, Wiatrakowa Klub

Hekation / Frightful / Wielki Mrok / Sarmat / Zmarłym

 

Koniec sezonu wakacyjnego zawsze oznacza wysyp imprez. Każdy chce zakończyć lato z przytupem, stąd też często terminy różnego rodzaju chamskich spędów ze sobą kolidują. Nie inaczej było kilka dni temu. Do ostatniej chwili zastanawiałem się, czy uderzać lokalnie na czternasty odcinek The Last Words of Death, czy jednak udać się do Łodzi, odwiedzić po dłuższej przerwie chłopaków z Magnetofonu. Ostatecznie gdy dzień wcześniej napisał do mnie człowiek z Upon the Altar, że w Łodzi nie zagrają, postanowiłem wybrać bramkę numer jeden i nie zważając na infekcję gardła, wymagającą zdecydowanej interwencji odkażającej, kilka chwil po The Doorsach byłem już na terenie klubu. Tym razem pogoda sprzyjała, aż za bardzo prawdę mówiąc, zatem nic nie stanęło na przeszkodzie, by ta edycja bydgoskiej imby odbyła się w formule open air. Ponadto imprezę uświetnili swoją obecnością przedstawiciele Godz ov War oraz Vinylstore, którzy wystawili swoje stoiska ze smakowitościami z najwyższej półki. Zatem można było popić, potańczyć i się obkupić.

Na początek na malutkiej scenie, mniejszej chyba nawet od tej na pięterku, pojawił się warszawski Hekation. Pierwsze wrażenie to spory, nieco cyniczny uśmiech na licu. Na wokalu mroczna laska, z wyglądu mocno, jak to określił kolega shub niggurath, skrzywdzona przez los, filigranowa, wydziarana i zapowiadająca, że „Pokaże nam co to ból i mrok”. No dajesz malutka. No i dała. Muzyka tej stołecznej brygady to raczej prosty miks Norwegii z niewielką domieszką melodii pod Mgłę i odrobiną punka. Może i niezbyt oryginalne to połączenie, ale trzeba przyznać, że wiochy nie było. Mejkapy na gębach, surowe brzmienie z dość głośno dudniącą perką odgrywaną przez stworzenie w białych skrzydłach i lampką na czole, pełne zaangażowanie… No i rzeczona czarownica, która wiła się, klękała i wrzeszczała po naszemu, naprawdę bez oszczędzania gardła, że „nienawidzi” i inne takie. Czuć było w tym występie pasję i oddanie sprawie. Poza utworami autorskimi zespół zagrał covery Kekht Arakht i Lifelover (najbardziej przaśny kawałek z setlisty), a na bis chyba jeszcze raz numer, w którym laska wszystkiego „nienawidzi”. Publika co prawda stała jak słup soli, ale może dlatego, że ilość promili w organizmach nie zdążył jeszcze osiągnąć określonego poziomu. No chyba, że wszystkim opadły szczeny. Dla mnie była to całkiem interesująca ciekawostka i chętnie przy okazji zerknę jak ten zespół się będzie rozwijał w najbliższej przyszłości.

Już drugi na liście był band, na który przede wszystkim  się w ten wieczór na Wiatrakową pofatygowałem, czyli gdański Frightful. Miałem nawet w planach przepytać chłopaków przy tej okazji, ale tym razem dopadł mnie leń, więc sprawę załatwimy następną razą. Panowie zajebali około czterdziestominutowy show, któremu absolutnie nic nie brakowało. Czterech młodych chłopaków, w składzie których można było zauważyć wokalistę będącego na oko  wypadkową GG Allina i Chrisa Reiferta, stworzyło fantastyczne widowisko. Zagrali na pełnej, w chuj żywiołowo, nawet biorąc pod uwagę ograniczony metraż, i widać było u nich spore już doświadczenie sceniczne. Publika chyba poczuła tego bluesa pod dwójkę Death z domieszką starego thrashu i na chwilę, czy też dwie, zawiązał się pod sceną nawet mały młyn. Świetną robotę zrobił też świetlik, który mrugał kolorami nie na zasadzie kolorofonu z lat dziewięćdziesiątych, ale faktycznie w takt i rytm, dzięki czemu występ Frightful zyskał najlepszą jak na warunki klubowe oprawę wizualną. Wspomniany wokalista, mimo iż nie bawił się w zbytnie zabawianie zgromadzonej już ponad setki maniaków żartami o babie co to do lekarza przychodzi, kipiał niewymuszoną charyzmą a jego mimika była niewielkim, ale robiącym różnicę dodatkiem do całości. Poza numerami z debiutu goście zajebali coverem „Night’s Blood” Dissection, który zabrzmiał wybornie i był pewnego rodzaju wisienka na torcie. Na koniec jeszcze „Crimson Dawn” i chuj i cześć, pozamiatane. Wyśmienity koncert, dostałem dokładnie to, czego oczekiwałem, a sporo w życiu widziałem, więc nie podniecam się byle czym jak nastolatek pierwszym wytryskiem.

Potem nadeszła kolej na… Wielki Mrok. No kurwa, ten nazw skojarzył mnie się z wiadomą piosenką Kata i myślałem, mając na uwadze panujący obecnie trend, że to będzie jakiś kolejny w chuj awangardowy blek metll z naszego kraju nad zatrutą Odrą. Jakież było moje zdziwienie, gdy na scenie zamontowało się trio w okularach przeciwsłonecznych i jeansowych katanach z naszywkami w stylu lat osiemdziesiątych. I zagrali totalnie na luzie po swojemu, w punkrockowych klimatach, które, jeśli by im jedynie dokleić odpowiednie teksty, mogły by mocno przypominać gig Dr. Huckenbusha. Śpiewali co prawda po naszemu, ale o czym innym i wplatali w swoją twórczość dość sporą garść surowego blackmetalowego riffowania, przez co większość nie trawiących radości w graniu ludków udało się na piwo i chłopaki grali dla skromniejszej niż do tej pory publiczności. Biorąc pod uwagę, że Wielki Mrok dołączył do składu imprezy na kilka dni przed jej datą, uważam, że było to bardzo udane posunięcie organizatora, mające na celu zróżnicowanie muzyki, z jaką mogliśmy obcować na czternastej edycji. Dla mnie bardzo pozytywny występ i duży plus dla kapeli. Zwłaszcza że po kilku już głębszych bawić się przy tym można było naprawdę nieźle.

Jako przerywnik przed czwartym bandem mieliśmy po raz kolejny mały rozgardiasz i widok tłukącego butelki o podłogę właściciela klubu, wygrażającego komuś tulipanem. O co poszło, co się stao? Chuj wie, ale było zabawnie, albo może ciut żenująco… No, ale to i tak chuj, kiedyś, trzydzieści lat temu,  to się w tym temacie działo…

Sarmat rozpoczął swój szoł mocno oryginalnie i nietypowo. W momencie gdy wybrzmiewało intro pośród publiczności pojawiły się postaci ubrane w maski gazowe a na scenie stanął chłopiec z przytuloną mocno maskotką białej owieczki. Wyjawię sekret, iż nie do końca wszystko zagrało, gdyż wspomniana maskotka miała odśpiewać pieść religijną, ale nie zadziałał mikrofon, przez co główny efekt poszedł się jebać, ale i tak gratuluję zespołowi pomysłowości. Potem był już tylko wpierdol. Nuklearny i deathmetalowy. Zajebiste brzmienie, charyzma wokalisty, zagadującego zgromadzonych i zachęcającego do tańca, na co ci chętnie przystali… Może i dość statycznie na scenie, co w sumie nie dziwi biorąc pod uwagę jej wielkość, ale powiem wam jedno. Muzyka Sarmat na żywo wypada zdecydowanie, i to bardzo zdecydowanie, lepiej niż z płyty. Panowie zajebali z orthodoxa tak, że trzeba było trzymać gumki w majtach, by te nie pospadały. Kawał zajebistej, precyzyjnie odegranej deathmetalowaj sztuki.

Na koniec bajzlu zwanego Ostatnimi Słowami Śmierci poszedł Zmarłym. Było sporo dymu, czerwone światła i od chuja ludzi pod sceną. Może i muzyka grana przez kapelę z świętokrzyskiego ma swój klimat, jednak nie do końca on do mnie trafia na żywo. W tym konkretnym przypadku miałem odczucia dokładnie odwrotne niż przy Sarmacie. Na scenie było bardzo niemrawo i przyznam, że w domowych pieleszach przyjmowało mi się to zdecydowanie lepiej. Klimat tego rodzaju nagrań trzeba umić odtworzyć na żywo, a to zespołowi wyszło dość średnio. Nie zaprzeczę, starali się, nawet tak bardzo, że niektórzy zaczęli dosłownie tańczyć z chwytem pod pachę, jednak mnie to jakoś ominęło szerokim łukiem. Zresztą chyba nie tylko mnie, bo jak w którymś momencie panowie poprosili by „napierdalać”, to odzew był znikomy. Można zatem zsumować, iż był to solidny, albo przeciętny występ polskiego przedstawiciela black metalu pokombinowanego, nic nie wnoszącego do życiowych doświadczeń i nie pozostawiający niczego, bez czego żyć się nie da. No szału nie było.

Ogólnie jednak sobotnia potańcówka to kolejny bardzo udany wieczór. Cieszy, że organizator stara się przedstawiać przybyłym zespoły, które pewnie gdzieś tam by umknęły naszej uwadze, a są na tyle wartościowe, że warto jednak się przy nich na chwilę zatrzymać. Tradycyjnie już dziękuję Maciejowi za zaproszenie, było mi niezmiernie miło. Kolejny przystanek za dwa miesiące. Ja już odliczam dni.

 

- jesusatan


Zdjęcia dzięki uprzejmości:

Paweł Cieślak

https://www.facebook.com/pawel.cieslak.foto


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.