środa, 28 lutego 2024

METALOWY POCZĄTEK ROKU Vol. X - relacja

 

METALOWY POCZĄTEK ROKU Vol.X

Antypatia / Trylion / Hellhaim / Deathinition / Phrenetix

Bydgoszcz, 10.02.2024, Over The Under Pub

 

Tak to się psiejsko-czarodziejsko poukładało w tym 2024 roku, że Metalowy Początek Roku odbył się w Bydzi dopiero w dziesiątym dniu lutego. Nie wspominam o tym jednak, aby się czepiać, a stwierdzam jedynie fakt. Nawet gdyby ta cykliczna impreza miała odbyć się w grudniu, to i tak bym na nią czekał, wszak bardzo głęboko wrosła ona już w pejzaż bydgoskiego (i nie tylko) życia koncertowego. Przybyłem więc do klubu Over The Under wtedy, kiedy było trzeba, a nawet nieco szybciej. Uścisnąłem prawicę, komu trzeba, wymieniłem pozdrowienia z nieznajomymi, zlustrowałem bar, przeprowadziłem degustację tego i owego, wprowadzając się tym samym w koncertowy nastrój i ani się obejrzałem, a na scenie zaczynała grać bydgoska Antypatia.

Dotychczasowe występy tego ansamblu, które miałem okazję widzieć, przyprawiały mnie o dreszcze złowieszcze i odruchy wymiotne, jednak przyznaję uczciwie, że tym razem było zdecydowanie lepiej. Powiem nawet, że był to jak dotąd najlepszy ich występ sceniczny. Nie wiem, czy wpływ na to miały zmiany w składzie (Antypatia wystąpiła bowiem na tym evencie we trójkę), czy też dobór utworów (zabrakło bowiem wałków dla odmóżdżonej gimbazy pokroju utworu „Piwo”), ale faktem jest, że ich występ oglądało się tym razem ze względną przyjemnością. Było bowiem ciężko, stosunkowo gęsto i zalatywało to wszystko korzennym, pierwotnym Metalem Śmierci. Całkiem nieźle to żarło, choć chwilami wioślarz płynął w sobie tylko znane rejony, rzeźbiąc sobie, a muzom. Mimo tego, wygląda jednak na to, że w Antypatii coś drgnęło i idzie ku lepszemu. Trzymam więc kciuki, gdyż obrali kierunek, który jest mi bliski. Oby wytrwali. Tradycyjna pauza na małe lub większe co nieco i na klubowych deskach swój show zaczynał poznański Trylion. 

Gatunek, jaki wykonują, czyli Metal Progresywny nie zawsze potrafi obronić się na żywo, jednak Wielkopolanie dali radę. Pokazali niesamowicie wysokie umiejętności techniczne, a zarazem ich występ był intensywny i energetyczny. Beczki, mimo że nielicho zakręcone biły ciężko i dosadnie, a matematycznie wręcz dokładny bas rzeźbił na tyle gęsto, że pękały żebra. Gitarzyści pokazywali natomiast takie umiejętności i szyli w tak techniczny sposób, że kopara opadała do samej ziemi. Warstwa wokalna natomiast nie zawsze mi co prawda pasowała, jednak niezaprzeczalnie dobrze asymilowała się z instrumentalną kurtyną ich występu. Przede wszystkim jednak panowie nie onanizowali się bez celu nad swymi instrumentami, a cała ich techniczna biegłość, doskonałe sample, jak i wyborne światła miały służyć oddaniu surrealistycznej, nadnaturalnej, fantastyczno-naukowej atmosfery, i wierzcie mi, muzycy Trylion zrealizowali swój cel bez dwóch zdań, a wszyscy fani progresu podczas ich występu zapewne narobili z radości w galoty. Nastała kolejna przerwa, więc trzeba było obowiązkowo się odpalić, uzupełnić następnie płyny organiczne (i nie myślę tu bynajmniej o wodzie), pogadać chwilkę z ziomalami i czy prędzej udać się pod scenę, gdyż tam już w imię boże zaczynał stołeczny Hellhaim. 

Nie ukrywam, że z ciekawością czekałem na występ tej grupy, gdyż ich ostatni album „Let The Dead Not Lose Hope” przeczołgał mnie konkretnie, czego dałem wyraz w recenzji tego materiału, która ukazała się na łamach Apocalyptic Rites. Wracając jednak do głównego nurtu tej relacji, mazowieckie komando przypierdoliło tak, że drobne w mej kieszeni przestały się zgadzać. Oparty na klasyce gatunku, rasowy, zadziorny Heavy Metal czerpiący chwilami to, co najlepsze z korzennego Thrash Metalu sprzed prawie czterech dekad konkretnie kopał po organach wewnętrznych i poniewierał cudownie. Jakże jednak mogło być inaczej, skoro bębny miały siłę pneumatycznego młota stosowanego to formowania hutniczych odlewów, linie basu gruchotały kości, zadziorne klasycznie, jadowite riffowanie spuszczało wpierdol, jak ta lala, strzeliste solówki darły skórę pasami, a tradycyjne w swym wyrazie wokale niszczyły tak, że idź pan w chuj i najlepiej nie wracaj. Jak pragnę zdrowia, taki Heavy, to stary Hatzamoth chwalić będzie zawsze i wszędzie, do końca świata i przynajmniej o 10 lat dłużej (bo pewnie mniej więcej na tyle wystarczy mi sił). Hellhaim dojebał zatem do pieca klasycznie i bez pardonu, czyli tak, jak należy. Brawo panowie, tak trzymać. Kolejna przerwa na ostudzenie emocji i zwilżenie nadwątlonych strun głosowych i na scenę wkracza ciężka artyleria, czyli lokalni matadorzy z Deathinition. 

No i z recitalem Bydgoszczan mam niewielki zgryz, miast bowiem gęstego, miażdżącego Thrash Metalu, jaki w ich wykonaniu od zawsze robił mi dobrze, usłyszałem głównie mocno popaprane granie, które bardziej zbliżało się w kierunku twórczości Meshuggah, czy Veil of Maya. Owszem, bębny biły tłusto, bas zapewniał potworne doły, wiosła cięły zawzięcie i agresywnie, a wokal pluł jadem i gęstą zawiesiną ropną, tyle że te pokręcone nielicho struktury, jakie panowie zaserwowali tego wieczora, słabo prezentowały się na żywca, mimo tego, że muzycy wychodzili wręcz ze skóry i stawali obok. Niektórym podobała się ta odmienna twarz grupy, a inni byli zbyt zaskoczeni, aby się ogarnąć. Do mnie z kolei w ogóle ona nie gadała. Jasnymi chwilami ich występu były jedynie dobrze znane z ich twórczości, wgniatające w glebę Thrash Metalowe akcenty, których jednak w tym dniu było jak na lekarstwo. Nie wiem zatem, czy ta ścieżka, którą Deathinition najwyraźniej zamierza podążyć w najbliższej przyszłości, to najlepszy dla tego zespołu kierunek, ale na to muszą już sobie odpowiedzieć sami zainteresowani. Ja bym tam nie szedł, tam jest ciemno, zimno i do domu daleko. Ostatnia tego wieczora pauza, w której można było ogarnąć wszystkie, odkładane dotąd na później sprawy i trzeba było meldować się w sali koncertowej, gdyż tam swój show zaczynał już Litewski Phrenetix. 

No i bez kozery powiem Wam, że kwartet z Wilna przypierdolił tak, że klub zadrżał w posadach, a miejscami tynk poodpadał ze ścian. Rasowy, soczysty, klasycznie zorientowany, jadowity w chuj Thrash Metal, jaki zaprezentowali, sponiewierał mnie okrutnie i do tego bez ostrzeżenia. Zaprawdę przecudnie wymiatali nasi wschodni sąsiedzi. Najczęściej jechali na pełnej kurwie, a do tego wkładali w to całe swe serducho, więc ich muza wpierdol spuszczała niesamowity. Siarczyste, ale tłusto bijące bębny masakrowały z siłą moździerzy oblężniczych, obszernie szyjący bas o ząbkowanych krawędziach wywracał wnętrzności, bezwzględne, klasycznie szorstkie, napastliwe riffy cięły głęboko i boleśnie, pozostawiając po sobie obficie krwawiące bruzdy, a nasycone agresją, gniewne, wściekłe, gwałtowne wokale Liny trzymały warstwę instrumentalną krótko za pysk, podkręcając jednocześnie jeszcze bardziej i tak już potworną siłę uderzeniową i moc ich kompozycji. Co tu dużo gadać, Phrenetix dojebał tak, że niemal wyskoczyłem z buciorów i oddałem na plecy. Coś w mordę pięknego. I tym oto miażdżącym akcentem zakończyła się kolejna, bardzo udana edycja Metalowego Początku Roku. Czas był więc wychylić strzemiennego, pożegnać się z zespołami, oraz uczestnikami imprezy i wrócić do prozy dnia codziennego. Do zobaczenia więc w roku 2025.

 

Hatzamoth


Fotki: Michał Kwaśniewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.