czwartek, 7 marca 2024

Relacja z THE LAST WORDS OF DEATH vol. XXIII

 

THE LAST WORDS OF DEATH vol. XXIII

Morlord / Skalfar / Cyrograf / Machina Baphometa

Bydgoszcz, 24.02.2024, Over The Under Pub

 

No i nadszedł w końcu ten długo wyczekiwany dzień, kiedy to po raz pierwszy w Roku Bestii 2024 (a w ogóle, po raz już dwudziesty trzeci) zabrzmiały Ostatnie Słowa Śmierci. Zaiste zabrzmiały one głośno i donośnie, a jeżeli interesuje Was, poprzez kogo tego wieczora przemawiała Jej Wysokość Śmierć, to zapraszam do przeczytania tej krótkiej relacji, którą pozwoliłem sobie napisać dla zainteresowanych. Tak więc bez specjalnego pierdolenia, o której to stawiłem się w klubie, z kim to się nie przywitałem i czego to nie posmakowałem przy barze, od razu przechodzę do rzeczy. Imprezę rozpoczynał Bydgoski Morlord (lub jak kto woli MorLord) i szczerze powiem, że bardzo ciekaw byłem, co na żywo pokażą ci młodzieńcy.

No i powiem Wam, że nasza młodzież zagrała soczyście i z zębem, mimo niewielkiej, acz dostrzegalnej tremy. Wiadomo, że ciężko występuje się na własnych śmieciach i to nie tylko młodym zespołom, a mimo to trio z Grodu nad Brdą zdecydowanie dało radę. Ich doprawiony czernią Death/Thrash starej szkoły gatunku sponiewierał zebranych pod sceną fachowo i konkretnie. Nie mogło być jednak inaczej, skoro z estradowych desek  popłynęły dźwięki głęboko inspirowane pierwszymi produkcjami Sarcofago, Sepultura, czy Holocausto, jak i wczesnymi dokonaniami Kreator, Sodom, czy Destruction. Beczki biły więc ciężko i siarczyście, korzenny, chropowaty bas rozróbę robił zawodową i doły zapewniał niezgorsze, pierwotnie surowe, śmiertelne riffy raniły dotkliwie, a jadowite, agresywne wokale robiły robotę. Oczywiście zespół nie uniknął kilku błędów, ale nawet te wpadki miały swój niezaprzeczalny urok, gdyż chłopaki w występ wkładali całe swe serducho, a poza tym muzyczny kierunek, który obrali, to zdecydowanie właściwa droga. Oby na niej wytrwali. Zaiste, wyśmienicie otworzył Morlord XXIII edycję The LastWords of Death, ale to, co zrobiła występująca po nich, niemiecka horda Skalfar przeszło moje najśmielsze oczekiwania. 

Sporo obiecywałem sobie co prawda, wiedząc, co ci muzycy potrafią, jednaktak piekielnego huraganu dźwięków chyba nikt się nie spodziewał. Praktycznie od samego początku zalała nas prawdziwa fala diabelskich dźwięków, zbudowana z ciężkich, miażdżących bębnów, których potężne kanonady siały śmierć i zniszczenie, rozrywających na strzępy, grubych linii basu, mizantropijnych, zimnych, surowych riffów, które dosłownie zdzierały skórę pasami i ponurych, przepełnionych wszelakim plugastwem, na wskroś bluźnierczych wokali. Nie ma chuja we wsi, muzycy Skalfar muszą mieć jakieś konotacje z Rogatym, bądź jego krewnymi, gdyż podczas ich recitalu byłem niemal pewien, że otwarły się podwoje piekieł. Wierzcie mi, rozpierdol zrobili panowie naprawdę okrutny, a zawiesisty, demoniczny feeling, jaki unosił się w klubie podczas ich występu powalał na łopatki. Śmierć niewątpliwie z aprobatą kiwała głową, widząc ich bestialski, przesycony ciemnością, obrazoburczy show. Trudno, żeby po takim występie nie zaschło człowiekowi w gardle, więc gdy tylko horda ze Stralsundu zakończyła swe mordercze harce, czym prędzej pobiegłem ratować się, czym tylko można. I tak nawadniałem się aż do czasu, gdy scenę we władanie wziął stołeczny Cyrograf. W przypadku Warszawiaków należy zaznaczyć, że znaleźli się oni w podwójnie trudnym położeniu. Musieli zastąpić Pleń, który to w ostatniej chwili wypadł ze składu imprezy, a do tego tuż przed nimi Skalfar odjebał tak miażdżący show, że idź pan w pizdu. 

Cyrograf podjął jednak rękawicę (chwała im za to) i z podniesionym czołem przypierdolił, ile fabryka dała. Ich surowa, szorstka muzyka, będąca diabelskim amalgamatem dzikiego, tradycyjnego  Black Metalu I fali gatunku, chropowatego, agresywnego, ziarnistego Punka i pierwotnego, demonicznego Heavy Metalu prezentowała się nadzwyczaj dobrze i wpierdol spuszczała niezgorszy. Zalatujące siarką beczki nieustannie parły naprzód, wyraźnie zaznaczony, klasycznie chropawy, drapiący bas ciął skórę do kości, zimne, zadziorne, bezwzględne, twarde riffy trafiały celnie, co rusz posyłając tego, czy owego na glebę, a bezkompromisowe, gwałtowne, gniewne wokale wypluwały ze swych trzewi zaprawiony żółcią, żrący kwas. Dobry, bezpośredni i diabelnie energetyczny był to spektakl. Chłopaki z Mazowsza zdecydowanie dali radę. Dzięki Panowie. No i pozostała już tylko ostatnia tego wieczora kapela, a mianowicie Machina Baphometa. 

Słowacka horda przypierdoliła szczerze i z pasją. Złowieszczy, jadowity, otoczony oparami okultyzmu Black Metal prezentowany przez tę grupę niszczył bestialsko i nieubłaganie. Benefis naszych południowych sąsiadów dosłownie wgniatał w podłoże głównie dzięki niesamowicie ciężkim bębnom, posiadającym charakterystyczny, mechaniczny szlif, wywracającym wnętrzności liniom szorstkiego basu, zimnym, mizantropijnym riffom o niezaprzeczalnie industrialnym posmaku i mrożącym krew w żyłach wokalizom z piekła rodem. Naprawdę konkretny był  wymiot sceniczny Machiny Baphometa, a wszystkie moce nieczyste zdecydowanie były wówczas z nimi i co rusz manifestowały się w muzyce Słowaków. Pachniało więc siarką i plugawymi wyziewami wszelakiego asortymentu, a zimne, hipnotyczne wibracje co rusz unosiły się w sali koncertowej. Miażdżący, transowy event przecudnej urody. Niewątpliwie ten show był wybornym zwieńczeniem XXIII edycji Ostatnich Słów Śmierci. Edycji bardzo udanej z wysoce obiecującym występem Morlord, czy miażdżącym, rytualnym wręcz seansem Skalfar. Tradycyjne podziękowania składam zatem ponownie całej ekipie The LastWords of Death, za kolejną już, wyśmienitą imprezę, której mogłem być szczęśliwym uczestnikiem. Do zobaczenia w kwietniu.

 

Hatzamoth


Zdjęcia: Adam Pyrzanowski

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.