czwartek, 23 lutego 2023

Relacja z bydgoskiego koncertu BLIGHTED REALITY / ANTYPATIA / FLESHGORE

 

BLIGHTED REALITY / ANTYPATIA / FLESHGORE

Bydgoszcz, 22.01.2023, Basement Wine & Beer

 


Krótko po Metalowym Początku Roku, niczym grom z jasnego nieba jebnęła wiadomość, iż jeszcze w styczniu w Bydzi zagrać ma Ukraiński Fleshgore. Szybciutko więc sprawdziłem, co tam na ten temat w miejscowej trawie piszczy i okazało się, iż faktycznie 22.01.2023 moje miasto ma nawiedzić ta zacna, Death Metalowa grupa. Gdy zatem nadszedł czas, stawiłem się oczywiście w wyznaczonym miejscu (choć krótko przed terminem imprezy zostało ono zmienione). Początkowo koncert ten miał odbyć się w znanym już przez maniaków klubie „Wiatrakowa”, jednak wygląda na to, że miejscówka ta padła na ryj (przynajmniej pod względem koncertowym), więc sztukę zorganizowano w niewielkim, acz przytulnym Basement Wine & Beer. Cóż, klub to raczej kameralnyi delikatnie rzecz ujmując średnio nadający się na koncerty, ale na bezrybiu i rak ryba, więc dobrze, że w ogóle znalazła się miejscówka, która przygarnęła tę imprezę młodzieżową. Jak to w takich przypadkach bywa, nie obyło się bez obsuwy, no ale cóż, przywykło się przez te wszystkie lata. Gdy nadszedł więc czas, niedzielny gig  otworzył miejscowy Blighted Reality. To, co zaprezentowali, to nie moje wibracje, ale chłopaki rzeźbili szczerze i z sercem, a ich hybryda Sludge Metalu i korzennego Hardcore’a podlana elementami klasycznego Heavy/Doom robiła dobrą robotę. Całkiem przyjemnie słuchało się ich muzy, zwłaszcza że groove był w niej konkretny. Ciekawy na swój sposób to zespół, przynajmniej w wersji live, więc myślę, że warto obserwować ich dalsze poczynania. Zdewastowana Rzeczywistość po dobrym, mocnym gigu opuściła scenę i po dosyć długim czasie, wymuszonym niejako przez warunki klubowe na scenie zainstalowała się bydgoska Antypatia. Każdy, kto czytał moją relację z Przedświątecznej Chłosty, wie, jaki stosunek mam do tej grupy i jej „fanów”. Ten koncert mej opinii o nich nie zmienił, a wręcz pogłębił mą niechęć do tej zbieraniny, która śmie nazywać swą muzykę Death Metalem. Metalu Śmierci znalazłem w tych dźwiękach tyle, co kot napłakał, albo i jeszcze mniej. Nie wiem, jak nazwać ich granie, poza tym, że to chujnia z grzybnią, piach i kilka metrów obornika. Cóż, każdy kaszle jak umie, ale największą zagadką była dla mnie od chwili, gdy ich usłyszałem, grupa zagorzałych fanów tej kapeli. Przyjrzałem się zatem tej niedzieli (wszak dzień święty trzeba święcić) tej subkulturze i wszystko stało się dla mnie jasne. Zdecydowana większość ich słuchaczy to licealna tłuszcza, obwieszona nędznie wykonanymi pentagramami, która po kryjomu raczy się pod stołem małpkami wiśniówki, cytrynówki, lub nalewki z pigwy tak, aby nikt nie widział (wszak browary w knajpie za drogie, więc w alkohol trzeba wcześniej zaopatrzyć się w najbliższej Żabce). Im można by włączyć rozjebaną pralkę i zapewne usłyszeliby w tych dźwiękach zajebistą muzę i machaliby do niej grzywami. Po jedną z takich fanek przybiegł nawet tata lub dziadek i niemal wywlókł ją z tego diabelskiego sabatu za włosy, wszak późno już było, wokół wielu czyhających na jej cnotę satanistów, a jutro trzeba przecież do szkoły się udać, gdyż pierwsza jest zapewne religia, a tego przedmiotu opuścić nie można, choćby skały srały. Pozostała część, to natomiast rodzice, ciocie, wujkowie, babcie i dziadkowie, którzy wspierają pasję swych latorośli, ale ni chuja nie rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi. Świadczy o tym choćby ich zachowanie, gdy rodzinne pupilki zejdą już ze sceny, czyli ulotnienie się po ich występie, niczym bąki po kapuście. Wracając jednak do występu Antypatii, to był on tradycyjnie mierny, nijaki i rozlazły, a przede wszystkim o dużo za długi. Z każdym kolejnym ich utworem, moje ciśnienie niebezpiecznie rosło i niewiele brakowało, abym osobiście udał się pourywać im łby, naszczać do szyi i wykopać ich ze sceny. Dzięki wspierającym mnie przyjaciołom, z którymi nie jedno przeżyłem jakoś tego gniota jednak przetrwałem i po kilkunastominutowym oczekiwaniu dostałem za to nagrodę, gdyż scenę we władanie objął nareszcie Fleshgore, czyli zespół, który był głównym przyczynkiem mojego pojawienia się w klubie tego niedzielnego wieczora.

Choć warunki akustyczne klubu nie były rewelacyjne, to Ukraińcy zajebali konkretnie i bez srania po krzakach. Wymiatali panowie zawodowo, a ich Death Metal mocno inspirowany momentami Dying Fetus robił robotę i niszczył z merytoryczną, jak i praktyczną  znajomością zagadnienia. Oczywiście niemal wszyscy klakierzy Antypatii, tradycyjnie okazując szacunek innym, występującym tego wieczora  zespołom,  spierdolili do domów (ale w ich przypadku to norma) po ich „wielkim występie”, a sam zespół konsumował swój „sukces” przy barze (dostali chyba darmowe drinki, lub dotacje od rodziny), więc muzyką Fleshgore cieszyła się garstka maniaków. No i kurwa dobrze, gdyż lepsza garstka oddanych wyznawców, niż rzesza chwilowych zwolenników, którzy za moment  z tego „wyrosną” i popłyną z falą gnojówki, a smród będzie im przewodnikiem. Wracając jednak do naszych przyjaciół z Ukrainy, to ich sztuka była ciężka, brutalna, a mielone latało na wysokości lamperii. Nie obyło się także bez politycznych nawiązań i komentarzy, co jest w obecnej sytuacji całkowicie zrozumiałe. Tak czy owak, Fleshgore udowodnili, że Death Metal grać potrafią i dojebali przecudnie. Czas na podsumowanie. Fajna, kameralna impreza to była, z ciekawym występem Blighted Reality, totalną kupą w środku i miażdżącym setem kwartetu z Kijowa. Dokonało się.

 

Hatzamoth

Zdjęcia : autor


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.