wtorek, 28 lutego 2023

Relacja z The Last Words of Death # 17

 

The Last Words of Death # 17

25.10.2023 Bydgoszcz, miejsce po byłym klubie

Las Trumien / Zgroza / Wisielec / Garota

No i chuj, no i cześć… Była miejscówka, nie ma miejscówki. Tak podsumować można nagłe zniknięcie z mapy Bydgoszczy klubu Wiatrakowa. Nie będę wnikał w szczegóły, tak samo, jak nie będę dociekał dlaczego właściciel miejsca w którym odbyła się siedemnasta edycja cyklu wzbraniał się przed reklamowaniem swojego kwadratu jako były klub na „E”. W przededniu iwentu w zasadzie wszystko przemawiało za tym, bym tym razem został w domu i wyjebał połówkę, albo kilka piw, w towarzystwie małżonki. No bo skład jakoś kompletnie mnie nie zachęcał. Garota z płyty nie zażarła, Wisielec to jedynie przyzwoity black, Zgroza odstraszała wokalem a Las Trumien to stoner/doom, który bynajmniej w moich zainteresowaniach nie leży. Ostatecznie jednak ciekawość osobistej inspekcji tego, co się po popularnym kiedyś miejscu wykluwa zwyciężyła, bo wiadomo że to pierwszy stopień do piekła. Zatem jak to wygląda… Jak plac remontowy. Brakowało jedynie wiadra z cementem i małej betoniarki. Nieotynkowane ściany z czerwonej cegły (to akurat zajeboza), wiszące kable i prowizoryczny bar za sklecionym na szybko murkiem, za którym obsługa postawiła kegi z rozlewanym jedynym tego wieczoru królującym napojem. Trochę to wygląda jak squat. Poprzednie pomieszczenie, w którym dawniej odbywały się koncerty zostało przebudowane i tym razem robiło za prowizoryczny bekstejcz. Drzwi wejściowe jak do typowej mordowni, no ale nic. Wbijamy, bo zaczynają grać.

Nie tylko my, bowiem swoją obecnością uświetniły imprezę takie ludki jak Greg ze swoim potężnym Godz ov War, oraz przybyły po raz kolejny, chyba tylko po to by się napić złocistego, pan ze Złego Demiurga z kobitką. Piszę tak, gdyż osobiście wkurwił mnie brak jakichkolwiek klientów przy stoiskach wspomnianych wydawców. No ja pierdolę, jeśli taki Demiurg oferuje kasety po 12 zeta a płyty po 20, to serio trzeba być niedorobionym, żeby nie skusić się na cokolwiek, nawet w ciemno. Że nie wspomnę o bogatej ofercie tego drugiego, większego pana.

Przejdźmy jednak do wrażeń muzycznych. Garota zabrzmieli bardzo punkowo, co mi się z jednej strony cholernie podobało. Co mam na myśli? Głównie to, że dźwięk stanowiła napierdalającą perka z czymś tam w tle. Szkoda, że nie było słychać nawet basu. A nadmienić trzeba, że koleś go obsługujący był klonem Bennetta z Commando, nawet fryz miał identyczny. Najwyraźniej wypity chwilę przed dotarciem do klubu podwójny rum zrobił swoje, bo przedstawienie tych panów zdecydowanie mi podeszło, dzięki wspomnianej surowiźnie. Co prawda, jak nadmieniłem, linii gitar można było się jedynie domyślać, tudzież je sobie wyobrażać, ale w tym właśnie czasem cały urok. Zresztą były czasy, że wszędzie rządziła zasada „Im głośniej, tym lepiej”. Chłopaki zagrali z jajem i pełnym zaangażowaniem, nie bacząc na takie szczegóły jak poluzowany statyw  mikrofonu, który to podczas występu musiał poprawiać jeden z fotografów. Garota odegrali swoje w bezrękawnikach, co przy stojącej w kurtkach publice wyglądało trochę jak z innej bajki. No ale im na scenie było ciepło, pod nią już niekoniecznie. Kiedy bohaterowie pierwszego gigu poszli potem obmyć makijaże, to po odkręceniu ciepłej wody (Hurra! Takowa w klubie była!), lustra zaparowały. Znaczy się piździło w środku jedynie ciut mniej niż za drzwiami.

Za chwilę na statywie, pojawił się sznur. Już myślałem, że ten z Wałbrzycha, ale to jednak zbieżność nazwisk, bo chodziło o Wisielca. Potem na mniejszą chyba jeszcze niż w Wiatrakowej scenę weszli czterej malowańce i zaczęli napierdalać dla Szatana. Tym razem słychać było gitary, i to wyraźnie. Problem był natomiast z wokalem, który był mocno stłumiony, oraz ze wspomagającym go wokalem tylnym, robiącym bardziej nieme kino niż wydającym odgłosy paszczą. Poza tym co chwilę sprzęgała gitara, która grała swoje jedynie w chwili, kiedy jej operator schodził pod scenę. Duży, brodaty wokalista w pewnym momencie się wkurwił i zjebał akustyka, co poskutkowało tym, że jebany podkręcił ich jeszcze głośniej i musiałem sobie wsadzać palce w uszy by cokolwiek usłyszeć. Wizualnie było nieco lepiej, światła, dym, takie sprawy, ze sceny wiało chłodem większym niż panujący na sali. Wisielec zaserwował kilka nowych numerów, zdecydowanie szybszych niż materiał znany z „Prologu”, które to chyba wróżą rozwój hordy w dobrym kierunku. No i zajebali cover Deicide „Sacrificial Suicide”, za co im wielkie brawa się należą. Z drugiej jednak strony nie da się ukryć, że ich występ był odrobinkę kabaretowy.

W przerwie wyskoczyłem do pobliskiej Żabki, gdzie wyjątkowo gadatliwa pani raczyła mnie opowieściami, jak to jej córka też jest "metalówą" i do Estrady chodziła na występy, po czym łaskawie wręczyła mi zamówione Panini i mogłem nakarmić bulgoczący z głodu żołądek. Po powrocie, na scenie zainstalował się już band, który to chciałem na luzaka odpuścić, czyli Zgroza. Zaczęło się jak cover Mortiis, ambientowo. Potem towarzystwo jebnęło całkiem konkretnym norweskim czarnym metalem. Co prawda wyglądali jak zbieranina ludków spod dyskoteki, bo nawet mejkapów im się nie chciało założyć, ale muzę zaserwowali przednią. Pełną różnorodności i wyraźnych inspiracji czerpanych z niejednego źródła. Ponadto zdawało mi się, że z każdym kolejnym zespołem nagłośnienie w klubiku jednak ewoluuje w dobrym kierunku, co też na pewno Zgrozie pomogło. Zaskakująco dobrze wypadła jednak na żywca dość urodziwa panna, której to głosu z płyty zdzierżyć nie byłem w stanie. Owijała się kablem, machała łapami, jakby rzucała sobie tylko znanymi zaklęciami w bogu ducha winnych oglądaczy i nadrabiała z nawiązką za statyczną postawę reszty brygady. Zdaje mi się też, że w tle pojawiły się klawisze z playbacku, ale jądra za to uciąć sobie nie dam. W każdym bądź razie trzeba przyznać, że efekt finalny był więcej niż przyzwoity i występ Zgrozy mogę zanotować w kajecie jako jeden z najbardziej zaskakujących, oczywiście w pozytywnym znaczeniu, koncertów od jakiegoś czasu. Oni chyba też się cieszyli, bo ponoć tyle merchu co w Bydgoszczy, nie puścili jeszcze nigdy.

Na koniec, gdy myślałem, że po wszystkiemu jest, naszym oczom pojawił się Las… Ale nie krzyży, tylko Trumien. Już patrząc na basistę poczułem, że będzie ciężko. Za chwilę wyszedł do ludzi kolo w śmiesznej czapce i się zaczęło. Brzmienie uderzyło w końcu z pełną mocą i osiągnęło zamierzony chyba przez zespół ciężar. Chłopaki ze Śląska zmiażdżyli mnie swoimi pełnymi ponadprzeciętnego tonażu kompozycjami, czerpiącymi głęboko z klasyki stoner/doom. Zrobiło się bardzo melodyjnie i rytmicznie a towarzyszące dźwiękom światła dodawały narkotycznego nastroju. Bardzo charyzmatyczny wokalista poopowiadał kilka historyjek, zapowiedział, że pośpiewa o zwyrodnialcach i postroił głupie miny. Reszta kompanii dzielnie go wspomagała, na tyle, że można było niemal poczuć w powietrzu zapach marihunaen. Przy muzyce Lasu Trumien dało się faktycznie odlecieć, bo panowie zrobili, jak na gwiazdę wieczoru przystało, mega robotę. Doceniła to zresztą przybyła w liczbie koło stu ludków publiczność i po raz pierwszy ruszyła w żywiołowy tan. Crowbarowy basista chyba przestraszył się „satanistów” pod sceną, bo założył czapkię popa, czy tam innego hierarchy, w której to szarpał struny do końca występu. Wodą święconą jednak nie kropił… Jedyne, co mi się w secie Lasu Trumien nie podobało, to fakt, iż był od dla mnie za krótki. Jeszcze z dwie – trzy piesniczki by się przydały. A podobno takie granie mnie nie rusza…

Co by jednak nie gadać, po raz kolejny okazało się, że Maciej wie, kogo na balety zapraszać i jak koncerty organizować. Mimo niesprzyjających okoliczności udało się zrobić imprezę, z której nikt, kto na nią dotarł, zawiedziony nie wyszedł. Mi się tym bardziej podobało, bo było nieco w punkowym, bardzo obskurnym, oldskulowym klimacie. Że zastrzeżeń kilka można mieć? Tym lepiej, bo to ma być metal, a nie rurki…. Zresztą co ja tu będę się ze starymi hasłami powtarzał… Dziękuję za przybycie wszystkim znajomym mordkom, których to zresztą było co nie miara i z każdym napić się piwa nie dałem rady. Może następnym razem. Dziękuję organizatorowi, bo wiem, że ta konkretna edycja kosztowała go sporo nerwów i poświęcenia. Jesteś, kurwa, wielki! Do zobaczenia za dwa miesiące!

- jesusatan


Zdjęcia dzięki uprzejmości:

Robert Kaźmierski / PhotoVintage


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.