czwartek, 2 maja 2019

Recenzja 1349 „Dødskamp”


1349
„Dødskamp”
Season of Mist 2019


1349 to rok, w którym Europę  ogarnęła epidemia dżumy. Jak by się to teraz przydało, zwłaszcza na Wiejskiej, jest rzeczą oczywistą. Nie o tym jednak… EP-ka która wyszła była kilka tygodni temu ma przypomnieć fanom o istnieniu tego norweskiego bandu. Mi z kolei przypomniała, dlaczego nigdy jakoś nie było mi z 1349 po drodze, bo rozbrat z nimi miałem tak długi, że już sam nie pamiętałem. Otóż utwór tytułowy, to nic innego jak typowy, przeciętny do bólu black metal rodem z kraju fiordów. Gdyby jeszcze to było granie proste i niewzbogacone niepotrzebnymi elementami, to pewnie bym w to wszedł. Jednak uderzająca od początku melodyjność raczej mojego entuzjazmu nie potęguje. Otwierający riff jest słodziutki niczym pączek, i nawet następujący po nim akord nie jest w stanie tego posmaku przepłukać. Tym bardziej, że czekający w kolejce refrenik też nie przynosi żadnej cierpkości na język starego zgreda, jakim jestem. Przelatuje ten track do końca nie wzbudzając absolutnie żadnych emocji. Ładnie to wyprodukowane, czyste, można powiedzieć że owszem, dość mocno brzmiące, jednak zapominam o tym numerze z chwilą w której się kończy. Na stronie B mamy z kolei utwór z koncertu, co już na początku sprawia, że mam go w dupie. Nie mam zielonego pojęcia, po jaki chuj zespoły wydają utwory z koncertów. Koncerty się ogląda a nie słucha w domu. Tym bardziej jeden kawałek, co to ma kurwa być? Po chuj, komu, na co? Typowy zapychacz. Do dupy z tym. Ogólnie rzecz ujmując nie wiem kto potrzebuje tego kawałka winyla. Chyba jedynie najbardziej zagorzali fani zespołu, którzy kupili by nawet singiel z beknięciem wokalisty po obiedzie i pierdem wydalonym w trakcie popołudniowej sjesty. Posłuchałem, zapomniałem, nie polecam. 
- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.