Phobia
„Generation
Coward”
Willowtip
Records 2019
Czasem mam ochotę na wpierdol. A jak już dostać
wpierdol, to mocno, bo słabo się nie liczy. Wówczas zapuszczam sobie jakiś
album Phobia, w zasadzie randomowo, gdyż
wszystkie ich wydawnictwa koszą po łbie jak pijany pracownik administracji
osiedlowej trawnik o kurwa szóstej rano. „Generation Coward” to najnowszy,
mający ukazać się lada chwila, album tej amerykańskiej formacji. Oczekujecie
jakichś zmian? Ewolucji? Rozwoju (hyhy!) muzycznego? No to możecie sobie
pospierdalać. Phobia to Phobia, i jestem pewny, że nikt i nic nigdy tego nie
zmieni. Nowy matex zespołu to nadal nakurwianie na najwyższych obrotach i
kąsanie wszystkich i wszystkiego w koło, niczym wściekły pies, któremu ślina
kapie z mordy. Chłopaki niezmiennie napierdalają swoją mieszanka grinda z
niewielka domieszką punkowego sznytu i chwała im za to. Niezmiernie jestem rad,
iż są na tym łez padole zespoły, na których można polegać kak na Zawiszy. Mimo
iż zespół istnieje już w chuj lat, nadal czuć u nich swoistą łatwość
komponowania nowych strzałów i brak jakiegokolwiek ciśnienia na pęcherz.
Trzynaście numerów, trwających circa piętnaście minut, to czysta soniczna
anihilacja, kanonada blastów, wściekłego wokalu i wkurwionych riffów. Zero
ballad, klawiszy czy atmosferycznych wstawek. Jest po staremu. Czasem w tle
pojawi się przez chwilę szybka solówka potwierdzająca niebanalne umiejętności
muzyków, gdyż nawet tworząc taką, na pierwszy rzut ucha, banalna napierdalawkę,
w instrumenty trzeba umić. Rozdrabnianie się nad „Generation Coward” wydaje
mnie się poniekąd bezsensowne, gdyż każdy fan zespołu i tak w ciemno kupi nowy
krążek Amerykanów. Mogę jedynie zapewnić, iż i tym razem się nie zawiedzie.
Phobia nadal miażdży kości, kopie w krocze i szcza wulgarnie leżącym na glebie
pijakom do ryja. Tu nie ma zmiłuj.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.