środa, 23 listopada 2022

Relacja z koncertu HOSTIA / TERRORDOME w Bydgoszczy

 

GRIND THE THRASH TOUR 2022

Hostia / Terrordome

20.11.2022 Bydgoszcz, Wiatrakowa Klub

 

Jeszcze nie zdążyłem ochłonąć po wypadzie do Gdańska na Death Worship (plus zespoły towarzyszące, z których każdy wywiązał się z powierzonego zadania i oczekiwania spełnił w stu procentach), a tu tydzień minął i nadszedł czas, by pofatygować się, tym razem lokalnie, na Wiatrakową. Okazją był organizowany przez Terrordome przystanek trasy koncertowej, która aktualnie przetacza się weekendowo po Polsce, w znanym już chyba szerzej klubie Wiatrakowa. A że panowie do towarzystwa w moim rodzinnym mieście zaprosili Hostię, autorów jednej z trzech najlepszych death/grindowych płyt tego roku, to apetyt był podwójny.

Po przybyciu na miejsce, w zasadzie na ostatnią chwilę – lekka konsternacja. Pod drzwiami klubu stoi jedynie Hatzamoth z trzema ludkami. Wszyscy już w środku? Ni chuja, w klubie pusto, nie licząc pań za barem i obsługi merczu. Co jest, kurwa? Po chwili okazuje się, że godzinę rozpoczęcia baletów przesunięto o sześćdziesiąt minut, jako iż mający wystąpić w roli suportu zespół lokalny nie zagra z powodów bliżej mi nieznanych. Pies ich trącał, był przynajmniej czas przywitać się z bohaterami wieczoru, strącić piankę z piwka i pogadać o starych i nowych czasach.

Hostia na scenie zameldowali się punktualnie o dziewiętnastej i jak pierdolnęli z kopyta, tak nie zatrzymali się praktycznie przez trzy kwadranse. Pomijając krótką prezentację zespołu w żartobliwym tonie, panowie napierdalali w zasadzie jedynie z przerwami na otarcie potu z czoła. Pachu po każdym z pierwszych numerów zrzucał z siebie część garderoby, a to katanę, a to stułę, a to spodnie… A nie, spodni nie zrzucił, ale zaczęliśmy już robić zakłady czy dojdzie do galotów. Zachował jednak granice przyzwoitości, przynajmniej obyczajowej. Scenicznie natomiast uwolnił drzemiącego w nim demona. Wił się, machał jęzorem jak ten patafian z Kiss, zarzucał grzywką, w czym wtórowali mu zresztą koledzy z ekipy.

Z desek natomiast… leciały drzazgi. To był prawdziwy soniczny rozpierdol. Hostianie zagrali przekrojówkę, z bardzo rockowym „Not Really a Christian Song” włącznie.  W międzyczasie pomachali zdekapitowaną główką siostry Barbary, czy kogoś tam, intensywnie się powyginali, i tylko żal było patrzeć na pustą salę, na której naliczyłem dwadzieścia jeden osób. W normalnych warunkach w samym młynie powinno być z dwa razy tyle, a tu włosami machało jedynie dwóch młodzieńców, co śmieszne, obaj o imieniu Igor. Ale nie bliźniaki. Wielki szacun panowie, cieszę się, że przynajmniej ktoś trzymał fason. Zespół natomiast zagrał swoje nie przejmując się ani trochę tak mało licznym zainteresowaniem. Zresztą, jak sam Pachu stwierdził: „Mało ludzi, to najwyżej zagramy sobie próbę, bo rzadko mamy okazję”. No i rozpierdolili, a nawet dali się namówić na bis, a ja zaraz zszedłem na parter i ciesząc się, iż na wystawie wisiały szmaty innego koloru niż czarny, jedną sobie zakupiłem.

Po chwili na posterunku zameldowała się ekipa Łapy. No i tak jak podejrzewałem, poprawili po Hostii w drugi policzek. Muzyka Terrordome potrafi spuszczać niezły łomot w domowym zaciszu, z płyty, ale wierzcie mi, na żywca ich kompozycje maja z trzy razy większe pierdolnięcie. Tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę, iż chłopaki nie stali na podwyższeniu jak te kołki, tylko dali żywy i energetyczny szoł. Podobnie jak poprzednikom, kompletnie nie przeszkadzała im prześwitująca sala i zagrali tak, jakby byli na scenie w Wacken. Nie no, kurwa, trochę się rozpędziłem, bo na Wiatrakowej estradzie miejsca jest tyle co pewnie na Wacken w kiblu, no ale nie dzielmy włosa na czworo. Chodzi mi o to, że muzycy potrafili w tych ograniczonych warunkach zagrać, poskakać i pomiziać się do siebie niczym doświadczona ekipa pokroju Suicidal Tendencies czy Madball. I wyglądali też jak crossoverowcy starej daty. Palce szalały po gryfie, ze sceny leciał totalny ogień, buchał puszczany dym, a pod sceną ponownie honoru broniły dwa Igory. Kurwa, następnym razem sprawdzę, czy już mają dowód, bo chyba im postawię piwo.


Jeśli chodzi natomiast o walory słuchowe, to w zasadzie jedynym mankamentem były nieco zlewające się z gitarami, mało wysunięte partie solowe, jednak poza tym brzmienie, zresztą w przypadku obu goszczących nad Brdą tego wieczoru zespołów, było naprawdę dojebane.  Tym, którym chciało się tego niedzielnego wieczoru ruszyć z domu dupę najwyraźniej byli bardzo zadowoleni, bo skandowali „Jeszcze siedem! Jeszcze siedem!”, co w końcowym rozliczeniu dało dodatkową piosenkę na dobranoc. A tym, którym nie chciało się nawet wystąpić w roli suportu (celowo nie wymieniam z nazwy, co będę im reklamę robił?), Terrordome zadedykował „I Don’t Care”. Pewnie dlatego, że nie mieli akurat przetrenowanego kawałka Witchmaster o wiadomym tytule.

Podsumuję bardzo krótko. To były dwa strzały bez litości, pełne energii i wkurwu, dwie wyśmienite ekipy, które pokazały prawdziwą klasę i profesjonalizm. Terrordome będą jeszcze kończyć trasę w towarzystwie Antigama, Hostia też coś ma chyba w najbliższy weekend zagrać (Warszawa?). Zresztą bez różnicy, teraz czy w przyszłości… Jeśli zastanawiacie się, czy warto przejść się na ich gig, to bezapelacyjnie to zróbcie, bo w chuj warto!

- jesusatan


Zdjęcia

Michał Kwaśniewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.