THE LAST WORDS OF DEATH vol.
XVI
Infliction / Dammnatorum /
Trwoga / Mortis Dei /Ramchat
Bydgoszcz
17.12.2022, Wiatrakowa Klub
Czy
Wy macie świadomość moi drodzy parafianie, że grudniowa, cyklicznie odbywająca
się w Bydgoszczy The LastWords of Death była już XVI edycją tego zacnego zlotu
metalofcuf maści wszelakiej? Tak, tak, już szesnaście razy mieliśmy okazję
spotkać się na tych wieczorkach dla melomanów. Maciej stworzył markę samą w
sobie, która co najważniejsze staje się coraz bardziej rozpoznawalna także poza
granicami naszego kurwidołka i okolic,
za co bez pierdolenia należy mu się szacunek i uznanie. Dobra, pewne rzeczy
zostały wyjaśnione, zatem przejdźmy do sedna sprawy, czyli poszczególnych
występów, jakie mięliśmy okazję zobaczyć owego wieczora.
Imprezę rozpoczął miejscowy Infliction.
Niewątpliwie energetyczny był to występ, ale ich muzyczny styl zwany Groove
Metalem (co dla mnie jest po prostu hybrydą stosunkowo melodyjnego Thrash i
Death Metalu) niespecjalnie mnie kręci. Nic jednak chłopakom odmówić nie można,
ich występ był żywiołowy, a na zgromadzonej tłuszczy muzyka Infliction robiła
spore wrażenie. Mnie po kilku ich wałkach bardziej zainteresowało, co tam
serwują w barze, wiec udałem się tam na zakupy. Resztę występu pierwszej kapeli
spędziłem już w okolicach wodopoju na pogawędkach ze znajomymi, racząc się przy
tym ulubionym alkoholem.
I ani się obejrzałem, a swój piekielny
występ rozpoczynali już bluźniercy z Dammnatorum. Czym prędzej udałem się więc
pod scenę, gdyż tam dokonywała się prawdziwa rzeź niewiniątek. Panowie zajebali
tak, że klękajcie narody. Zagęszczony, nienawistny Death/Black Metal o
konsystencji wrzącego ołowiu, jaki zaprezentowali ci jegomoście, spuścił mi wpierdol
tak okrutny, że proszę nawet nie pytać. Serce rośnie, gdy widzi się, że na
rodzimej ziemi (gdyż kręgosłup tego projektu tworzą bydgoszczanie) powstają
takie zespoły. Podczas ich występu Rogaty w piekle z pewnością nie raz radośnie
tupnął wąsem i zamachał ogonem. Jak dla mnie kurwa masakra! Czekam z
niecierpliwością na ich pierwszy album, który jak ćwierkają ptaszki na
drzewach, już powoli się materializuje.
Po rozpierdolu, jaki zaserwował Dammnatorum,
obowiązkowo musiałem przepłukać gardło, by dojść do siebie. Chwilkę mi więc
zajęło, zanim ponownie przetransportowałem się na salę koncertową. Gdy tam
dotarłem swój występ zaczęła już bydgoska Trwoga. Wiecie co, gdybym wiedział,
że będzie to tak przeciętne, to chyba był sobie w ogóle odpuścił. Oklepany,
stereotypowy Black Metal, jaki zaprezentował ten hord, to dla mnie zdecydowanie
za mało, a corpsepainting (także zresztą bardzo przeciętny), poza pewnymi
wyjątkami, nigdy nie robił na mnie specjalnego wrażenia. Zespół jednak swych
wiernych, wspierających go fanów miał, no i fajnie. Mawiają, że jak Trwoga, to
do boga, ja tam wolałem ponownie udać się do baru.
Po kilku głębszych oraz ponownej wymianie
poglądów z klubowiczami zainstalowałem się, gdzie trzeba, aby obejrzeć recital
Mortis Dei. No i moi mili, po raz drugi tego wieczora zostałem dosłownie
wdeptany w podłoże. Pisałem już o tym przy okazji relacji z ich XXX-lecia
działalności scenicznej, ale powtórzę to raz jeszcze. Wreszcie, po chudych dla
nich czasach, nastały te tłuste, a Grzegorz i spółka napierdalają tak, że aż
szkliwo na zębach pęka (czyli tak, jak powinni). Panowie ponownie zatem
zajebali po nerach klasycznie brutalnym, grubym Metalem Śmierci o wysoce
technicznym szlifie i pozamiatali w pizdu, nikogo nie pytając o zdanie. Taki
Mortis Dei, to ja zawsze i wszędzie, zresztą chyba nie tylko ja, gdyż Mortisi
mieli zdecydowanie najliczniejszą publikę na tym zlocie. Wyśmienity,
precyzyjny, niszczycielski wykurw najwyższych lotów.
No i została nam gwiazda wieczoru, czyli
słowacki Ramchat. Ciekaw byłem ich występu i dosyć sporo sobie po nim
obiecywałem, o czym zresztą wyraz dałem kilka chwil temu, przy okazji recenzowania
ich czwartego, pełnego albumu. Takiej rozpierduchy to żem się jednak nie
spodziewał. Tych pięciu kolegów odjebało taką sztukę, że niemal urwało mi jaja
wraz z prostatą. Toż to był żywioł nie do zatrzymania. Soczyste, mocne,
ciężkie, intensywne, zadziorne, cholernie nośne, Pagan Metalowe granie, jakie
zaprezentowali niczym huragan roznosiło wszystko w chuj, a petardy pokroju
„Krútňava”, „Mord”, czy „Miesto, KdeUmierajúPiesne” robiły ludziom z dupy
siekankę zbliżoną do Paprykarzu Szczecińskiego. Najważniejsze jednak jest to,
że Słowacy grali z niesamowitą pasją i
zaangażowaniem. No w mordę jeża, oni po prostu tym żyją, i to widać w każdym
aspekcie ich twórczości. Wiele nadętych gwiazdeczek światowej sceny powinno u
nich pobierać lekcje, jak grać koncerty. Kto odpuścił sobie ich występ ma
naprawdę czego żałować i w ramach pokuty powinien nago, po szutrowych drogach czołgać się do
Częstochowy, Lichenia, czy kurwa innej Kalwarii Zebrzydowskiej. No dojebali
panowie po całości, nie ma co. Aż żal było, gdy ich energetyczny, szczery,
bezkompromisowy występ dobiegł końca. Mam nadzieję, że bogowie otchłani pozwolą
jeszcze kiedyś spotkać się na koncertowych drogach.
I
tak oto kolejna, XVI już edycja The LastWords of Death dobiegła końca. Edycja
pod względem muzycznym naprawdę udana, podczas której Dammnatorum, Mortis Dei i
Ramchat po prostu rozjebały system. Już teraz czekam na kolejną odsłonę tego
cyklu, która zapowiada się równie imponująco. Tak więc, choćby skały srały, a z
nieba leciały gówna tak wielkie, jak ja, zjawię się na niej na pewno, a u mnie
słowo droższe pieniędzy.
Hatzamoth
Zdjęcia
dzięki uprzejmości:
Robert
Kaźmierski / PhotoVintage
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.