poniedziałek, 15 października 2018

Wywiad z INFECTED MIND przeprowadzony przez Adriana z R'Lyeh



Przyznaję niewiele wiedziałem o tym zespole nim trafiła do mnie reedycja „Lost Existence”  tej kapeli- materiał ten przemknął jak meteor w roku 1993, po czym zespół zniknął z pola widzenia na długie lata. Dlaczego tak się stało, jakie były początki tej kapeli i jak wygląda teraźniejszość zespołu po hucznej reaktywacji, a także dlaczego nie straszny im minister sprawiedliwości- tego wszystkiego dowiecie się z lektury wywiadu z Bero- który macie poniżej.

Cześć Bero! Jaka pogoda u Was w Gliwicach? Też tak czasem masz, że nie wiesz od czego zacząć gadkę? Ale na luzie - odbezpiecz pyffko, odpal jakąś muzyczkę i jedziemy. Gotów?

Cześć Adrian! Chyba wszyscy miewamy czasem takie sytuacje, w których nie bardzo wiemy jak  zacząć rozmowę np. gdy zatrzyma Cię drogówka za przekroczenie prędkości  hehe. (Ciebie to nawet sam nadkomisarz Pawlak bałby się zatrzymać! Ale o tym potem - Ad). Temat pogody to klasyk wśród tematów dyżurnych, idealnie  nadających się na  początek rozmowy ale ... przejdźmy może do następnego tematu heh.

Zaczniemy od 1985 roku, czyli czasów kiedy rodził się WEREWOLF! Ledwo skończył się stan wojenny, PRL powoli osuwał się w nicość, a tu kilku nastolatków chwyciło za instrumenty i zaczęło grać Metal! Jak zrodził się pomysł wspólnego grania? Pamiętasz coś z tamtego okresu?

W szkole średniej poznałem kilka osób o podobnych do moich zainteresowaniach muzycznych. Jednym z nich był Biff, który chodził ze mną do tej samej klasy. Z czasem okazało się że mój nowy kolega oprócz fascynacji kapelami metalowymi (szczególnie Saxon) miał jeszcze jedną pasję, mianowicie świetnie radził sobie na basie grając właśnie tego rodzaju muzykę. Ja zacząłem swoją przygodę z gitarą jeszcze w szkole podstawowej próbując coverować  takie kapele jak AC/DC, Black Sabbath, Deep Purple, J.Priest, Motorhead itp. Dodatkowo byłem już po inicjacji w zespole moich starszych kolegów z osiedla,  którego  próby odbywały się  gdzieś w pomieszczeniu piwnicznym zaadoptowanym na  miejsce  do grania. Wszystkie te fakty spowodowały że postanowiliśmy z Biffem (b,voc) stworzyć  wspólnie coś  nowego. Początkowo pogrywaliśmy w dwójkę  tworząc  pierwsze kawałki  ale dzięki  operatywności Biffa  w  niedługim czasie  dołączyli do nas  Wasyl (dr) oraz Witek (git).
Próby odbywały się na przemian w naszych mieszkaniach. Pamiętam że były nawet jakieś  próby z garami u Biffa w domu ale ze względu na  współlokatorów na dłuższą  metę  takie granie było oczywiście niemożliwe. Zaczęliśmy  rozglądać się za jakimś  miejscem do grania. W tamtym okresie nie było to takie łatwe więc korzystaliśmy z gościnności znajomych kapel, którym w jakiś sposób udało się  wcześniej załatwić salę  do prób. Pomimo problemów z miejscem do grania, ze sprzętem a i nie rzadko z instrumentami też, jakoś udaje się sklecić namiastkę  pierwszego materiału, który Werwolf miał wkrótce zaprezentować na żywo. Tak w skrócie właśnie rodził się Człowiek-Wilk z Gliwic, haha.

Czy WEREWOLF zagrał jakieś koncerty, nagrał jakiś materiał? Ostało się cokolwiek po tym zespole?

Niestety niewiele materiałów pozostało po Werwolfie. Po występie na cyklicznej imprezie zwanej Postrzyżyny w DK Gliwice - Łabędy w 87r. ostało się kilka zdjęć, był  też  zapis audio z tego występu zgrany prosto z miksera ale ... no właśnie, gdzieś  przepadł.
Gdzieś w sieci krąży też video z kolejnego gigu, nagrane przez naszego kumpla Jarka  Kamińskiego na VHS. Tym razem w lutym 88r. graliśmy koncert w klubie studenckim Program w Gliwicach razem z miejscowym Asesorem, z Gilotyną oraz Imperatorem. Może gdybyśmy wtedy  mieli dostęp do dzisiejszych technologii to byłoby tych materiałów więcej. W tamtym okresie jednak posiadanie nawet telefonu stacjonarnego było nie lada luksusem. heh. Po tych dwóch kopach pozytywnej energii i motywacji dało się odczuć że kapela  zaczęła zmierzać we właściwym kierunku i co tu dużo mówić, zaczęła się po prostu rozwijać. Tymczasem na horyzoncie pojawiła się nadciągająca dużymi krokami katastrofa ... 

Szast - prast i ów zespół przemienił się niczym Wilkołak w INFECTED MIND. Jakie były przyczyny zmiany nazwy? Pierwotna była chwytliwa, łatwo wpadała w ucho … nie żeby „nowa” była zła - ale WEREWOLF ma jakąś „nadprzyrodzoną” moc …

Głównym winowajcą zmiany nazwy zespołu jest rzeczona wyżej katastrofa, którą było  powołanie w 88r. do wojska najpierw Witka, a zaraz potem mnie. W tym samym czasie w identyczny sposób zostały rozmontowane jeszcze dwie inne gliwickie kapele - Asesor i Carrion. Minęły 2 lata w ciągu których wszystkie trzy wspomniane kapele Asesor, Carrion i Werwolf przestały istnieć. Nie licząc tych co siedzieli w armii część członków zespołów, jak to się mówi, poszła swoimi drogami a część rozjechała się po świecie, między innymi Biff też wyjechał na stałe do Niemiec. Po wyjściu z wojska w 90r. w myśl powiedzenia - ,,ciągnie natura wilka do lasu" wymyśliłem sobie, że spróbuję poskładać resztki po byłych kapelach do kupy jeszcze raz aby stworzyć nowy projekt. I tak na obsługę basu zdecydował się Kuba (Carrion), za garami zasiadł Garnek (Carrion) na gitarę wrócił Witek (Werwolf), a na wokal dołączył Darek (Asesor). Ciekawostką jest to że wszyscy wyszliśmy wtedy z wojska w mniej więcej tym samym czasie i to z tych gości wykrystalizował się pierwszy skład IM. Wiadomo jak to jest, każdy z nas był przywiązany do nazwy swojego pierwotnego zespołu więc postanowiliśmy że nowy projekt który powstał na zgliszczach nieistniejących kapel będzie miał nową, neutralną nazwę. Zaproponowałem wtedy nazwę Infected Mind, która chodziła mi po głowie jeszcze podczas trwania mojej ,,kariery" wojskowej hehe. Nazwa spodobała się wszystkim w kapeli i nie tylko, przyjęła się i tak sobie jest do teraz.

Wracając jeszcze na chwilę do nazwy Werwolf to chciałbym dodać że wiąże się z nią ciekawa historia a właściwie zamieszanie. Nazwę i logo wymyślił Wasyl używając do tego pisowni niemieckiej co potem okazało się dosyć istotnym szczegółem. Nie pamiętam dlaczego akurat po niemiecku a nie w języku angielskim, polskim albo innym. Chodziło o to że taką samą nazwę nosiła kiedyś jedna z nazistowskich organizacji zbrojnych działających podczas drugiej wojny światowej. Oczywiście do tego momentu nie wiedzieliśmy o tym. No i w ten sposób zespół znalazł się na kursie kolizyjnym z przedstawicielami aparatu władzy państwowej zwanymi dalej milicją. heh. Poskutkowało to tym że co jakiś czas do naszych domów przychodzili po ,,kolędzie" dzielnicowi i zadawali dziwne pytania haha. Po jakimś czasie, kiedy zorientowali się że żadni z nas kontynuatorzy jakichś ideologii nazistowskich, sprawa ucichła. 

W 1993 wydajecie taśmę „Lost Existence”, która chyba gdzieś tam zginęła w tamtym czasie w natłoku Black i Death Metalowego szaleństwa. Wydaje mi się, że ta kaseta po prostu nie trafiła na podatny grunt - a do tego chyba zawiodła machina promocyjna, jako że nie pamiętam recenzji czy wywiadów z tamtego okresu z zespołem (choć mogę się mylić - pamięć wszak zawodna jest) … Jak myślisz - czy „Lost Existence” to taka „zmarnowana szansa” INFECTED MIND w tamtym czasie?

Machina promocyjna? To trochę za dużo powiedziane. Mieliśmy kogoś w rodzaju skrzynki kontaktowej. Był nim nasz kumpel Sławek Litwiński. Sławek oprócz bycia dumnym posiadaczem naprawdę sporego zbioru kaset oraz płyt winylowych (potem też płyt CD) miał jeszcze kontakty, koneksje, znajomości wśród ludzi z różnych ówczesnych zinów. Otrzymywał od nich korespondencję, przeważnie z prośbą o przysłanie  kasety z ,,Lost Existence". Zdarzały się też takie, które już posiadały kasetę a prosiły o dosłanie  biografii, składu i czasami tekstów, więc Sławek im to wysyłał. Mieliśmy jeszcze kolegę, który pracował w jednym z gliwickich fono-shopów i on też przyczynił  się do rozprowadzenia pewnej ilości kaset. Po jakimś czasie pojawiły się też pierwsze recenzje, w tym w magazynie  Metal Hammer z 94r. ,którą w rubryce ,,Out of the darkness" napisał Remo  Mielczarek wystawiając demówce dosyć wysoką notę. Zgodzę się z tym, że promocja zespołu nie była zorganizowana na jakimś profesjonalnym poziomie ale jak widzisz kaseta powoli w jakimś stopniu zaczęła trafiać na podatny grunt o czym też świadczyła przychodząca korespondencja. Biorąc pod uwagę to jaki był  odbiór tego materiału, opinie, naszą motywację oraz  raczej przychylne  recenzje to myślę, że ten potencjał w tamtym czasie został zaprzepaszczony, chociażby też z takiego powodu, że mógł posłużyć wtedy jako ,,motor  rozpędowy" dla IM. No tak, mógł, ale tak się nie stało ponieważ nadciągała katastrofa nr 2. heh

O tym za chwilę. Jak wspominasz koncerty i balangi z tamtego okresu - czasy gdy wątroba była jeszcze młoda i mogła przyjmować litry jabcoków, a głowa nie była pokryta siwizną?

Podobnie jak wówczas w każdym mieście w Polsce, również w Gliwicach mieliśmy tak zwaną ekipę metalowców liczącą kilkadziesiąt głów. Mieliśmy wtedy zaprzyjaźnione podobne ekipy z Koszalina, Olsztyna, Otwocka z Mysłowic i Katowic. Czasem jakaś ekipa przyjeżdżała do Gliwic a my podejmowaliśmy ich po staropolsku. hehe. Potem były rewizyty i oni podejmowali nas tak samo. Byliśmy wtedy bardzo młodzi, pełni wigoru, energii co pomagało nam robić mnóstwo głupich, śmiesznych i szalonych rzeczy, oczywiście przy akompaniamencie muzyki metalowej oraz spożywanego hektolitrami złocistego napoju z pianką i innych nalewek haha. Pamiętam kilkudniowy wypad wakacyjny do Soliny w Bieszczadach gdzie umówiliśmy się z zaprzyjaźnionymi ekipami na spotkanie. Wszystkie się zjechały mniej więcej w tym samym czasie po czym w pięknych okolicznościach przyrody, jak mawiał klasyk, nastąpiła konkretna, kilkudniowa ,,integracja".hehe. Jednym słowem był ogień. Jak sobie wspomnę intensywność tego ,,rock&roll-owego" życia w tamtym czasie, to dochodzę do wniosku że nasze wątroby musiały być wtedy chyba z prawdziwego Metalu haha. Taką ekipą  jeździliśmy na kolejne edycje Metalmanii oraz inne koncerty w Polsce które były swoistego rodzaju sprawdzianem naszego stanu ,,wytrenowania". haha. To był szalony i wspaniały okres w moim życiu, zresztą chyba nie tylko w moim.

No dobrze - jakiś czas po tym udanym debiucie, zespół szlag trafił. Co się stało? 

Katastrofa nr 2. Jakiś czas po nagraniu ,,Lost...." Witek ożenił się i zamieszkał w innym województwie, niedługo po nim zespół opuścił Garnek, którego w miarę szybko za garami zastąpił Adam Skrzyniarz. Trochę to trwało zanim miejsce Witka zajął Rysiek Sosnowski. Kapela wtedy wyhamowała  i odsunęła się w cień aktywności przerabiając materiał z ,,Lost...." z nowymi członkami zespołu jeszcze raz od nowa a w kolejce czekały kolejne kawałki.
W końcu udało się jakoś opanować materiał z dema i zabraliśmy się za przerabianie następnych numerów. Wydawało się że wszystko powoli wraca na właściwy tor kiedy to najpierw Rysiek, w którym siedział przede wszystkim ekstremalny Death Metal, postanowił spróbować swoich sił w kapelach zbliżonych stylistycznie do jego preferencji. Później grał w takich zespołach jak Besatt czy Embrional. Natomiast Adam po jakimś czasie znalazł zatrudnienie w kapeli o nazwie Midnight Date. Później nagrał z nimi płytę. O ile dobrze pamiętam to dodatkowo w tym samym czasie zaczęły się jeszcze jakieś problemy z wynajmowaniem sali prób. W tych okolicznościach wspólnie z Kubą postanowiliśmy zawiesić działalność IM.

A co sprawiło, że ponownie zeszliście się do kupy?


O tym że IM znowu zszedł się do kupy zdecydowały dwie rzeczy. Pierwsza z nich to śmierć naszego przyjaciela Penela w 2013r. Nietuzinkowa postać. Trochę ekscentryczny, jako przyjaciel był dla nas kimś bardzo ważnym. Po pogrzebie jeszcze w bramie cmentarnej rozmawialiśmy z Ryśkiem o tym, że można by zorganizować kilka koncertów w celu zebrania środków na nagrobek dla Penela bo tak się złożyło że nie było nikogo kto by to mógł zrobić. Rychu grał wtedy w Embrional i był chętny do charytatywnego grania ze swoją kapelą. Ja chciałem też wyświadczyć tą ostatnią przysługę koledze, więc zacząłem kombinować jak to zrobić. Przez głowę przetaczały mi się różne warianty, w tym również reaktywacja zespołu, o której nie myślałem tak poważnie od wielu lat.
Drugą rzeczą było to, że jakiś czas jeszcze przed tym smutnym wydarzeniem Kuba wspominał mi, że od niedawna dosyć przypadkowo zaczął grać z jakąś kapelą z dzielnicy i namawiał mnie abym wpadł na próbę i posłuchał jego nowego zespołu. Wspominał też o możliwości wygospodarowania czasu na to, abyśmy mogli odkurzyć coś z repertuaru IM. Tak więc zaistniały warunki a dla mnie dodatkowo motywacja aby reanimować IM. W końcu dałem się namówić i zacząłem przychodzić na próby nowego zespołu Kuby, którym była kapela Nox, grająca instrumentalny metal. W międzyczasie w wolnych terminach w grafiku sali, wspólnie z Kubą zaczęliśmy stopniowo przypominać sobie stary materiał korzystając ze sprzętu chłopaków z Nox i innych użytkowników sali, którzy zresztą chętnie nam go użyczali. Początkowo  próbowaliśmy we dwójkę ale czasem grzecznościowo wspomagał nas Skipy, perkusista zespołu Nox. Był nawet epizod w którym gary samplował nam gość uprawiający Bit Box - Cracq. Najpierw było wesoło potem ciekawie a na koniec całkiem rzeczowo. Nie trwało to jednak długo ponieważ wrócił Adam i zasiadł za garami. Niedługo potem do kapeli na drugą gitarę przyszedł Kaban. W takim składzie zdążyliśmy ,,odgruzować" część materiału, gdy jako ostatni do zespołu dołączył Darek i zajął się wokalem. Mieliśmy komplet w składzie, miejsce na próby oraz dzięki uprzejmości kapel próbujących na tej samej sali, sprzęt, na którym mogliśmy odbywać swoje próby. Tak to się zaczęło stopniowo rozkręcać ponownie i z tego rozpędu próbujemy do dzisiaj.  

Minęło ponad 20 lat od „Lost Existence” i materiał ten został ponownie wydany przez Thrashing Madness! Jak się czułeś gdy zobaczyłeś to piękne wydanie po raz pierwszy? Jak w ogóle doszło do tej reedycji? Kto odezwał się do kogo - wydawca do Was, czy abarot?

No rzeczywiście, Lechu i Thrashing Madness odwalili tutaj kawał dobrej roboty. Oni po prostu wytargali truposza za nogi z grobu i przywrócili go do życia raz jeszcze. haha. Ta płyta jest świetnie wydana, z dbałością o wszystkie szczegóły jakie powinna zawierać solidnie wydana płyta. W pudełku znajduje się dosyć bogaty booklet, który zawiera sporo retrospektywnych zdjęć, teksty numerów z płyty a to wszystko splecione jest biografią zespołu rozciągniętą prawie na wszystkie strony wkładki. Super robota! Naprawdę nie spodziewałem się, że ten materiał doczeka się jeszcze takiego wydania. Kiedy otworzyłem wkładkę i spojrzałem na te czarno-białe zdjęcia to automatycznie włączył się we mnie wehikuł czasu i przeniosłem się z sentymentem w czasy w których robiono te fotki. Oczywiście czułem ogromną satysfakcję z tego, że ,,Lost...." otrzymał tak piękną szatę a materiał jeszcze raz został przepuszczony przez studio w celu wyczyszczenia pewnych rzeczy oraz otrzymania delikatnego tuningu. Trzymając przed sobą tą reedycję jednak nasuwały mi się permanentnie pytania typu: co by było gdyby takiego wydania IM doczekał się w czasie kiedy powstał ten materiał? Jak wyglądałaby działalność zespołu gdyby los obszedł się z kapelą bardziej łaskawie i IM nie zawiesił by działalności? No i w końcu w jakim miejscu bylibyśmy teraz? No tak ale to tylko gdybanie i te pytania będą prawdopodobnie wracać jeszcze nie raz, ale raczej pozostaną bez odpowiedzi. Dzisiaj cieszę się, że ta reedycja niejako podkreśla reaktywację zespołu.
Kiedy w 2016r. graliśmy w Opolu dwa koncerty w ramach eliminacji do festiwalu Dark Fest, podchodzili do nas ludzie, których zainteresował nasz set i sugerowali abyśmy skontaktowali się z jakimiś tematycznymi wydawnictwami i przesłali im ten materiał. Wśród sugerowanych był Leszek Wojnicz Sianożęcki i jego OMMM. Ewa wysłała więc Leszkowi materiał z ,,Lost...." a on po jakimś czasie odezwał się wychodząc z propozycją wydania jeszcze raz tego materiału na CD w profesjonalnej formie. Oczywiście zgodziliśmy się i za sprawą Thrashing Madness tak się stało.

Jakiś czas temu widziałem Was na żywo w Gliwicach w towarzystwie Betrayer i Persecutor i powiem Ci, nie wyglądacie na swoje lata gdy sceniczna adrenalina gotuje Wam się w żyłach! Jak byś porównał obecne koncerty do tych sprzed dwóch dekad i więcej? Poza tym, że wzrosła średnia wieku tak muzyków jak i publiczności …

No rzeczywiście ta muza, mam na myśli ogólnie Metal, a szczególnie niektóre jego style swoją energią potrafią zagotować krew w żyłach i to obojętnie czy jesteś na scenie czy też pod nią. Faktem jest też to, że gdy zaczynamy grać na żywo to pod wpływem tej scenicznej adrenaliny ma się wrażenie że ubywa człowiekowi trochę lat. hehe.
Jeżeli chodzi o koncerty w latach np. 80-tych to charakteryzowały się one tym, że była to domena przede wszystkim młodych ludzi, teraz chyba faktycznie te proporcje jakby się trochę wyrównały. Mam wrażenie, że wtedy przychodziło na koncerty więcej osób, szczególnie mam tutaj na myśli te mniejsze koncerty, w małych lub średnich klubach a nawet coś w rodzaju open air w różnych osiedlowych amfiteatrach i tym podobnych scenach. Ludzie reagowali wtedy bardzo żywiołowo i bardzo ekspresyjnie. Może to spowodowane było tym, że wtedy nie było tak wiele koncertów z tego rodzaju muzyką i warto było nie przegapić a może też dlatego, że to wszystko było wtedy też takie nowe, takie pierwsze i generalnie było duże zapotrzebowanie na tego rodzaju muzę. Kiedyś przychodzący na koncert wychodzili z założenia - dobrze się zabawić i może coś przy tym zobaczyć - teraz wygląda to jakby odwrotnie - zobaczyć koncert i może się przy tym zabawić. Też tak jeszcze mam, szczególnie ta druga opcja. haha. No cóż, ale taka jest naturalna ewolucja muzyki wraz z jej publiką.

To były Wasze urodziny - po koncercie było after - party, poproszę o relację z jam session Betrayer / Infected Mind!!

W rzeczywistości to były moje imieniny połączone z urodzinami, które miałem trzy dni wcześniej. hah. Koledzy zadbali o to aby było nawet coś w rodzaju małego before party. haha
Po koncercie chłopaki z Betrayer skorzystali z naszego zaproszenia i pojechaliśmy na naszą salę prób, która świetnie nadaje się do tego rodzaju imprez. hah. Tam też nastąpiło uroczyste rozpoczęcie urodzinowego after party. haha. Berial to, jak to się zwykło mówić, taka dusza towarzystwa, od razu złapał za klasyka i zaczął grać i śpiewać różne ciekawe rzeczy. Z tego co pamiętam to znalazło się też miejsce na rockowe klasyki. heh. 
W takich okolicznościach dosyć szybko zawiązał się chór złożony z przybyłych, który wykonał z Berialem jeszcze kilka numerów po czym jakby stopniowo ten chór był coraz mniej słyszalny,coraz mniej ..., aż przestał działać. haha. Następnie muzykę zaczął serwować niejaki laptop tworząc odpowiednie tło do batalii, która rozgrywała się przy stole. Nagle i niespodziewanie okazało się, że już jest następny dzień! 
Trzeba było się więc pożegnać, następnie Berial wraz ze swoją hordą, prosto z pola bitwy, udał się na północ.

Zmieniamy temat. Zapytam o Waszego Menagera, czyli Ewę! Zauważyłem, że wiele zespołów posiadających „menadżerów” płci żeńskiej - osiąga znacznie więcej niż kapele z męskimi „menago”. Oczywiście kobiet jest w tym biznesie znacznie mniej, ale jak już są to dają radę! Tak jest w przypadku Ewki właśnie, ale chcę zapytać, czy Twoim zdaniem ma na to wpływ fakt, że podczas powiedzmy twardych negocjacji facetom mięknie rura przy babkach? Wszak „baba w Metalu” to wciąż niezbyt powszechne zjawisko …

To racja, że kobiety jak już się do czegoś zdeklarują to z reguły doprowadzają konsekwentnie sprawy do końca i nie dotyczy to tylko muzyki metalowej, ale niemal każdej dziedziny życia codziennego. Ewa jest kobietą, która bez wątpienia posiada ową cechę poza tym jest osobą bardzo energiczną, wesołą, chętnie i bardzo szybko nawiązującą nowe kontakty i znajomości. Do spraw związanych z zespołem podchodzi bardzo obowiązkowo drążąc konsekwentnie dany temat. Momentami ma się wrażenie, że załatwia kilka spraw jednocześnie. Przyznam, że czasami za nią nie nadążamy. haha.  Oczywiście nie zawsze i nie wszystko udaje się załatwić ale dzięki powyższym cechom Ewa jest bardzo efektywna w tym co robi i swoim działaniem na płaszczyźnie managerskiej pcha tą kapelę do przodu. Na pewno coś w tym jest że niektórym facetom przy managerskich pertraktacjach z kobietą manager, jak to napisałeś, mięknie rura. heh
Ułatwia to załatwianie wielu spraw, ponieważ tacy managerowie są zazwyczaj bardziej otwarci na argumenty, są po prostu bardziej komunikatywni i łatwiej z nimi dojść do porozumienia. Tak więc ta kobieca aura w większości załatwianych spraw jest na pewno w jakimś stopniu pomocna.

Polityka to syf, nie pytam o takie rzeczy bo i po co, ale w Waszym (a konkretnie Twoim) przypadku nie sposób tego wątku nie poruszyć. Powiedz mi jak to jest być Prokuratorem Generalnym i Ministrem Sprawiedliwości panie… Zbigniewie Ziobro? Czy te dane personalne mają wpływ na Twoje życie prywatne i karierę muzyczną? Hehe! 

No tak, jakżeż miałoby nie paść takie pytanie? hehe. Z racji zbieżności nazwisk i zresztą imion też, przytrafiają mi się co jakiś czas mniej lub bardziej zabawne sytuacje. Do tych mniej zabawnych należy na pewno blokada konta na fb pod zarzutem podszywania się pod inną osobę lub podawania nieprawdziwych danych. Teraz gdy ponownie mam konto na fb to dostaje od obcych mi osób wiadomości, z których wynika że część piszących popiera mnie i ma do mnie szacunek a ta druga część obiecuje że jak się zmieni rząd to na pewno pójdę siedzieć. Ten mój profil na fb to taki swoistego rodzaju mini ośrodek badania nastroju i opinii publicznej. hehe. W życiu codziennym też zdarzają mi się różne ciekawe sytuacje z racji zbieżności nazwisk, czy to w przychodni lekarskiej, różnych urzędach lub punktach usługowych. Zazwyczaj są to zabawne akcje. Jeżeli chodzi o wpływ mojego nazwiska na, jak to nazwałeś, moją karierę muzyczną, to praktycznie prawie nie ma takiego tematu ponieważ nie jestem osobą jakoś specjalnie rozpoznawalną na rodzimej scenie Metalowej więc na tym odcinku panuje umiarkowany spokój, a Ty jesteś jedną z nielicznych osób w tej branży, które zwróciły uwagę na moje personalia.

Słyszałem o zagubionej karcie kredytowej z Twoim imieniem i nazwiskiem, która dziwnym trafem szybko się odnalazła ;)

Skąd Ty znasz takie szczegóły? Chyba się domyślam. hehe. Pewnego listopadowego wieczoru pojechaliśmy z kumplami na koncert do Mega Clubu w Katowicach. Grały wtedy kapele Exodus, Prong, Obituary i King Parrot. Koncert był na tyle udany, że aż moja karta kredytowa nie wytrzymała i ruszyła do młyna razem ze mną i tam widzieliśmy się ostatni raz. haha. Następnego dnia na stronie organizatora imprezy, którym był Metal Mind Production, pojawiło się ogłoszenie, że znaleziono w klubie kartę kredytową i jest prośba o kontakt. Zadzwoniłem więc pod podany numer i poinformowałem panią przy telefonie, że jest to moja karta. Pani szybko połączyła mnie ze swoim szefem (niestety nazwiska nie pamiętam), któremu przekazałem, że już tą kartę zablokowałem więc nie ma problemu. Pan Szef wystrzelił wtedy do słuchawki: ,,To świetnie! Czy w  takim razie moglibyśmy sobie tą kartę zatrzymać na pamiątkę?''. Zgodziłem się.

Część składu INFECTED MIND udziela się w zespole NOX - powiesz parę słów na temat tego instrumentalnego projektu? Czy tylko ja mam wrażenie, że brakuje tam właśnie wokali?

Kiedy pierwszy raz usłyszałem chłopaków z Nox na próbie to również miałem wrażenie, że czegoś tutaj brakuje. Jednak po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że to nie jest kwestia  braku czegoś w tej muzie ale jest to kwestia odpowiedniego nastawienia się na odbiór tego rodzaju muzyki, instrumentalnej, bez wokalu. Muszę przyznać, że po kilku próbach przestało mi brakować partii wokalnych w ich numerach. Tym bardziej, że solówki Tomka świetnie wypełniają miejsca w których ewentualnie mógłby być wokal. Muzyka Nox to bardzo dojrzały i przemyślany produkt a muzycy to świetni rzemieślnicy na swoich instrumentach. Ciekawostką może być to, że każdy z członków kapeli Nox słucha właściwie innego gatunku muzycznego. a to co gra kapela jest wypadkową właśnie tych indywidualnych gustów. W ich muzyce sporo się dzieje, jest tam dużo zmian temp, sporo riffów thrashowych, ale są też zagrywki jakby spoza gatunku, które z powodzeniem zostały wkomponowane pomiędzy metalowe nuty podkreślając różnorodność muzyki tworzonej przez Nox. Ta różnorodność oraz ciekawie zaaranżowane kawałki sprawiają, że brak wokalu nie jest tak odczuwalny. Dla mnie wcale. 

Słyszałeś może Brazylijski zespół o nazwie … INFECTED MIND? 

Do niedawna nie miałem pojęcia że istnieje brazylijska kapela o tej samej nazwie. Może dlatego, że ostatnio przez jakiś czas nie byłem w temacie. Niewiele mogę powiedzieć na ich temat.

Kręci mi się właśnie w odtwarzaczu Wasz (Infected) nowy materiał „Far From Reality”! Zdecydowaliście się wypuścić własnym sumptem jedynie 100 sztuk tego. Mocna rzecz- echa starej SEPULTURY, sporo mieszania… Jak z odzewem od Podziemniaków wszelkiej maści? Rozesłaliście już wszystko?

Te sto sztuk to było wydanie przedpremierowe. Większość została rozesłana a część rozeszła się wśród pojedynczych osób. Według wstępnych opinii wynika, że odbiór tego materiału jest skrajnie różny. Od takiego, który niekoniecznie trafia w gust oceniającego aż po taki, w którym płyta oceniana jest dosyć dobrze. Myślę że dopiero po oficjalnym wydaniu ,,Far........", które jest przewidziane na marzec, dowiemy się jak średnio oceniana jest ta płyta.

No właśnie. Rozmawiałem w tej chwili z Leszkiem- marzec 2018 to data premiery tej płyty pod skrzydłami Thrashing Madness! Chciałbym zapytać co takiego stało się na linii wytwórnia- zespół, ponieważ wiem, że początkowo Leszek nie chciał wydać tej płyty- tymczasem jednak wyjdzie ona pod Jego skrzydłami. Czyżby czar Pani Menadżer? 

Z tego co mi wiadomo to Leszek nigdy nie wspominał ,że nie chce wydawać tego materiału a wręcz przeciwnie, po otrzymaniu płyty promocyjnej stwierdził, że chętnie wydał by ,,Far from reality", lecz w tamtym momencie pojawił się akurat problem natury materialnej, ale znalazł się sposób aby przeskoczyć ten mankament i teraz raczej nic nie stoi na przeszkodzie aby Thrashing Madness wydało tą płytę. (kolejna poprawka: mam już w łapskach pięknie wydany srebrny placek - przez Leszka właśnie - zawodowcy!!! Ot widać, że upływ czasu nawet w skali jednego wywiadu: od pytań do odpowiedzi, może wiele zmienić!- ad)

Hm… nie wykluczone, że kogoś źle zrozumiałem w takim razie. Mieliście jakieś inne oferty na wydanie tego krążka? 


Przyznam że nie rozglądaliśmy się specjalnie za wydawcami skoro Leszek wyraził chęć wydania tej płyty. Uznaliśmy że to będzie najlepsza opcja. Z ostatniej współpracy związanej z reedycją ,,Lost existence", byliśmy bardzo zadowoleni, więc była to dla nas niejako już sprawdzona droga. Poza tym uważam, że cały ten proces produkcji płyty znajduje się w dobrych rękach. To są właściwi ludzie na właściwych miejscach. Leszek i Thrashing Madness udowadniali to nie raz wypuszczając profesjonalnie wydane płyty CD z reedycjami oldschoolowych kapel jak i starych zakurzonych, powleczonych pajęczyną demówek i wielu innych ciekawych pozycji. heh. 

Na płycie ponownie nagraliście kilka numerów z „Lost Existence”. Brzmią świeżo i owszem, ale nie ciekawiej byłoby nagrać w 100% premierowy materiał?

Utwory, które na ,,Far from reality" mogą być uważane za nowe, tak naprawdę powstały zaraz po nagraniu ,,Lost existence" i nie doczekały się żadnej rejestracji w studiu. Jedynym zapisem jaki pozostał to nagrana na kasetę magnetofonową jedna z ówczesnych prób. Dzięki tej kasecie możliwe było odtworzenie tych numerów. Nagrywając ,,Far from reality" chcieliśmy podsumować cały tamten okres naszej działalności poprzez umieszczenie na tej płycie większości kawałków zarówno z ,,Lost existence" jak i tych powstałych zaraz po demówce. W ten sposób chcieliśmy zamknąć ten niedokończony rozdział sprzed zawieszenia działalności zespołu. Jeśli się tak zdarzy, że nagramy kolejną płytę to z pewnością  będzie to w całości materiał premierowy , chociaż mamy na magazynie jeszcze ze dwa stare kawałki. haha.

Kosa Buena Studio- co to za miejsce? Ile czasu zajęło nagrywanie? Były jakieś śmieszne sytuacje, czy też byliście trzeźwi? 

To bardzo malowniczo położone miejsce na wzgórzu pod Chrzanowem. Studio ma dopiero około czterech lat i znajduje się w podziemiach prywatnego domu, którego właścicielem jest Rafał Kossakowski mieszkający tam wraz ze swoją rodziną. Rafał choć jest stosunkowo młodym człowiekiem to posiada duże doświadczenie w branży. Ma za sobą również pracę w radiu, poza tym to bardzo wyluzowany i sympatyczny gość. Kosa nagrywa różne gatunki muzyczne ale jak sam twierdzi wychowywał się między innymi na takich kapelach jak Metallica, więc klimaty metalowe nie są mu obce. Studio jest w pełni profesjonalnie wyposażone, do dyspozycji nagrywających jest też wyposażona kuchnia. Toaleta z fajną, szklaną czaszką na półce hehe+ kabina natryskowa, jest też pokój, w którym mógł nocować kilkuosobowy zespół. To wszystko znajdowało się w tych podziemiach domu. Warunki do nagrywania były jak najbardziej ok.
Owszem zdarzały się też jakieś trunki ale obyło się bez jakichś większych wpadek. Atmosfera podczas nagrywania była, rzekłbym, żartobliwa, haha, sporo śmichów-chichów i innych drobnych wygłupów. Nagrywanie zajęło nam siedem dni. Jednym słowem polecam. hehe. 

Ok Bero! W 2020- czyli już niebawem będziecie świętowali 35- urodziny! Piękny wiek! Masz w planach jakiś rocznicowy koncert, może jakieś okolicznościowe wydawnictwo, koszulki, etc? 

Szczerze powiem, że nie myślałem o tym. W natłoku spraw prywatnych gdzieś takie daty umykają. W tej chwili trudno jest mi powiedzieć jak to będzie wyglądało za dwa lata. Możliwe, że uda się zorganizować jakiś koncert  lub może wyjdzie jakiś materiał z tej okazji. Organizacja tego rodzaju imprez to domena Ewy i jej męża Kuby, więc po prostu  poczekajmy. 

Tyle z mojej strony! Ostatnie słowa są Twoje! Pozdrawiam! 

Również pozdrawiam. Na razie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.