Przyznaję
niewiele wiedziałem o tym zespole nim trafiła do mnie reedycja „Lost
Existence” tej kapeli- materiał ten
przemknął jak meteor w roku 1993, po czym zespół zniknął z pola widzenia na
długie lata. Dlaczego tak się stało, jakie były początki tej kapeli i jak
wygląda teraźniejszość zespołu po hucznej reaktywacji, a także dlaczego nie
straszny im minister sprawiedliwości- tego wszystkiego dowiecie się z lektury
wywiadu z Bero- który macie poniżej.
Cześć Bero! Jaka
pogoda u Was w Gliwicach? Też tak czasem masz, że nie wiesz od czego zacząć
gadkę? Ale na luzie - odbezpiecz pyffko, odpal jakąś muzyczkę i jedziemy. Gotów?
Cześć
Adrian! Chyba
wszyscy miewamy czasem takie sytuacje, w których nie bardzo wiemy jak
zacząć rozmowę np. gdy zatrzyma Cię drogówka za przekroczenie prędkości
hehe. (Ciebie to nawet sam nadkomisarz Pawlak bałby się zatrzymać! Ale o
tym potem - Ad). Temat pogody to klasyk wśród tematów dyżurnych, idealnie
nadających się na początek rozmowy ale ... przejdźmy może do następnego
tematu heh.
Zaczniemy od 1985
roku, czyli czasów kiedy rodził się WEREWOLF! Ledwo skończył się stan wojenny,
PRL powoli osuwał się w nicość, a tu kilku nastolatków chwyciło za instrumenty
i zaczęło grać Metal! Jak zrodził się pomysł wspólnego grania? Pamiętasz coś z
tamtego okresu?
W szkole
średniej poznałem kilka osób o podobnych do moich zainteresowaniach muzycznych.
Jednym z nich był Biff, który chodził ze mną do tej samej klasy. Z czasem
okazało się że mój nowy kolega oprócz fascynacji kapelami metalowymi
(szczególnie Saxon) miał jeszcze jedną pasję, mianowicie świetnie radził sobie
na basie grając właśnie tego rodzaju muzykę. Ja zacząłem swoją przygodę z
gitarą jeszcze w szkole podstawowej próbując coverować takie kapele jak
AC/DC, Black Sabbath, Deep Purple, J.Priest, Motorhead itp. Dodatkowo byłem już
po inicjacji w zespole moich starszych kolegów z osiedla, którego
próby odbywały się gdzieś w pomieszczeniu piwnicznym zaadoptowanym
na miejsce do grania. Wszystkie te fakty spowodowały że
postanowiliśmy z Biffem (b,voc) stworzyć wspólnie coś nowego.
Początkowo pogrywaliśmy w dwójkę tworząc pierwsze kawałki ale
dzięki operatywności Biffa w niedługim czasie dołączyli
do nas Wasyl (dr) oraz Witek (git).
Próby
odbywały się na przemian w naszych mieszkaniach. Pamiętam że były nawet jakieś
próby z garami u Biffa w domu ale ze względu na współlokatorów na
dłuższą metę takie granie było oczywiście niemożliwe. Zaczęliśmy
rozglądać się za jakimś miejscem do grania. W tamtym okresie nie
było to takie łatwe więc korzystaliśmy z gościnności znajomych kapel, którym w
jakiś sposób udało się wcześniej załatwić salę do prób. Pomimo
problemów z miejscem do grania, ze sprzętem a i nie rzadko z instrumentami też,
jakoś udaje się sklecić namiastkę pierwszego materiału, który Werwolf
miał wkrótce zaprezentować na żywo. Tak w skrócie właśnie rodził się
Człowiek-Wilk z Gliwic, haha.
Czy WEREWOLF zagrał
jakieś koncerty, nagrał jakiś materiał? Ostało się cokolwiek po tym zespole?
Niestety
niewiele materiałów pozostało po Werwolfie. Po występie na cyklicznej imprezie zwanej Postrzyżyny w DK Gliwice - Łabędy w 87r. ostało się
kilka zdjęć, był też zapis audio z tego występu zgrany prosto z
miksera ale ... no właśnie, gdzieś przepadł.
Gdzieś w
sieci krąży też video z kolejnego gigu, nagrane przez naszego kumpla Jarka
Kamińskiego na VHS. Tym razem w lutym 88r. graliśmy koncert w klubie
studenckim Program w Gliwicach razem z miejscowym Asesorem, z
Gilotyną oraz Imperatorem. Może gdybyśmy wtedy mieli dostęp do
dzisiejszych technologii to byłoby tych materiałów więcej. W tamtym okresie
jednak posiadanie nawet telefonu stacjonarnego było nie lada luksusem. heh. Po
tych dwóch kopach pozytywnej energii i motywacji dało się odczuć że kapela
zaczęła zmierzać we właściwym kierunku i co tu dużo mówić, zaczęła się po
prostu rozwijać. Tymczasem na horyzoncie pojawiła się nadciągająca dużymi
krokami katastrofa ...
Szast - prast i ów
zespół przemienił się niczym Wilkołak w INFECTED MIND. Jakie były przyczyny
zmiany nazwy? Pierwotna była chwytliwa, łatwo wpadała w ucho … nie żeby „nowa”
była zła - ale WEREWOLF ma jakąś „nadprzyrodzoną” moc …
Głównym
winowajcą zmiany nazwy zespołu jest rzeczona wyżej katastrofa, którą było
powołanie w 88r. do wojska najpierw Witka, a zaraz potem mnie. W tym
samym czasie w identyczny sposób zostały rozmontowane jeszcze dwie inne
gliwickie kapele - Asesor i Carrion. Minęły 2 lata w ciągu których wszystkie
trzy wspomniane kapele Asesor, Carrion i Werwolf przestały istnieć. Nie licząc
tych co siedzieli w armii część członków zespołów, jak to się mówi, poszła
swoimi drogami a część rozjechała się po świecie, między innymi Biff też
wyjechał na stałe do Niemiec. Po wyjściu z wojska w 90r. w myśl powiedzenia
- ,,ciągnie natura wilka do lasu" wymyśliłem sobie, że spróbuję poskładać
resztki po byłych kapelach do kupy jeszcze raz aby stworzyć nowy projekt. I tak
na obsługę basu zdecydował się Kuba (Carrion), za garami zasiadł Garnek (Carrion)
na gitarę wrócił Witek (Werwolf), a na wokal dołączył Darek (Asesor). Ciekawostką
jest to że wszyscy wyszliśmy wtedy z wojska w mniej więcej tym samym czasie i
to z tych gości wykrystalizował się pierwszy skład IM. Wiadomo jak to jest, każdy
z nas był przywiązany do nazwy swojego pierwotnego zespołu więc postanowiliśmy
że nowy projekt który powstał na zgliszczach nieistniejących kapel będzie miał
nową, neutralną nazwę. Zaproponowałem wtedy nazwę Infected Mind, która chodziła
mi po głowie jeszcze podczas trwania mojej ,,kariery" wojskowej hehe. Nazwa
spodobała się wszystkim w kapeli i nie tylko, przyjęła się i tak sobie jest do
teraz.
Wracając
jeszcze na chwilę do nazwy Werwolf to chciałbym dodać że wiąże się z nią
ciekawa historia a właściwie zamieszanie. Nazwę i logo wymyślił Wasyl używając
do tego pisowni niemieckiej co potem okazało się dosyć istotnym szczegółem. Nie
pamiętam dlaczego akurat po niemiecku a nie w języku angielskim, polskim albo
innym. Chodziło o to że taką samą nazwę nosiła kiedyś jedna z nazistowskich
organizacji zbrojnych działających podczas drugiej wojny światowej. Oczywiście
do tego momentu nie wiedzieliśmy o tym. No i w ten sposób zespół znalazł się na
kursie kolizyjnym z przedstawicielami aparatu władzy państwowej zwanymi
dalej milicją. heh. Poskutkowało to tym że co jakiś czas do naszych domów
przychodzili po ,,kolędzie" dzielnicowi i zadawali dziwne pytania haha. Po
jakimś czasie, kiedy zorientowali się że żadni z nas kontynuatorzy jakichś
ideologii nazistowskich, sprawa ucichła.
W 1993 wydajecie
taśmę „Lost Existence”, która chyba gdzieś tam zginęła w tamtym czasie w
natłoku Black i Death Metalowego szaleństwa. Wydaje mi się, że ta kaseta po
prostu nie trafiła na podatny grunt - a do tego chyba zawiodła machina
promocyjna, jako że nie pamiętam recenzji czy wywiadów z tamtego okresu z
zespołem (choć mogę się mylić - pamięć wszak zawodna jest) … Jak myślisz - czy
„Lost Existence” to taka „zmarnowana szansa” INFECTED MIND w tamtym czasie?
Machina
promocyjna? To trochę za dużo powiedziane. Mieliśmy kogoś w rodzaju skrzynki
kontaktowej. Był nim nasz kumpel Sławek Litwiński. Sławek oprócz bycia dumnym
posiadaczem naprawdę sporego zbioru kaset oraz płyt winylowych (potem też
płyt CD) miał jeszcze kontakty, koneksje, znajomości wśród ludzi z
różnych ówczesnych zinów. Otrzymywał od nich korespondencję, przeważnie z
prośbą o przysłanie kasety z ,,Lost Existence". Zdarzały się też
takie, które już posiadały kasetę a prosiły o dosłanie biografii,
składu i czasami tekstów, więc Sławek im to wysyłał. Mieliśmy jeszcze kolegę, który pracował w jednym z gliwickich fono-shopów i on też
przyczynił się do rozprowadzenia pewnej ilości kaset. Po jakimś
czasie pojawiły się też pierwsze recenzje, w tym w magazynie Metal Hammer
z 94r. ,którą w rubryce ,,Out of the darkness" napisał Remo
Mielczarek wystawiając demówce dosyć wysoką notę. Zgodzę się z tym, że
promocja zespołu nie była zorganizowana na jakimś profesjonalnym poziomie ale
jak widzisz kaseta powoli w jakimś stopniu zaczęła trafiać na podatny grunt o
czym też świadczyła przychodząca korespondencja. Biorąc pod uwagę to jaki był
odbiór tego materiału, opinie, naszą motywację oraz raczej
przychylne recenzje to myślę, że ten potencjał w tamtym czasie został
zaprzepaszczony, chociażby też z takiego powodu, że mógł posłużyć wtedy
jako ,,motor rozpędowy" dla IM. No tak, mógł, ale tak się nie stało
ponieważ nadciągała katastrofa nr 2. heh
O tym za chwilę. Jak
wspominasz koncerty i balangi z tamtego okresu - czasy gdy wątroba była jeszcze
młoda i mogła przyjmować litry jabcoków, a głowa nie była pokryta siwizną?
Podobnie jak
wówczas w każdym mieście w Polsce, również w Gliwicach mieliśmy tak zwaną ekipę
metalowców liczącą kilkadziesiąt głów. Mieliśmy wtedy zaprzyjaźnione podobne
ekipy z Koszalina, Olsztyna, Otwocka z Mysłowic i Katowic. Czasem jakaś ekipa
przyjeżdżała do Gliwic a my podejmowaliśmy ich po staropolsku. hehe. Potem były
rewizyty i oni podejmowali nas tak samo. Byliśmy wtedy bardzo młodzi, pełni
wigoru, energii co pomagało nam robić mnóstwo głupich, śmiesznych i szalonych
rzeczy, oczywiście przy akompaniamencie muzyki metalowej oraz spożywanego
hektolitrami złocistego napoju z pianką i innych nalewek haha. Pamiętam
kilkudniowy wypad wakacyjny do Soliny w Bieszczadach gdzie umówiliśmy się z
zaprzyjaźnionymi ekipami na spotkanie. Wszystkie się zjechały mniej więcej w
tym samym czasie po czym w pięknych okolicznościach przyrody, jak mawiał
klasyk, nastąpiła konkretna, kilkudniowa ,,integracja".hehe. Jednym słowem
był ogień. Jak sobie wspomnę intensywność tego ,,rock&roll-owego"
życia w tamtym czasie, to dochodzę do wniosku że nasze wątroby musiały być wtedy
chyba z prawdziwego Metalu haha. Taką ekipą jeździliśmy na kolejne edycje
Metalmanii oraz inne koncerty w Polsce które były swoistego rodzaju
sprawdzianem naszego stanu ,,wytrenowania". haha. To był szalony i
wspaniały okres w moim życiu, zresztą chyba nie tylko w moim.
No dobrze - jakiś
czas po tym udanym debiucie, zespół szlag trafił. Co się stało?
Katastrofa
nr 2. Jakiś czas po nagraniu ,,Lost...." Witek ożenił się i zamieszkał w
innym województwie, niedługo po nim zespół opuścił Garnek, którego w miarę
szybko za garami zastąpił Adam Skrzyniarz. Trochę to trwało zanim miejsce Witka
zajął Rysiek Sosnowski. Kapela wtedy wyhamowała i odsunęła się w cień
aktywności przerabiając materiał z ,,Lost...." z nowymi członkami zespołu
jeszcze raz od nowa a w kolejce czekały kolejne kawałki.
W końcu
udało się jakoś opanować materiał z dema i zabraliśmy się za przerabianie
następnych numerów. Wydawało się że wszystko powoli wraca na właściwy tor kiedy
to najpierw Rysiek, w którym siedział przede wszystkim ekstremalny Death Metal, postanowił
spróbować swoich sił w kapelach zbliżonych stylistycznie do jego preferencji.
Później grał w takich zespołach jak Besatt czy Embrional. Natomiast Adam po
jakimś czasie znalazł zatrudnienie w kapeli o nazwie Midnight Date. Później
nagrał z nimi płytę. O ile dobrze pamiętam to dodatkowo w tym samym czasie
zaczęły się jeszcze jakieś problemy z wynajmowaniem sali prób. W tych
okolicznościach wspólnie z Kubą postanowiliśmy zawiesić działalność IM.
A co sprawiło, że
ponownie zeszliście się do kupy?
O tym że IM
znowu zszedł się do kupy zdecydowały dwie rzeczy. Pierwsza z nich to śmierć
naszego przyjaciela Penela w 2013r. Nietuzinkowa postać. Trochę ekscentryczny,
jako przyjaciel był dla nas kimś bardzo ważnym. Po pogrzebie jeszcze w bramie
cmentarnej rozmawialiśmy z Ryśkiem o tym, że można by zorganizować kilka
koncertów w celu zebrania środków na nagrobek dla Penela bo tak się złożyło że
nie było nikogo kto by to mógł zrobić. Rychu grał wtedy w Embrional i był
chętny do charytatywnego grania ze swoją kapelą. Ja chciałem też wyświadczyć tą
ostatnią przysługę koledze, więc zacząłem kombinować jak to zrobić. Przez głowę
przetaczały mi się różne warianty, w tym również reaktywacja zespołu, o której
nie myślałem tak poważnie od wielu lat.
Drugą rzeczą
było to, że jakiś czas jeszcze przed tym smutnym wydarzeniem Kuba wspominał mi,
że od niedawna dosyć przypadkowo zaczął grać z jakąś kapelą z dzielnicy i
namawiał mnie abym wpadł na próbę i posłuchał jego nowego zespołu. Wspominał
też o możliwości wygospodarowania czasu na to, abyśmy mogli odkurzyć coś z
repertuaru IM. Tak więc zaistniały warunki a dla mnie dodatkowo motywacja aby
reanimować IM. W końcu dałem się namówić i zacząłem przychodzić na próby nowego
zespołu Kuby, którym była kapela Nox, grająca instrumentalny metal. W
międzyczasie w wolnych terminach w grafiku sali, wspólnie z Kubą zaczęliśmy
stopniowo przypominać sobie stary materiał korzystając ze sprzętu chłopaków z
Nox i innych użytkowników sali, którzy zresztą chętnie nam go użyczali.
Początkowo próbowaliśmy we dwójkę ale czasem grzecznościowo wspomagał nas
Skipy, perkusista zespołu Nox. Był nawet epizod w którym gary samplował nam
gość uprawiający Bit Box - Cracq. Najpierw było wesoło potem ciekawie a na
koniec całkiem rzeczowo. Nie trwało to jednak długo ponieważ wrócił Adam i
zasiadł za garami. Niedługo potem do kapeli na drugą gitarę przyszedł Kaban. W
takim składzie zdążyliśmy ,,odgruzować" część materiału, gdy jako ostatni
do zespołu dołączył Darek i zajął się wokalem. Mieliśmy komplet w składzie,
miejsce na próby oraz dzięki uprzejmości kapel próbujących na tej samej sali,
sprzęt, na którym mogliśmy odbywać swoje próby. Tak to się zaczęło stopniowo
rozkręcać ponownie i z tego rozpędu próbujemy do dzisiaj.
Minęło ponad 20 lat
od „Lost Existence” i materiał ten został ponownie wydany przez Thrashing
Madness! Jak się czułeś gdy zobaczyłeś to piękne wydanie po raz pierwszy? Jak w
ogóle doszło do tej reedycji? Kto odezwał się do kogo - wydawca do Was, czy
abarot?
No
rzeczywiście, Lechu i Thrashing Madness odwalili tutaj kawał dobrej roboty. Oni
po prostu wytargali truposza za nogi z grobu i przywrócili go do życia raz
jeszcze. haha. Ta płyta jest świetnie wydana, z dbałością o wszystkie szczegóły
jakie powinna zawierać solidnie wydana płyta. W pudełku znajduje się dosyć
bogaty booklet, który zawiera sporo retrospektywnych zdjęć, teksty numerów z
płyty a to wszystko splecione jest biografią zespołu rozciągniętą prawie na
wszystkie strony wkładki. Super robota! Naprawdę nie spodziewałem się, że ten
materiał doczeka się jeszcze takiego wydania. Kiedy otworzyłem wkładkę i
spojrzałem na te czarno-białe zdjęcia to automatycznie włączył się we mnie
wehikuł czasu i przeniosłem się z sentymentem w czasy w których robiono te
fotki. Oczywiście czułem ogromną satysfakcję z tego, że ,,Lost...."
otrzymał tak piękną szatę a materiał jeszcze raz został przepuszczony przez
studio w celu wyczyszczenia pewnych rzeczy oraz otrzymania delikatnego tuningu.
Trzymając przed sobą tą reedycję jednak nasuwały mi się permanentnie pytania
typu: co by było gdyby takiego wydania IM doczekał się w czasie kiedy powstał
ten materiał? Jak wyglądałaby działalność zespołu gdyby los obszedł się z
kapelą bardziej łaskawie i IM nie zawiesił by działalności? No i w końcu w
jakim miejscu bylibyśmy teraz? No tak ale to tylko gdybanie i te pytania będą
prawdopodobnie wracać jeszcze nie raz, ale raczej pozostaną bez odpowiedzi. Dzisiaj
cieszę się, że ta reedycja niejako podkreśla reaktywację zespołu.
Kiedy w
2016r. graliśmy w Opolu dwa koncerty w ramach eliminacji do festiwalu Dark
Fest, podchodzili do nas ludzie, których zainteresował nasz set i sugerowali
abyśmy skontaktowali się z jakimiś tematycznymi wydawnictwami i przesłali im
ten materiał. Wśród sugerowanych był Leszek Wojnicz Sianożęcki i jego OMMM. Ewa
wysłała więc Leszkowi materiał z ,,Lost...." a on po jakimś czasie odezwał
się wychodząc z propozycją wydania jeszcze raz tego materiału na CD w
profesjonalnej formie. Oczywiście zgodziliśmy się i za sprawą Thrashing Madness
tak się stało.
Jakiś czas temu
widziałem Was na żywo w Gliwicach w towarzystwie Betrayer i Persecutor i powiem
Ci, nie wyglądacie na swoje lata gdy sceniczna adrenalina gotuje Wam się w
żyłach! Jak byś porównał obecne koncerty do tych sprzed dwóch dekad i więcej?
Poza tym, że wzrosła średnia wieku tak muzyków jak i publiczności …
No
rzeczywiście ta muza, mam na myśli ogólnie Metal, a szczególnie niektóre jego
style swoją energią potrafią zagotować krew w żyłach i to obojętnie czy jesteś
na scenie czy też pod nią. Faktem jest też to, że gdy zaczynamy grać na żywo to
pod wpływem tej scenicznej adrenaliny ma się wrażenie że ubywa człowiekowi
trochę lat. hehe.
Jeżeli
chodzi o koncerty w latach np. 80-tych to charakteryzowały się one tym, że była
to domena przede wszystkim młodych ludzi, teraz chyba faktycznie te
proporcje jakby się trochę wyrównały. Mam wrażenie, że wtedy przychodziło na
koncerty więcej osób, szczególnie mam tutaj na myśli te mniejsze koncerty, w
małych lub średnich klubach a nawet coś w rodzaju open air w różnych
osiedlowych amfiteatrach i tym podobnych scenach. Ludzie reagowali wtedy bardzo
żywiołowo i bardzo ekspresyjnie. Może to spowodowane było tym, że wtedy nie
było tak wiele koncertów z tego rodzaju muzyką i warto było nie przegapić a
może też dlatego, że to wszystko było wtedy też takie nowe, takie pierwsze i
generalnie było duże zapotrzebowanie na tego rodzaju muzę. Kiedyś przychodzący
na koncert wychodzili z założenia - dobrze się zabawić i może coś przy tym
zobaczyć - teraz wygląda to jakby odwrotnie - zobaczyć koncert i może się przy
tym zabawić. Też tak jeszcze mam, szczególnie ta druga opcja. haha. No cóż, ale
taka jest naturalna ewolucja muzyki wraz z jej publiką.
To były Wasze
urodziny - po koncercie było after - party, poproszę o relację z jam session
Betrayer / Infected Mind!!
W
rzeczywistości to były moje imieniny połączone z urodzinami, które miałem trzy
dni wcześniej. hah. Koledzy zadbali o to aby było nawet coś w rodzaju małego
before party. haha
Po koncercie
chłopaki z Betrayer skorzystali z naszego zaproszenia i pojechaliśmy na naszą
salę prób, która świetnie nadaje się do tego rodzaju imprez. hah. Tam też
nastąpiło uroczyste rozpoczęcie urodzinowego after party. haha. Berial to, jak
to się zwykło mówić, taka dusza towarzystwa, od razu złapał za klasyka i zaczął
grać i śpiewać różne ciekawe rzeczy. Z tego co pamiętam to znalazło się też
miejsce na rockowe klasyki. heh.
W takich
okolicznościach dosyć szybko zawiązał się chór złożony z przybyłych, który
wykonał z Berialem jeszcze kilka numerów po czym jakby stopniowo ten chór był
coraz mniej słyszalny,coraz mniej ..., aż przestał działać. haha. Następnie
muzykę zaczął serwować niejaki laptop tworząc odpowiednie tło do batalii, która
rozgrywała się przy stole. Nagle i niespodziewanie okazało się, że już jest
następny dzień!
Trzeba było
się więc pożegnać, następnie Berial wraz ze swoją hordą, prosto z pola bitwy,
udał się na północ.
Zmieniamy temat.
Zapytam o Waszego Menagera, czyli Ewę! Zauważyłem, że wiele zespołów
posiadających „menadżerów” płci żeńskiej - osiąga znacznie więcej niż kapele z
męskimi „menago”. Oczywiście kobiet jest w tym biznesie znacznie mniej, ale jak
już są to dają radę! Tak jest w przypadku Ewki właśnie, ale chcę zapytać, czy
Twoim zdaniem ma na to wpływ fakt, że podczas powiedzmy twardych negocjacji
facetom mięknie rura przy babkach? Wszak „baba w Metalu” to wciąż niezbyt
powszechne zjawisko …
To racja, że
kobiety jak już się do czegoś zdeklarują to z reguły doprowadzają konsekwentnie
sprawy do końca i nie dotyczy to tylko muzyki metalowej, ale niemal każdej
dziedziny życia codziennego. Ewa jest kobietą, która bez wątpienia posiada ową
cechę poza tym jest osobą bardzo energiczną, wesołą, chętnie i bardzo szybko
nawiązującą nowe kontakty i znajomości. Do spraw związanych z zespołem
podchodzi bardzo obowiązkowo drążąc konsekwentnie dany temat. Momentami ma się
wrażenie, że załatwia kilka spraw jednocześnie. Przyznam, że czasami za nią nie
nadążamy. haha. Oczywiście nie zawsze i nie wszystko udaje się załatwić
ale dzięki powyższym cechom Ewa jest bardzo efektywna w tym co robi i swoim
działaniem na płaszczyźnie managerskiej pcha tą kapelę do przodu. Na pewno coś
w tym jest że niektórym facetom przy managerskich pertraktacjach z kobietą
manager, jak to napisałeś, mięknie rura. heh
Ułatwia to
załatwianie wielu spraw, ponieważ tacy managerowie są zazwyczaj bardziej
otwarci na argumenty, są po prostu bardziej komunikatywni i łatwiej z nimi
dojść do porozumienia. Tak więc ta kobieca aura w większości załatwianych spraw
jest na pewno w jakimś stopniu pomocna.
Polityka to syf,
nie pytam o takie rzeczy bo i po co, ale w Waszym (a konkretnie Twoim)
przypadku nie sposób tego wątku nie poruszyć. Powiedz mi jak to jest być
Prokuratorem Generalnym i Ministrem Sprawiedliwości panie… Zbigniewie Ziobro?
Czy te dane personalne mają wpływ na Twoje życie prywatne i karierę muzyczną?
Hehe!
No tak,
jakżeż miałoby nie paść takie pytanie? hehe. Z racji zbieżności nazwisk i
zresztą imion też, przytrafiają mi się co jakiś czas mniej lub bardziej zabawne
sytuacje. Do tych mniej zabawnych należy na pewno blokada konta na fb pod
zarzutem podszywania się pod inną osobę lub podawania nieprawdziwych danych.
Teraz gdy ponownie mam konto na fb to dostaje od obcych mi osób wiadomości, z
których wynika że część piszących popiera mnie i ma do mnie szacunek a ta druga
część obiecuje że jak się zmieni rząd to na pewno pójdę siedzieć. Ten mój
profil na fb to taki swoistego rodzaju mini ośrodek badania nastroju i opinii
publicznej. hehe. W życiu codziennym też zdarzają mi się różne ciekawe sytuacje
z racji zbieżności nazwisk, czy to w przychodni lekarskiej, różnych urzędach
lub punktach usługowych. Zazwyczaj są to zabawne akcje. Jeżeli chodzi o wpływ
mojego nazwiska na, jak to nazwałeś, moją karierę muzyczną, to praktycznie
prawie nie ma takiego tematu ponieważ nie jestem osobą jakoś specjalnie
rozpoznawalną na rodzimej scenie Metalowej więc na tym odcinku panuje
umiarkowany spokój, a Ty jesteś jedną z nielicznych osób w tej branży, które
zwróciły uwagę na moje personalia.
Słyszałem o
zagubionej karcie kredytowej z Twoim imieniem i nazwiskiem, która dziwnym
trafem szybko się odnalazła ;)
Skąd Ty
znasz takie szczegóły? Chyba się domyślam. hehe. Pewnego listopadowego wieczoru
pojechaliśmy z kumplami na koncert do Mega Clubu w Katowicach. Grały wtedy
kapele Exodus, Prong, Obituary i King Parrot. Koncert był na tyle udany, że aż
moja karta kredytowa nie wytrzymała i ruszyła do młyna razem ze mną i tam
widzieliśmy się ostatni raz. haha. Następnego dnia na stronie organizatora
imprezy, którym był Metal Mind Production, pojawiło się ogłoszenie, że
znaleziono w klubie kartę kredytową i jest prośba o kontakt. Zadzwoniłem więc
pod podany numer i poinformowałem panią przy telefonie, że jest to moja karta.
Pani szybko połączyła mnie ze swoim szefem (niestety nazwiska nie pamiętam),
któremu przekazałem, że już tą kartę zablokowałem więc nie ma problemu. Pan
Szef wystrzelił wtedy do słuchawki: ,,To świetnie! Czy w takim razie
moglibyśmy sobie tą kartę zatrzymać na pamiątkę?''. Zgodziłem się.
Część składu
INFECTED MIND udziela się w zespole NOX - powiesz parę słów na temat tego
instrumentalnego projektu? Czy tylko ja mam wrażenie, że brakuje tam właśnie
wokali?
Kiedy
pierwszy raz usłyszałem chłopaków z Nox na próbie to również miałem wrażenie,
że czegoś tutaj brakuje. Jednak po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że to
nie jest kwestia braku czegoś w tej muzie ale jest to kwestia
odpowiedniego nastawienia się na odbiór tego rodzaju muzyki, instrumentalnej,
bez wokalu. Muszę przyznać, że po kilku próbach przestało mi brakować partii
wokalnych w ich numerach. Tym bardziej, że solówki Tomka świetnie wypełniają
miejsca w których ewentualnie mógłby być wokal. Muzyka Nox to bardzo dojrzały i
przemyślany produkt a muzycy to świetni rzemieślnicy na swoich instrumentach.
Ciekawostką może być to, że każdy z członków kapeli Nox słucha właściwie innego
gatunku muzycznego. a to co gra kapela jest wypadkową właśnie tych indywidualnych
gustów. W ich muzyce sporo się dzieje, jest tam dużo zmian temp, sporo riffów
thrashowych, ale są też zagrywki jakby spoza gatunku, które z powodzeniem
zostały wkomponowane pomiędzy metalowe nuty podkreślając różnorodność muzyki
tworzonej przez Nox. Ta różnorodność oraz ciekawie zaaranżowane kawałki
sprawiają, że brak wokalu nie jest tak odczuwalny. Dla mnie wcale.
Słyszałeś może
Brazylijski zespół o nazwie … INFECTED MIND?
Do niedawna
nie miałem pojęcia że istnieje brazylijska kapela o tej samej nazwie. Może
dlatego, że ostatnio przez jakiś czas nie byłem w temacie. Niewiele mogę
powiedzieć na ich temat.
Kręci mi się
właśnie w odtwarzaczu Wasz (Infected) nowy materiał „Far From Reality”!
Zdecydowaliście się wypuścić własnym sumptem jedynie 100 sztuk tego. Mocna
rzecz- echa starej SEPULTURY, sporo mieszania… Jak z odzewem od Podziemniaków
wszelkiej maści? Rozesłaliście już wszystko?
Te sto sztuk
to było wydanie przedpremierowe. Większość została rozesłana a część rozeszła
się wśród pojedynczych osób. Według wstępnych opinii wynika, że odbiór tego
materiału jest skrajnie różny. Od takiego, który niekoniecznie trafia w gust
oceniającego aż po taki, w którym płyta oceniana jest dosyć dobrze. Myślę że
dopiero po oficjalnym wydaniu ,,Far........", które jest przewidziane na
marzec, dowiemy się jak średnio oceniana jest ta płyta.
No właśnie. Rozmawiałem
w tej chwili z Leszkiem- marzec 2018 to data premiery tej płyty pod skrzydłami
Thrashing Madness! Chciałbym zapytać co takiego stało się na linii wytwórnia-
zespół, ponieważ wiem, że początkowo Leszek nie chciał wydać tej płyty-
tymczasem jednak wyjdzie ona pod Jego skrzydłami. Czyżby czar Pani Menadżer?
Z tego co mi
wiadomo to Leszek nigdy nie wspominał ,że nie chce wydawać tego materiału a
wręcz przeciwnie, po otrzymaniu płyty promocyjnej stwierdził, że chętnie wydał
by ,,Far from reality", lecz w tamtym momencie pojawił się akurat problem
natury materialnej, ale znalazł się sposób aby przeskoczyć ten mankament i
teraz raczej nic nie stoi na przeszkodzie aby Thrashing Madness wydało tą
płytę. (kolejna poprawka: mam już w łapskach pięknie wydany srebrny placek -
przez Leszka właśnie - zawodowcy!!! Ot widać, że upływ czasu nawet w skali
jednego wywiadu: od pytań do odpowiedzi, może wiele zmienić!- ad)
Hm… nie wykluczone,
że kogoś źle zrozumiałem w takim razie. Mieliście jakieś inne oferty na wydanie
tego krążka?
Przyznam że
nie rozglądaliśmy się specjalnie za wydawcami skoro Leszek wyraził chęć wydania
tej płyty. Uznaliśmy że to będzie najlepsza opcja. Z ostatniej współpracy
związanej z reedycją ,,Lost existence", byliśmy bardzo zadowoleni, więc
była to dla nas niejako już sprawdzona droga. Poza tym uważam, że cały ten
proces produkcji płyty znajduje się w dobrych rękach. To są właściwi ludzie na
właściwych miejscach. Leszek i Thrashing Madness udowadniali to nie raz
wypuszczając profesjonalnie wydane płyty CD z reedycjami oldschoolowych kapel
jak i starych zakurzonych, powleczonych pajęczyną demówek i wielu innych
ciekawych pozycji. heh.
Na płycie ponownie
nagraliście kilka numerów z „Lost Existence”. Brzmią świeżo i owszem, ale nie
ciekawiej byłoby nagrać w 100% premierowy materiał?
Utwory,
które na ,,Far from reality" mogą być uważane za nowe, tak naprawdę
powstały zaraz po nagraniu ,,Lost existence" i nie doczekały się żadnej
rejestracji w studiu. Jedynym zapisem jaki pozostał to nagrana na kasetę
magnetofonową jedna z ówczesnych prób. Dzięki tej kasecie możliwe było
odtworzenie tych numerów. Nagrywając ,,Far from reality" chcieliśmy
podsumować cały tamten okres naszej działalności poprzez umieszczenie na tej
płycie większości kawałków zarówno z ,,Lost existence" jak i tych
powstałych zaraz po demówce. W ten sposób chcieliśmy zamknąć ten niedokończony
rozdział sprzed zawieszenia działalności zespołu. Jeśli się tak zdarzy, że
nagramy kolejną płytę to z pewnością będzie to w całości materiał
premierowy , chociaż mamy na magazynie jeszcze ze dwa stare kawałki. haha.
Kosa Buena Studio-
co to za miejsce? Ile czasu zajęło nagrywanie? Były jakieś śmieszne sytuacje,
czy też byliście trzeźwi?
To bardzo
malowniczo położone miejsce na wzgórzu pod Chrzanowem.
Studio ma dopiero około czterech lat i znajduje się w podziemiach prywatnego
domu, którego właścicielem jest Rafał Kossakowski mieszkający tam wraz ze swoją
rodziną. Rafał choć jest stosunkowo młodym człowiekiem to posiada duże
doświadczenie w branży. Ma za sobą również pracę w radiu, poza tym to bardzo
wyluzowany i sympatyczny gość. Kosa nagrywa różne gatunki muzyczne ale jak sam
twierdzi wychowywał się między innymi na takich kapelach jak Metallica, więc
klimaty metalowe nie są mu obce. Studio jest w pełni profesjonalnie
wyposażone, do dyspozycji nagrywających jest też wyposażona kuchnia. Toaleta z
fajną, szklaną czaszką na półce hehe+ kabina natryskowa, jest też pokój, w
którym mógł nocować kilkuosobowy zespół. To wszystko znajdowało się w tych
podziemiach domu. Warunki do nagrywania były jak najbardziej ok.
Owszem
zdarzały się też jakieś trunki ale obyło się bez jakichś większych wpadek.
Atmosfera podczas nagrywania była, rzekłbym, żartobliwa, haha, sporo
śmichów-chichów i innych drobnych wygłupów. Nagrywanie zajęło nam siedem dni.
Jednym słowem polecam. hehe.
Ok Bero! W 2020-
czyli już niebawem będziecie świętowali 35- urodziny! Piękny wiek! Masz w
planach jakiś rocznicowy koncert, może jakieś okolicznościowe wydawnictwo,
koszulki, etc?
Szczerze
powiem, że nie myślałem o tym. W natłoku spraw prywatnych gdzieś takie daty
umykają. W tej chwili trudno jest mi powiedzieć jak to będzie wyglądało za dwa
lata. Możliwe, że uda się zorganizować jakiś koncert lub może wyjdzie
jakiś materiał z tej okazji. Organizacja tego rodzaju imprez to domena Ewy
i jej męża Kuby, więc po prostu poczekajmy.
Tyle z mojej
strony! Ostatnie słowa są Twoje! Pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.