Exxxekutioner
„Death Sentence”
Nie dalej
jak wczoraj Herr Hatzamoth opisywał tu najnowszą płytę Norwegów z Deathhammer,
polecając ów album wszelkiej maści pijakom i obszczymurkom. I słusznie. Gdyby
jednak kac morderca minął i polakos-alkoholikkos mieliby ochotę poprawić dnia
następnego, to mam dla nich świetną konkurencję dla wspomnianego przed chwilą
albumu. Otóż nakładem brytyjskiej Ulthar Records ukazał się właśnie debiutancki
krążek zespołu o nazwie Exxxekutioner, jakkolwiek hipstersko by ta nazwa w
formie pisanej nie wyglądała. Pies trącał nazwę, liczy się muzyka. A ta, w
wykonaniu tego młodego zespołu jest co najmniej porywająca. Brytyjczycy
strzelają nas po ryju thrash/speed metalem z dodatkiem wokalu o blackowym
zabarwieniu, tnąc po żebrach skalpelem w postaci niebanalnych solówek aż kości
pod naporem ostrza pękają. Słychać, że młodziki warsztat mają należycie opanowany
i robią z niego solidny użytek. Większość numerów na „Death Sentence” nie trwa
dłużej niż trzy minuty, więc do radia by się nadawały jak ulał. Szkopuł w tym,
że liczba wypadków bankowo by wzrosła, bo ja nie mogę się powstrzymać przed
napierdalaniem łbem przy każdym z nich. Zresztą cała płyta to zaledwie 23
minuty z okładem, jednak zawiera tyle ciekawych rozwiązań, że można by
rozdzielić nimi z dwie-trzy inne longpleje. Jasne, że wszystko, co dane jest
nam tutaj usłyszeć było już wcześniej, już zostało zagrane i Ameryki nie
odkrywa. Ja jednak mam to głęboko tam, gdzie Ner zaglądał Dodzie, tak długo jak
te dźwięki mnie bawią i sprawiają, że mam ochotę polecieć do lodówki po kolejne
zimne z pianką. Płyta jest mega dynamiczna, naprawdę ciężko przy niej usiedzieć
w miejscu, chyba, że ktoś jest katatonikiem. Produkcja albumu jest równie udana
(Gratuluje reżyserze, Adasiu – reżyserze!) i generalnie można odnieść wrażenie,
że ten album został zarejestrowany w czasach, kiedy jeszcze zapierdalałem do
spożywczaka po kiszone, donosząc do domu mniej niż połowę z nich. A propos
kiszonych, to zaopatrzcie się w ich sporą ilość, bo do tej płyty pasują jak
chuj do dupy, oczywiście z odpowiednim ust zwilżaczem. Wygrzebujcie zatem z
szafy starą, spraną katanę, zakładajcie pas z nabojami, wyciągajcie w
zamrażarki litra Żytniej lub dwa i bawcie się przy tych rytmach tak długo jak
sił starczy. Kto kocha dźwięki drugie połowy lat 80-tych, ten się w tym albumie
zanurzy po brzegi kieliszka. Amen.
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.