Diocletian
"Amongst the Flames of a
Burning God"
Profound Lore 2019
Bardzo niecierpliwie czekałem na ten krążek. Od
wydania "Gesundrian" minęło bowiem pięć długich lat podczas których
zespół przeszedł znaczne przetasowania w składzie. Dodatkowo, wspomniany
powyżej album stanowił, przynajmniej w moim osobistym rankingu, najsłabsze
ogniwo dyskografii Nowozelandczyków, choć oczywiście nadal mieszczące się w
ekstraklasie. Zanim odpaliłem "Amongst the Flames of a Burning God"
obawiałem się, czy czasem Diocletian nagle nie najdzie ochota na
eksperymentowanie, przez co tendencja zniżkowa nabierze tempa. Moje obawy
zostały na szczęście rozwiane z chwilą w której uderzyły mnie pierwsze dźwięki
rozpoczynającego płytę "Nuclear Wolves". Uderzyły, to nie do końca
odpowiednie słowo, to był kop otwierający drzwi bez pukania. Ten numer jest
niczym lokomotywa taranująca drogę dla ciągniętych za sobą siedmiu wagoników, z
których każdy waży wystarczająco dużo, by rozjechać, zgnieść, zmiażdżyć
wszystko, co stanie na jego drodze. O żadnych eksperymentach czy szukaniu
nowych ścieżek nie ma tutaj mowy. Wręcz przeciwnie, zespół poniekąd zatoczył
koło i powrócił do swoich korzeni. Surowych, barbarzyńskich i absolutnie
bezpośrednich. Każdy z zawartych tutaj bezbożnych hymnów to cios na miarę
nokautu. Dla przykładu z takiego "Plundered By Hyenas" tryska więcej
jadu i nienawiści niż nasienia z pyty Peter'a North'a. Brzmienie tego materiału
jest zdecydowanie prostrze niż na "Gesundrian", bardziej zbliżone do
totalnej surowizny znanej z Revenge czy Conqueror. Tak samo jawi się sama
muzyka. Jeśli tęskniliście nieco za "Doom Cult", to najnowszy
materiał całkowicie wam tą nostalgię zrekompensuje. Przez niemal pół godziny
możemy doświadczać perkusyjnych kanonad, agresywnych wojennych riffów,
krótkich, pokręconych solówek oraz tak charakterystycznych dla gatunku
sprzężeń. Niby nic odkrywczego, jednak są liderzy i followersi. Diocletian Anno
Satanae 2019 udowadnia dobitnie, iż zdecydowanie neleży do tych pierwszych. Nie
sposób także nie wspomnieć o wokalach. Impurath rzyga i pluje kwasem w tak
wściekły i diabelski sposób, że zastanawiam się czy na pewno ten facet został
poczęty z kobiety i mężczyzny rodzaju ludzkiego. Jego chore wrzaski idealnie
zlewają się z dźwiękami tworząc nierozerwalny monolit. Niespełna półgodzinny,
jednak o takiej sile rażenia, iż zapewne nikt po zapoznaniu się z czwartym
albumem Diocletian nie będzie miał wątpliwości co do obecnej formy Atrocitera i
spółki. Ja jestem totalnie kupiony i nie mogę przestać obcować cieleśnie i
umysłowo z płomieniami popielącymi nie tylko boga, ale wszystko czego wzrok
sięga. Wpierdol na maksa!
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.