Megaton Sword
„Niralet”
Dying Victims Productions 2019
Wczoraj,
pastwiąc się tutaj odrobinkę nad płytą, której tytułu już pamiętać nie chcę,
wspomniałem, że mimo mojej awersji do heavy metalu, jeden z przedstawicieli
gatunku wzbudził ostatnimi czasy moje zainteresowanie. Oczywiście nie znaczy
to, że się nagle zakochałem, ale już sam fakt, że odsłuchałem ten materiał
ponad dziesięć razy jest sporym sukcesem. Dla mnie i dla zespołu. Tym zespołem
jest szwajcarski Megaton Sword i ich debiutancka EP-ka „Niralet”. Sięgnąłem po
nią tylko i wyłącznie dlatego, że ta nic nie mówiąca mi nazwa pojawiła się na
plakacie promującym Chaos Ritual, fest mający się odbyć za dwa miesiące w
Zurychu. No i okazuje się, że te pięć numerów, trwających nieco ponad 25 minut,
to całkiem zgrabny, nawet w miarę oryginalnie zagrany i absolutnie nie
odpychający heavy metal. Ale nie taki pompatyczny, zagrany w lśniących zbrojach z
łusek smoka. Ten heavy metal jest dużo ciekawszy. W otwierającym płytę, dość
wolnym „Vulva of the Nightfall” możemy wyczuć wyraźne wpływy Candlemass czy
nawet Black Sabbath. Później wcale nie jest gorzej. Chłopaki bardzo dobrze
odrobili lekcje z klasyki, dzięki czemu poza wspomnianymi wzorcami, do których
dorzuciłbym jeszcze późniejsze dokonania Ozzy’ego, dodają też coś od siebie. To
„coś” sprawia, że od razu czuje się, iż „Niralet” to materiał zagrany do bólu
szczerze i bez spiny. Solidne riffy, momentami bardziej thrashowe czy doomowe
niż heavy metalowe, wzbogacane nie wywołującymi uśmieszku politowania solówkami,
bardzo dobre bębny oraz… wokal. No właśnie, ten też absolutnie nie jest nijaki.
Wyobraźcie sobie połączenie Osbourne’a z żabią manierą Tatiany Okupnik. W
pierwszej chwili wybuchnąłem śmiechem, by po jakimś czasie stwierdzić, iż ta
barwa głosu jest zdecydowanie lepsza, oryginalniejsza niż tysiące heavy
metalowych wyjców. Tym bardziej, że Uzzy stara się urozmaicać zaśpiewy na
wszelkie możliwe sposoby, czyniąc ten krótki album o wiele ciekawszym niż
mogłoby się to początkowo wydawać. Trzeba przyznać, że materiał ten został
nagrany wyjątkowo profesjonalnie jak na tak młody zespół i w swojej klasie
wagowej jest bankowo jednym z mocniejszych kopów w dupę. Może to starość mnie
dopada, ale wracam sobie do Megaton Sword, nie wiedzieć czy dla jaj, czy
dlatego że ten materiał mi się autentycznie spodobał. Chyba jednak coś w nim
tkwi, bo absolutnie nie zmieniłem mojego ogólnego nastawienia do pudel metalu.
Tym bardziej zalecam rzut uchem na tą EP-kę. Nie obiecuję, że wam się spodoba,
ale co wam szkodzi…
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.