CEREBRAL ROT
„Odious Descent Into Decay”
(20
Buck Spin)
Death metal, zwłaszcza ten bardziej oldschoolowy nie
miał się tak dobrze od lat. Od jakiegoś czasu pojawiają się na scenie kolejne
młode formacje, jedne lepsze, drugie gorsze, które czasem mają do zaoferowania
coś świeższego niż tylko przeżuwanie wypracowanych przed trzema dekadami
schematów. Nie ukrywam, że debiutancki pełniak pochodzącego z Seattle CEREBRAL
ROT, to obok FETID najbardziej wyczekiwany debiut jeśli chodzi o tego typu
granie. Obie formacje pochodzą z tego samego miasta, obie powiązane są
personalnie osobą Clyle’a Lindstrom’a, obie wydały właśnie albumy w barwach 20
Buck Spin i obie, na całe szczęście oferują inne oblicze metalu śmierci.
CEREBRAL ROT zwrócił moją uwagę ubiegłorocznym demem
„Cessation Of Life”. Nawet jeśli nie zapałałem miłością do tego materiału, to
nie sposób mu było odmówić świeżości, własnego „ja”, czegoś, co sprawiało, że
ekipa z Seattle wyróżniała się z tłumu. To proste, okrutnie brudne oblicze
metalu śmierci znalazło swoją kontynuację na „Odious Descent Into Decay”.
Utwory promujące nie zwiastowały jednak tego, że zapałam miłością do tego
wydawnictwa. Ot, solidny, fajny, prosty death metal, organicznie brzmiący, z
fajnymi pogłosami na solówkach i bulgoczącym wokalem – wydawać by się mogło. Po
kilkunastokrotnym przesłuchaniu całości mógłbym napisać, że pierwsze wrażenie
było trafne, ale mocno niekompletne. Okazuje się bowiem, że Ci goście potrafią
pisać dobre, deathmetalowe kawałki, z mnóstwem prostych, zapadających w pamięć
riffów, całą paletą zajebistych patentów, gdzie smaczek goni smaczek. Na
fundamentach niegdyś zbudowanych przez takie kapele jak Cianide, Morta Skuld,
Obituary czy Corpus Rottus wieszana jest iście skandynawska ornamentyka
przemycająca raz po raz upiorne melodie i motywy jakimi czarowały przed laty
Gorement czy God Macabre. Wszystko jest tu podane w odpowiedniej ilości, bez
popadania w nachalność, Ci goście grają na totalnym luzie, bez spiny, bez kołka
w dupie. Jeśli dodamy do tego kurewsko organiczne brzmienie ze świetnie
brzmiącymi garami (ależ mi się to kojarzy z robotą Flemminga Rasmussena jaką
zrobił na”Covenant” Morbiów) to otrzymujemy iście prawdziwkowy, przesiąknięty
do szpiku kości naturalnością death metal jaki kochaliśmy przez ćwierćwieczem.
Trochę taki casus ubiegłorocznego krążka Rotheads, ale goście z Cerebral Rot
wydają się być bardziej świadomi tego co grają.
Jeśli
ktoś potrafi przeskoczyć bulgoczące wokale, przepuszczone czasem przez jakiś
przester (przez co miejscami brzmi to jakby gość bulgotał przez rurę od
odkurzacza) ten odkryje, że ten materiał jest naprawdę magiczny, dający dużo
zajebistej radochy i najzwyczajniejszego w świecie funu. Zajebisty album, po
którym nie spodziewałem się, że będzie tak zajebisty. Szczery, świetnie
napisany, odegrany i wyprodukowany kawał muzyki bardzo fajnym klimatem. I chyba
jedna z najlepszych pozycji z oldschoolowym death metal na przestrzeni ostatnich
lat.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.