środa, 7 sierpnia 2019

Recka CEREBRAL ROT „Odious Descent Into Decay”


CEREBRAL ROT

„Odious Descent Into Decay”

(20 Buck Spin)


Death metal, zwłaszcza ten bardziej oldschoolowy nie miał się tak dobrze od lat. Od jakiegoś czasu pojawiają się na scenie kolejne młode formacje, jedne lepsze, drugie gorsze, które czasem mają do zaoferowania coś świeższego niż tylko przeżuwanie wypracowanych przed trzema dekadami schematów. Nie ukrywam, że debiutancki pełniak pochodzącego z Seattle CEREBRAL ROT, to obok FETID najbardziej wyczekiwany debiut jeśli chodzi o tego typu granie. Obie formacje pochodzą z tego samego miasta, obie powiązane są personalnie osobą Clyle’a Lindstrom’a, obie wydały właśnie albumy w barwach 20 Buck Spin i obie, na całe szczęście oferują inne oblicze metalu śmierci.

CEREBRAL ROT zwrócił moją uwagę ubiegłorocznym demem „Cessation Of Life”. Nawet jeśli nie zapałałem miłością do tego materiału, to nie sposób mu było odmówić świeżości, własnego „ja”, czegoś, co sprawiało, że ekipa z Seattle wyróżniała się z tłumu. To proste, okrutnie brudne oblicze metalu śmierci znalazło swoją kontynuację na „Odious Descent Into Decay”. Utwory promujące nie zwiastowały jednak tego, że zapałam miłością do tego wydawnictwa. Ot, solidny, fajny, prosty death metal, organicznie brzmiący, z fajnymi pogłosami na solówkach i bulgoczącym wokalem – wydawać by się mogło. Po kilkunastokrotnym przesłuchaniu całości mógłbym napisać, że pierwsze wrażenie było trafne, ale mocno niekompletne. Okazuje się bowiem, że Ci goście potrafią pisać dobre, deathmetalowe kawałki, z mnóstwem prostych, zapadających w pamięć riffów, całą paletą zajebistych patentów, gdzie smaczek goni smaczek. Na fundamentach niegdyś zbudowanych przez takie kapele jak Cianide, Morta Skuld, Obituary czy Corpus Rottus wieszana jest iście skandynawska ornamentyka przemycająca raz po raz upiorne melodie i motywy jakimi czarowały przed laty Gorement czy God Macabre. Wszystko jest tu podane w odpowiedniej ilości, bez popadania w nachalność, Ci goście grają na totalnym luzie, bez spiny, bez kołka w dupie. Jeśli dodamy do tego kurewsko organiczne brzmienie ze świetnie brzmiącymi garami (ależ mi się to kojarzy z robotą Flemminga Rasmussena jaką zrobił na”Covenant” Morbiów) to otrzymujemy iście prawdziwkowy, przesiąknięty do szpiku kości naturalnością death metal jaki kochaliśmy przez ćwierćwieczem. Trochę taki casus ubiegłorocznego krążka Rotheads, ale goście z Cerebral Rot wydają się być bardziej świadomi tego co grają.
Jeśli ktoś potrafi przeskoczyć bulgoczące wokale, przepuszczone czasem przez jakiś przester (przez co miejscami brzmi to jakby gość bulgotał przez rurę od odkurzacza) ten odkryje, że ten materiał jest naprawdę magiczny, dający dużo zajebistej radochy i najzwyczajniejszego w świecie funu. Zajebisty album, po którym nie spodziewałem się, że będzie tak zajebisty. Szczery, świetnie napisany, odegrany i wyprodukowany kawał muzyki bardzo fajnym klimatem. I chyba jedna z najlepszych pozycji z oldschoolowym death metal na przestrzeni ostatnich lat.

Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.