niedziela, 27 stycznia 2019

Recenzja Niezgal „Stogn ź Niebyćcia”


Niezgal
„Stogn ź Niebyćcia”
Handful of Hate 2018


Gdyby ktoś polecił mi posłuchanie black metalowego zespołu z Białorusi popukałbym się w czoło. Sam Szatan chyba szepnął mi zatem w nocy do ucha, że chwyciłem za tą płytę. Niezgal to zespół, który nie istnieje. Dosłownie. Jego lider, Stogn,  popełnił 3 lata temu samobójstwo, pozostawiając po sobie spadek w postaci zarejestrowanych partii gitar na nowy album. Aby wyryć na nagrobku, balującemu już zapewne w piekle, kamrata epitafium, pozostali członkowie zespołu dograli pozostałe instrumenty i oto w trzecią rocznicę śmierci, 30.12.2018 roku, materiał ujrzał światło dzienne. Muszę przyznać bez bicia, że ten 33-minutowy materiał zrobił na mnie bardziej niż pozytywne wrażenie. Po krótkiej krzyczanej inwokacji w języku ojczystym, dostajemy z plaskacza w pysk zimnym black metalem niespodziewanie wysokich lotów. Przede wszystkim pasuje mi tutaj dość prymitywne brzmienie przypominające Skandynawię z początku lat 90-tych. Perkusja stuka co prawda dość płasko, niemal jak na „De Profundis” Vadera, jednak po chwili można się do tego przyzwyczaić i stwierdzić, że taka suchość wręcz pasuje do tej muzyki. A ta jest wyjątkowo jadowita i urozmaicona. Poza typowymi blastami mamy sporo zwolnień i ciekawych wstawek. Gitarowe melodie są jednocześnie bezwzględnie zimne i odrobinę melodyjne. Płyną swobodnie co chwilę zaskakując swoją różnorodnością i niebanalnością. Oczywiście nikt tu na nowo nie wynajduje koła, wszystko jest oparte na starych, sprawdzonych patentach, jednak poszczególne akordy tak idealnie się zazębiają, że nie ma chwili na nudę. Słychać głębokie inspiracje czerpane choćby z wczesnych dokonań Emperor czy Setherial, choć to tylko dwie nazwy które przyszły mi do głowy jako pierwsze skojarzenia. Wokalnie jest raczej typowo dla czarnego metalu.  Nie mamy tu jakichś fajerwerków, jednak całość wrzeszczana w języku naszych wschodnich sąsiadów brzmi, przynajmniej dla mnie, dość egzotycznie. Gdyby „Stogn z Niebyćcia” ukazało się w połowie lat 90-tych, to zapewne stanowiłoby niemałą konkurencję dla ówczesnej sceny. Płyta kończy się wolniejszym numerem zatytułowanym „Suicyd” a będącym nijako pożegnaniem Stogna ze światem. Potem nie ma już nic. Wielka szkoda, bo te 6 numerów naprawdę mocno wkręciło mi się w głowę i zdecydowanie wyczekiwałbym następnej płyty zespołu. Nie będzie to jednak dane nikomu z nas. Sprawdźcie zatem choć powyższy materiał. Rozczarowań nie przewiduję.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.