Festerday
„IIhtallan”
Season of Mist
2019
Festerday to
banda starych wyjadaczy. Swoją karierę rozpoczęli bowiem w starych dobrych
czasach, gdyż ich pierwsze demo datuje na rok 1991. Następnie, w mniej lub
bardziej podobnym składzie, przekształcali się wielokrotnie, zmieniając przy
tym styl oraz nazwę poszczególnych zespołów. W roku 2014 ponownie zgrupowali
się pod pierwotną, by wydać kompilację wczesnych materiałów dla Svart Records.
Czwartego stycznia miała z kolei premiera debiutanckiej płyty Finów dla Season
of Mist. Cóż, o ile przed jej przesłuchaniem zastanawiałem się, dlaczego przez
te wszystkie lata chłopaki zaskakująco często przeskakiwali z kwiatka na
kwiatek, to znając zawartość „Iihtallan” odpowiedź jest jasna. Zawartość tego
krążka to ponad 50 minut, ogólnie nazywając, death metalu. Wiadomo jednak, że
ten gatunek ma wiele twarzy i najwyraźniej Finowie nie do końca wiedzą, która z
nich jest najzajebistsza. Wjeżdżający, po krótkim intro, „Edible Excrement” to
death-gorowe granie, które znamy choćby z albumów Heamorrhage. W następującym
po nim „Tongues From Rotten Kisses” można wychwycić z kolei patent gitarowy
jednoznacznie kojarzący się z początkową działalnością My Dying Bride. Kolejny
na płycie „Kill Your Truth” to Bolt Thrower w pełnej krasie. Następnie mamy w
kolejności : szwedzkie umpa-umpa, groove death i szczypta punka. Pomieszanie z
poplątaniem. Niby wszystko w ramach
gatunku śmiertelnego metalu, jednak osobiście mam wrażenie, jakbym słuchał
składanki, a nie spoistego albumu jednej kapeli. Owszem, wszystko brzmi jak
najbardziej klasycznie, ciężko i czytelnie. Słychać, że członkowie Festerday
nie posługują się instrumentami od wczoraj i swoje już w życiu pograli. Jednak
proponowany przez nich album niespecjalnie do mnie przemawia. Jakieś to
nijakie, jakby zagrane na pół gwizdka, oszczędnie. W ogóle nie czuć w tym
graniu naturalnej radości. Nie zrozumcie mnie źle, ja nie mówię, że ta płyta to
kloc. Jest to jednak materiał tak przeciętny i rozbieżny, że jutro zapewne
zapomnę, iż go w ogóle słuchałem. Bo
można zagrać stare patenty w taki sposób, że japa sama się uśmiecha. Tutaj tego
nie ma. Są niezłe riffy, czasem nóżka tupnie tu i tam ale ogólnie jest to do
bólu średnie. Ponadto długość tego materiału sprawia, że przez ostatnie 15
minut zaczynałem coraz częściej ziewać i spoglądać na zegarek. Aby udowodnić
swoją schizofrenię Finowie na zakończenie „Iihtallan” serwują nam numer black
metalowy i to aż w dwóch wersjach (ta druga okraszona garażowo brzęczącym
brzmieniem i wrzeszczącym wokalem). Tego już w ogóle nie czaję. Jak dla mnie jest to album bez szans na
większy sukces. Kupią go chyba wyłącznie zbieracze. Ja podziękuję i w sumie nie
liczę na więcej na ewentualnym następcy.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.