LETHERIA
„Death – Principle”
Saturnal Records 2018
Letheria to zespół z
Kraju Tysiąca Jezior, który pojawił się na scenie w 1998 roku. Wydał siedem
materiałów demo, trzy Ep’ki i dopiero w 2018 roku doczekał się płytowego
debiutu z prawdziwego zdarzenia. Naprawdę czapki z głów za wytrwałość,
konsekwencję i samozaparcie w dążeniu do celu. Tylko nieliczne zespoły tak
potrafią. Przejdźmy jednak do meritum sprawy, czyli do płytowego debiutu
zespołu, który ukazał się w barwach Saturnal Records. „Death – Principle” to 45
minut bardzo dobrego, ba doskonałego wręcz, ciekawego Death Metalu. Choć w
zasadzie jednoznaczne zaszufladkowanie muzyki Letheria do Metalu Śmierci jest
nie do końca prawdziwe i trochę dla Nich krzywdzące. Rdzeń muzyki Finów to
zdecydowanie pure fucking Old School Death Metal, co wyraźnie słychać. Te
Śmiertelne korzenie wzbogacono i bardzo umiejętnie poprzeplatano pomiędzy nimi
elementy Black i mrocznego Thrash Metalu. Prócz tego przeleci czasami także
patencik Doom Metalowy, czy też zadziorny, wręcz punkowy strzał. Sporo tu także
melodyjnych zagrywek, które jednak nie tępią ostrza tego albumu i nie wpływają
na jego moc, ale urozmaicają go i wpuszczają w tę stosunkowo gęsto tkaną
fakturę niezbędne ilości powietrza, dodając mu jednocześnie dużo niezbędnej
przestrzeni. Wszystko tu idealnie ze sobą współgra, bez przegięcia w żadną ze
stron. Poza technicznym warsztatem i umiejętnościami kompozycyjnymi trzeba mieć
naprawdę dużą wyobraźnię twórczą, aby wszystkie klocki tak idealnie do siebie
pasowały. Żeby było weselej, nie jest to jakoś specjalnie skomplikowana muzyka,
zespół postawił w większości na proste środki przekazu, ale wykonanie tych
kompozycji jest po prostu doskonałe! Doświadczenia zebrane przez te wszystkie
lata bytności na scenie sprawiają, że Letheria potrafi w tej chwili kontrolować
perfekcyjnie każdy aspekt swojej twórczości i wie, kiedy może sobie pozwolić na
romans z innymi gatunkami, pozostając jednocześnie wierną swemu klasycznemu,
Death Metalowemu kręgosłupowi. Naprawdę leży mi ta płyta jak chuj!! W zasadzie
nie znajduję tu słabych punktów. Zróżnicowana sekcja konkretnie napierdala,
potrafi zajechać siarczystym blastem, zagrać bardziej technicznie i klimatycznie,
czy też przygnieść do gleby ociężałym zwolnieniem. Masywne wiosła wypełniają
płytę doskonałymi riffami, a wokalista M. Pellinen używa pełnej gamy rozwiązań
wokalnych, od brutalnego growlingu, przez czarny scream i jadowite, zadziorne,
thrash’owe wokalizy do agresywnych wrzasków i melodeklamacji. Kolejnym, bardzo
silnym punktem tej płyty jest jej produkcja. Dźwięk jest surowy, ma jednak dużą
moc i siłę rażenia i zarazem jest wysoce selektywny, ale nie sterylny. Bliżej
mu do klasycznych Black i Death Metalowych produkcji niż do aktualnie
panujących w tej dziedzinie trendów. Jeszcze wiele można by o tej płycie
napisać, tylko po co??? Muzyka jest po to, aby jej słuchać, a nie pisać na jej
temat rozprawy naukowe. Polecam zatem wszystkim tę doskonałą ze wszech miar
produkcję, a sam wracam, aby ponownie oddać się we władanie dźwiękom zawartym
na „Death-Principle”
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.