Graveyard Shifters
„Welcome To Sherwood”
Self-Released 2019
Graveyard Shifters to
punk’n’rollowcy z Finlandii grający wspólnie od kilku lat. Proponowana przez
nich na początek bieżącego roku EP-ka jest trzecią pozycją w ich dyskografii.
Nie słyszałem poprzednich dokonań zespołu, więc włączyłem sobie „Welcome to
Sherwood” z czystej ciekawości. Od pierwszych chwil otwierającego materiał
„Back to the Grind” rzuciło mi się w uszy skojarzenie z, pochodzącym zresztą z
tego same kraju, The Black League. Kto
pamięta zespół Taneli’ego Jarvy, ten wie, iż muzyka ta potrafiła dostarczyć
wiele niezapomnianych wrażeń („Cold Women & Warm Beer” do dziś hula u mnie
przy kielichu!). Tutaj mamy granie w podobnym stylu, czyli skoczne, chwytliwe
riffy, do których spokojnie można potańczyć z butelką w dłoni. Każdy z pięciu
utworów zawartych na tej Ep-ce służyć może zakrapianej rozrywce równie dobrze
jak ogórek kiszony. Nie potrzeba żadnych głębszych przemyśleń czy nadmiernego
skupienia, by od razu wiedzieć, czy takie grzańsko nam się podoba, czy też nie.
Dużo tu punka, odrobina thrashu – ot taki sobie radosny crossoverek. Słuchać,
że gitarzyści grać potrafią, czego dowodem może być choćby doskonała według
mnie solówka rozpoczynająca drugi na płycie „Dead End Road”, kojarząca mi się z
tym, co wyczyniał na „Amok” niezapomniany Miika Tenkula, czy inna, zdobiąca
„Catfish”. Chwilami w tle przewinie się Hammondowy klawisz, dodając odrobiny
smaczku do całości. Brzmienie jest tutaj bardzo czytelne i szczerze mówiąc
przydałaby się jednak odrobina więcej punkowego niechlujstwa. Nie to jest jednak
największym mankamentem „Welcome to Sherwood”. Jest nim niestety wokal. Być
może to poprzez podświadome porównania do dokonań Taneli’ego wydaje mi się on
kompletnie pozbawiony mocy. Ot takie nijakie śpiewanie, pasujące być może
idealnie do rockowego grania z pazurem, ale nie do tak dobrego instrumentalnie
materiału z jakim mamy tutaj do czynienia. Mam wrażenie, że wokalista śpiewa na pół gęby,
niby chce a się boi. Na nieszczęście, dość mocno psuje to frajdę, jaką mógłbym
mieć puszczając Graveyard Shifters na domowej imprezce. Niemniej jednak te 17
minut wesołego grania warte jest sprawdzenia, bo muzycznie jest naprawdę
nieźle. Jeśli śpiewak ostro poćwiczy, to być może następny materiał zespołu
będzie już solidnym kopem w dupsko. Czego zespołowi serdecznie życzę.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.