Insanity Alert
„666-Pack”
Season of Mist 2019
Kompletnie nie znam zespołu Insanity Alert. A
przynajmniej nie znałem do chwili, kiedy to odpaliłem sobie trzeci album tych
zwariowanych Austriaków o iście diabelskim tytule „666-Pack”. Jasna cholera! Co
możemy znaleźć na płycie, która rozpoczyna się dźwiękiem otwieranych browarów,
na której znajduje się 21 kawałków trwających łącznie niecałe 33 minuty?
Odrobinę może mylić czarno-biała okładka z trupami, bo to nie jest bynajmniej
jakiś grind. Jest to czystej wody przezajebisty crossover w starym stylu. Uwielbiam
sobie od czasu do czasu zapuścić takie klimaty. Jeśli ktoś zapodaje S.O.D czy D.R.I, mogę tańczyć od zmierzchu do świtu.
Przy totalnym zalewie gruzu i dysonansowych klimatów, których zazwyczaj słucham,
takie krótkie strzały są idealną odskocznią od codzienności. Bo nie można
przecież w nieskończoność udawać prawdziwka hailującego wyłącznie piwnicznym
dźwiękom. Czasami, a nawet zdecydowanie często, należy się pobawić. Muzyka
Insanity Alert nadaje się do tego ide-kurwa-alnie! Na omawianym tu krążku
otrzymujemy krótkie, thrash-corowo-punkowe kawałki zagrane z takim jajem, że
majtalony same spadają. Przy żadnym z numerów na tej płycie nie da się
usiedzieć spokojnie. Riff goni riff sprawiając, że łeb wam się ukręci zanim
zdążycie skończyć pierwszą połówkę. Czasem pojawi się bardzo niezgorsza
solówka, gdy chłopaki postanowią udowodnić, że strunowe instrumenty nie są im
obce. Większość utworów utrzymanych jest w średnim, porywającym do tańca
tempie, choć można natknąć się także na spowolnienia w ruchu drogowym lub, z
drugiej strony, totalną autostradę. Nikt się tutaj nie będzie nudził. Skoczność tego materiału zamieni was w pawiany
gibające się jak pierdolony rezus, machające piąstką i pospiesznie zmieniające
skórzane spodnie i pasy z nabojami na półkrótkie portki i bezrękawniki. Ta muza
ma w sobie tyle energii, że spokojnie mogłaby zasilić większego rozmiaru
osiedle. Bije z niej taki wkurw i szczerość (o radości z grania nie wspomnę),
że trzeba być kompletnym sztywniakiem albo trupem, by przy tym nie zatańczyć. Dodatkowo,
tak samo jak w przypadku uwielbianego przeze mnie S.O.D., mamy tutaj sporo
kompletnie luzackiego, prześmiewczego podejścia do tworzonej muzyki. Pojawiają
się takie parodie muzyczne jak „Saturday Grand Fever” (pseudo cover Bee Gees),
„Slammer Time” (MC Hammer), „Mosh Mosh Mosh” (Sabrina) czy „The Ballad of
Slayer”. Albo jeszcze lepsze „8 Bit Brutality” czyli krótki utwór na Atari.
Wokalista w Insanity Alert wykrzykuje teksty w agresywny sposób z manierą
przypominającą chwilami nieco Steve’a Souza’e. Wszystko brzmi tutaj
staroszkolno i ąż się człowiekowi łezka w oku kręci. Jest to chyba najlepsza
płyta do picia wódki jaką słyszałem od lat. Zdecydowanie polecam i zapraszam do
mnie na wieczorne balety.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.