Vetala
„Retarded Necro Demential Hole”
Harvest of Death 2018
Jakiś
czas temu podniecałem się tutaj debiutem pochodzącego z Portugalii Graves,
piejąc nad wyższością prymitywnego black metalu nad jego niechcianym
wypolerowanym, symfonicznym dzieckiem. Słuchając nowego, trzeciego już, albumu
pochodzącego z tego samego kraju Vetala zaczynam się zastanawiać, gdzie są
granice tego prymitywizmu, za którymi jest już tylko zwykły hałas. To, co
otrzymujemy na „Retarded Necro Demential Hole” ma być zapewne z założenia
pokazującym „fuck off finger” czarnym metalem, młotem na pozerów. Jeśli tak, to
po raz kolejny okazuje się, że jednak pozer ze mnie i jebany gej w czapce z
norek. Zacznijmy może od brzmienia tego albumu. Samo użycie słowa brzmienie w
stosunku do tego, co tu słychać, będzie już lekkim nadużyciem. Ja rozumiem –
piwnica, garaż, nie wiem… duży pokój? Słuchany przeze mnie materiał brzmi jakby
go nagrano na klatce schodowej między mieszkaniem Marioli i Wieśka, gdzie
akustyka nadaje się do czegokolwiek, ale nie do grania muzyki. Od razu ciśnie
mi się też na usta pytanie – czy panowie użyli aby kompletnych instrumentów,
czy część podzespołów się pogubiła? Beczki brzmią jakby ktoś imitował je mając
w rekach wyłącznie perkusyjne pałeczki i stukał jedną o drugą. Później chyba
donieśli mu pustą puszkę po farbie, bo jego instrument nabrał nieco „głębi”. Blachy
z kolei przypominają tamburyn, na którym przedszkolanka wystukuje radosne „ram
tam-tam”… Gitary jakieś tu są, jednak brzmią jakby nikt ich nigdy nie nastroił
po przyniesieniu ze złomowiska do domu. Najkorzystniej jeszcze wypada wokal. Ot
wrzaski, pomruki, czasem wyższe zaśpiewy w portugalskim stylu, aczkolwiek są
też i fragmenty generujące raczej salwę śmiechu niż zachwyt. Całość maluje nam
przed oczami obraz spadającej ze schodów perkusji, wraz z perkusistą, a jakże,
wprost na wchodzącego pod górę na czworakach najebanego gitarzystę. W
niektórych chwilach mam wrażenie, że słyszę w tle grający saksofon, ale nie
jestem pewny czy to aby na pewno to. Może to jakiś muzyczny blok i trzy piętra
wyżej próbę odbywali jacyś jazzmani. Na samym końcu mamy jeszcze
wrzasko-zaśpiewy a capella. Nie, no, bez jaj. Jeżeli kogokolwiek bawi taki rodzaj muzycznej
ekstremy, to zapraszam na złomowisko. U nas jest fajne, przy taborze kolejowym.
Tu przy mocnym natężeniu ruchu odgłosy będę podobne. Próbowałem znaleźć wśród
tych 46-ciu minut cokolwiek dla siebie, ale poza sekundowymi przebłyskami,
gdzie w końcu pojawiał się jakiś logiczny riff, poległem. Wytwórnia reklamuje „RNDH”
hasłem „To naprawdę nie jest album dla
ciebie!”. Faktycznie. Nie jest.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.