Warfist
„Grünberger”
Godz Ov War 2019
Warfist. No gdzieś tam się słuchało, zerknęło raz
czy dwa na jakimś koncercie, potupało przy tym nóżką i zapomniało. Niby dobry
zespół, jednak bez obsrania. Kiedy więc kilka miesięcy temu Greg podesłał mi
najnowszy, nagrany w nieco uszczuplonym składzie, trzeci już album
zielonogórskiej załogi, w pierwszej chwili kompletnie go zignorowałem. Bo
czymże można się podniecać i czego oczekiwać od przeciętnego drugoligowego bandu?
Dla świętego spokoju włączyłem sobie jednak „Grünberger” na dobranoc i… już nie
zasnąłem. W moich żyłach krew się zagotowała, zmęczone ciało odzyskało siły
witalne a pod nosem wyrósł rasowy retro wąs. To co duet Pavulon / Mihu
odjaniepawlili w ramach dziesięciu, trwających niecałe 38 minut kawałków, to
jest kwintesencja metalu. Tak, kurwa, METALU, po prostu. Staroszkolnego,
zagranego w sposób absolutnie buntowniczy z pokazaniem wszystkim w koło
środkowego palca. Na tej płycie znajdziemy przede wszystkim zajebiste riffy,
które od razu przywołują w pamięci muzykę końca lat 80-tych. Nie ma tutaj
udawania, że się gra, tutaj się napierdala akord za akordem bez wypełniania
przestrzeni zbędnymi zapchajdziurami. Tego materiału słucha się od A do Z z
szeroko rozdziawioną japą. Nie sposób nie docenić kunsztu i nie machnąć
opierzeniem przy takich, jak to już widzę oczyma wyobraźni, koncertowych hiciorach
jak „Feasting On Dead Bodies”, „Slay, Swive and Devour”, „The Punishment” czy
tytułowym. Kurwa, w zasadzie mógłbym tutaj przekopiować tracklistę, gdyż każdy
numer rzuca o glebę i dociska ciężkim, podbitym buciorem. W tle przewijają się
chyba najmocniej echa Venom, choć z drugiej strony jak Pavulon czasem
zapierdoli blastem, to czuję się jakby mi właśnie Ivan Drago skapiszonował ryj.
Z kolei Mihu wyśpiewuje swoim chropowatym głosem pieśni o śmierci, demonach i
swoim rodzinnym mieście. Całość brzmi jakby została nagrana jakieś trzydzieści
lat temu, co z (zielonej) góry gwarantuje niezapomnianą podróż w przeszłość do
czasów, gdy muzykę nagrywało się w nieco innych okolicznościach i najczęściej z
zupełnie innego powodu, niż robi się to dziś. Czasów gdy muzyka metalowa miała
być obrzydliwa i odstraszająca przeciętnego zjadacza chleba. Mało kto dziś
potrafi nagrać taki album. Warfist się to udało a ja mam tylko cichą nadzieję,
że nie będzie to jedynie wypadek przy pracy i odtąd każdy następny materiał
będzie tak samo mocno kopał w dupę. Dobre trzy miesiące po dziewiczym odsłuchu
nadal wracam do tego materiału, który wciąż bawi mnie tak, jak za pierwszym
razem. Jeśli do tej pory uważaliście Warfist za solidnego przeciętniaka –
sprawdźcie ten album. Jeśli za coś więcej, to moja rekomendacja i tak będzie
zbędna.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.