środa, 13 lutego 2019

Recenzja Warfist „Grünberger”


Warfist
„Grünberger”
Godz Ov War 2019


Warfist. No gdzieś tam się słuchało, zerknęło raz czy dwa na jakimś koncercie, potupało przy tym nóżką i zapomniało. Niby dobry zespół, jednak bez obsrania. Kiedy więc kilka miesięcy temu Greg podesłał mi najnowszy, nagrany w nieco uszczuplonym składzie, trzeci już album zielonogórskiej załogi, w pierwszej chwili kompletnie go zignorowałem. Bo czymże można się podniecać i czego oczekiwać od przeciętnego drugoligowego bandu? Dla świętego spokoju włączyłem sobie jednak „Grünberger” na dobranoc i… już nie zasnąłem. W moich żyłach krew się zagotowała, zmęczone ciało odzyskało siły witalne a pod nosem wyrósł rasowy retro wąs. To co duet Pavulon / Mihu odjaniepawlili w ramach dziesięciu, trwających niecałe 38 minut kawałków, to jest kwintesencja metalu. Tak, kurwa, METALU, po prostu. Staroszkolnego, zagranego w sposób absolutnie buntowniczy z pokazaniem wszystkim w koło środkowego palca. Na tej płycie znajdziemy przede wszystkim zajebiste riffy, które od razu przywołują w pamięci muzykę końca lat 80-tych. Nie ma tutaj udawania, że się gra, tutaj się napierdala akord za akordem bez wypełniania przestrzeni zbędnymi zapchajdziurami. Tego materiału słucha się od A do Z z szeroko rozdziawioną japą. Nie sposób nie docenić kunsztu i nie machnąć opierzeniem przy takich, jak to już widzę oczyma wyobraźni, koncertowych hiciorach jak „Feasting On Dead Bodies”, „Slay, Swive and Devour”, „The Punishment” czy tytułowym. Kurwa, w zasadzie mógłbym tutaj przekopiować tracklistę, gdyż każdy numer rzuca o glebę i dociska ciężkim, podbitym buciorem. W tle przewijają się chyba najmocniej echa Venom, choć z drugiej strony jak Pavulon czasem zapierdoli blastem, to czuję się jakby mi właśnie Ivan Drago skapiszonował ryj. Z kolei Mihu wyśpiewuje swoim chropowatym głosem pieśni o śmierci, demonach i swoim rodzinnym mieście. Całość brzmi jakby została nagrana jakieś trzydzieści lat temu, co z (zielonej) góry gwarantuje niezapomnianą podróż w przeszłość do czasów, gdy muzykę nagrywało się w nieco innych okolicznościach i najczęściej z zupełnie innego powodu, niż robi się to dziś. Czasów gdy muzyka metalowa miała być obrzydliwa i odstraszająca przeciętnego zjadacza chleba. Mało kto dziś potrafi nagrać taki album. Warfist się to udało a ja mam tylko cichą nadzieję, że nie będzie to jedynie wypadek przy pracy i odtąd każdy następny materiał będzie tak samo mocno kopał w dupę. Dobre trzy miesiące po dziewiczym odsłuchu nadal wracam do tego materiału, który wciąż bawi mnie tak, jak za pierwszym razem. Jeśli do tej pory uważaliście Warfist za solidnego przeciętniaka – sprawdźcie ten album. Jeśli za coś więcej, to moja rekomendacja i tak będzie zbędna.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.