czwartek, 21 lutego 2019

Recenzja Totalitarian „Bloodlands”



Totalitarian
„Bloodlands”
Barren Void / Lavadome 2019


Dwa lata temu włoski Totalitarian, bez bawienia się w dema czy inne EP-ki, zadebiutował bezpośrednim strzałem w postaci „De Arte Tragoediae Divinae”, albumem, który dość mocno mną sponiewierał. Miał on jednak jedną, podstawową wadę. Był według mnie ciut przydługawy i po pewnym czasie odrobinę mnie zmęczył. Teraz makaroniarze wracają z następcą debiutu o złowieszczym tytule „Bloodlands”. Początek luty stanowi marszowe intro, będące jedynym momentem, kiedy jeszcze mamy okazję po raz ostatni zaczerpnąć głęboko powietrza zanim rozpęta się piekło. Po kilkunastu sekundach pies zrywa się ze smyczy i gryzie wściekle wszystkich, którzy znajdą się w bezpośrednim kontakcie wzrokowym z bestią. Kolejne 20 minut muzycznej zawartości „Bloodlands” to bezlitosne chłostanie drutem kolczastym po plecach i nieustannych kanonad wojennych dział. Włosi nie bawią się w jakiekolwiek klimatyczne urozmaicenia, tylko napierdalają nie znającym miłości black metalem na najwyższych obrotach. Nisko brzmiące kotły pałują z prędkością karabinu maszynowego a wtórujące im gitary tną bezlitosne riffy aż krew przerywa naczynia krwionośne i zaczyna płynąć nosem. Pierwsze skojarzenie jakie mi przychodzi do głowy to „Panzer Division Marduk” z nieco cięższym brzmieniem. Różnica w tym, że Totalitarian nie jadą wszystkich kawałków na dwóch czy trzech chwytach. Pojawia się tu ponadto nieco więcej ozdobników, choćby w postaci solówki, sampla, religijnego zaśpiewu  czy innego dysonansu. Wokalnie jest wyśmienicie. Odpowiedzialny za śpiew Italianiec zdziera gardło niesamowicie mocno, nie bacząc na czyhające na starość konsekwencje. Przyznaję, że kolo w moim prywatnym rankingu na pewno plasuje się w czołówce black metalowych krzykaczy. Black metal w wykonaniu Totalitarnym jest bezapelacyjnie bezwzględny, niszczący i bluźnierczy. Po pięciu odłamkach granatu ręcznego  i krótkiej przemowie w języku najeźdźców następuje wyciszenie i wyprowadzenie zwycięskiego sztandaru, ponownie przy akompaniamencie werbli wybijających marszowy rytm. Całość tego kruszącego kości materiału zamyka się w 26-ciu minutach i myślę, że tym razem jest to dawka idealna by sponiewierać dostatecznie mocno a jednocześnie pozostawić nas na tyle żądnym wojennej nienawiści by wcisnąć „play” raz jeszcze. I jeszcze. I jeszcze. 
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.