Totalitarian
„Bloodlands”
Barren
Void / Lavadome 2019
Dwa lata temu włoski Totalitarian, bez bawienia się
w dema czy inne EP-ki, zadebiutował bezpośrednim strzałem w postaci „De Arte
Tragoediae Divinae”, albumem, który dość mocno mną sponiewierał. Miał on jednak
jedną, podstawową wadę. Był według mnie ciut przydługawy i po pewnym czasie
odrobinę mnie zmęczył. Teraz makaroniarze wracają z następcą debiutu o
złowieszczym tytule „Bloodlands”. Początek luty stanowi marszowe intro, będące
jedynym momentem, kiedy jeszcze mamy okazję po raz ostatni zaczerpnąć głęboko
powietrza zanim rozpęta się piekło. Po kilkunastu sekundach pies zrywa się ze
smyczy i gryzie wściekle wszystkich, którzy znajdą się w bezpośrednim kontakcie
wzrokowym z bestią. Kolejne 20 minut muzycznej zawartości „Bloodlands” to
bezlitosne chłostanie drutem kolczastym po plecach i nieustannych kanonad
wojennych dział. Włosi nie bawią się w jakiekolwiek klimatyczne urozmaicenia,
tylko napierdalają nie znającym miłości black metalem na najwyższych obrotach.
Nisko brzmiące kotły pałują z prędkością karabinu maszynowego a wtórujące im
gitary tną bezlitosne riffy aż krew przerywa naczynia krwionośne i zaczyna
płynąć nosem. Pierwsze skojarzenie jakie mi przychodzi do głowy to „Panzer
Division Marduk” z nieco cięższym brzmieniem. Różnica w tym, że Totalitarian
nie jadą wszystkich kawałków na dwóch czy trzech chwytach. Pojawia się tu ponadto
nieco więcej ozdobników, choćby w postaci solówki, sampla, religijnego zaśpiewu
czy innego dysonansu. Wokalnie jest wyśmienicie.
Odpowiedzialny za śpiew Italianiec zdziera gardło niesamowicie mocno, nie
bacząc na czyhające na starość konsekwencje. Przyznaję, że kolo w moim
prywatnym rankingu na pewno plasuje się w czołówce black metalowych krzykaczy. Black
metal w wykonaniu Totalitarnym jest bezapelacyjnie bezwzględny, niszczący i
bluźnierczy. Po pięciu odłamkach granatu ręcznego i krótkiej przemowie w języku najeźdźców
następuje wyciszenie i wyprowadzenie zwycięskiego sztandaru, ponownie przy
akompaniamencie werbli wybijających marszowy rytm. Całość tego kruszącego kości
materiału zamyka się w 26-ciu minutach i myślę, że tym razem jest to dawka
idealna by sponiewierać dostatecznie mocno a jednocześnie pozostawić nas na
tyle żądnym wojennej nienawiści by wcisnąć „play” raz jeszcze. I jeszcze. I
jeszcze.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.