środa, 13 lutego 2019

Relacja z No Reason To Live - 08.02.2019 – Magnetofon – Łódź

 
No Reason To Live - Malokarpatan, Netagive Plane, Outre, OHG
08.02.2019 – Magnetofon – Łódź
 
Trochę się wkurwiłem, gdy pod koniec 2017 wyjazd na Malokarpatan poszedł się jebać dosłownie w ostatniej chwili i nie dane mi było potańczyć przy słowackim folku. Kiedy więc pewnego dnia otrzymałem info o planowanej wizycie naszych południowych sąsiadów w Magnetofonie, od razu zarezerwowałem sobie ten termin, podkreślając datę w kalendarzu czerwonym markerem.
Zanim wyruszyliśmy do Łodzi skład załogi tasował się kilka razy, by ostatecznie zatrzymać się na liczbie 4. Tylu też żądnych uciech duszyczek, zaopatrzonych specjalnie pod koncert w czarne Karpackie (ale nie małe) podróżowało śpiewając wesołe piosenki o klubach piłkarskich, mimo iż piłką to się akurat najmniej interesują. Nieważne, byle odpowiednia nuta była. Zastanawialiśmy się też, w jakiej formie będą Słowacy, skoro już około 16:00 czujnik stężenia procentów w ich busie wskazywał wysokie stężenia, a my mieliśmy jeszcze dla nich dwie flaszeczki czegoś dobrego oraz wielką chęć na wykazanie się typowo polską gościnnością.
Po wejściu do klubu mogliśmy rzucić sobie okiem na soundcheck po którym powitaniom i radościom nie było wręcz końca. Przekazałem także Adamowi gift od najmłodszej fanki Malokarpatan w naszym kraju, co sprawiło, że powitania przybrały na sile do tego stopnia iż przegapiłem rozgrzewacz wieczoru, czyli Łódzki Odium Humani Generis. Sory chłopaki, obiecuje, że następnym razem dam wam szansę. Nie przegapiłem na szczęście stanowiska z merchem, na którym można było zaopatrzyć się w kasetki, winyle i odzież wszelaką zdobioną Krolokiem, Malokarpatanem i Negatywnym Samolotem. Ku mej radości trafiłem świeżutką dwójkę Funereal Presence (dla mnie cedek, dla znajomka placek) która nota bene rozeszła się chyba w piętnaście minut.
Outre widziałem w sumie po raz pierwszy, mimo iż kilka razy byłem na koncercie zawierającym ich na spisie. Nie wiem dlaczego ten zespół jest tak słabo odbierany w środowisku. Prezentowana przez nich muza jest na naprawdę wysokim poziomie i świetnie sprawdza się na żywo. Chłopaki wysmarowali się wunglem i kredą i potargali uszy zgromadzonej braci bardzo niezgorszym black metalem. Poleciały numery z obu płyt, choć większość setu oparta była na najnowszym wydawnictwie, czyli „Hollow Earth”. Brzmienie było tym razem wyjątkowo czyste, co w przypadku Magnetofonu jest czasem loterią. Tym razem gałkowy nie przesadził i można było i pooglądać i posłuchać. Po koncercie mocno namawiałem Marcina na nagranie dwójki Sigihl, gdyż debiut tego projektu nadal mocno ryje mi beret w chwilach tęsknoty za czymś odmiennym. Co z tego wyjdzie – czas pokaże.
Po Negative Plane nie oczekiwałem zbyt wiele. Kilka razy podchodziłem do ich płyt, jednak mimo usilnych starań, jak to się mówi, nie zażarło. Natomiast na żywo to jest zupełnie inna bajka. Amerykanie i jeden niemiecki oprawca potrafią swoimi dźwiękami tak z lekka zaczarować. Bez zbędnych rekwizytów, bez napinki pograli niemal godzinę wprowadzając mnie w dziwny trans. Niektóre zespoły tak już mają, że tworzą muzykę wchodzącą najlepiej przy odbiorze spod sceny. Chłodne, pokręcone akordy Negative Plane robią w takim przypadku świetną robotę. Należy też zwrócić uwagę na świetnie zaaranżowane wokale, potęgujące uczucie niepokoju w tej muzyce. W międzyczasie ludzi do klubu nabiło już nieco więcej i widać było, że większość przybyła na dwa główne dania wieczoru. I bardzo dobrze, bo na samym początku wyglądało to ciut biednie, mimo bardzo sprzyjającego terminu.

Przed gwiazdą wieczoru poczęstowaliśmy się jeszcze wzajemnie czymś mocniejszym dla kurażu (kurwa, ja nie ogarniam ile te chlory są w stanie w siebie wlać haha!) i zaraz ruszyliśmy w ostre tango. Organizator oczywiście zapewnił też miłym gościom kilka buteleczek winka, by w gardle podczas śpiewania nie zaschło. Piszę sporo o spożywaniu, gdyż jest to ściśle powiązane z muzyką Malokarpatan. Nie wyobrażam sobie zabawy przy ich muzyce na trzeźwo, gdyż one przepełnione są procentami i charakterystycznym zapachem wódy. Kawałki z „Stridžie dni” czy „Nordkarpatenland” upijają mocniej niż spirytus ratyfikowany a kto się przy nich nie porwie do tańca musi być głuchy lub upośledzony. Oczywiście Vlado noszący biiiig biiig sunglasses z resztą pijaków udowodnili, że to oni tego wieczora byli najbardziej cool band.
Zgromadzonym maniakom najwyraźniej bardzo się podobało, gdyż mało kto stał obojętnie. Mnie nadmiar wrażeń także mocno sponiewierał i pod koniec setu w utrzymaniu pionu musiał mi pomagać silniejszy kolega – betonowy słup. Nogi jednakże nadal rwały się do tańca, bo uciekały mi spod dupy. Piękne zagrali pesniczki, kto nie był ten chuja wie i piciu i o metalu. Zdecydowanie był to nokaut muzyczny. Nic dziwnego, że dziesiątki gardeł wykrzyczało bis na koniec Żal więc człowiekowi dupę ścisnął, gdy po ostatnich dźwiękach trzeba było pakować się do auta i wracać do rzeczywistości.
Wielkie dzięki dla Tomka i Wojtka za kolejny wspaniały wieczór. Odkąd ruszyliście z Magnetofonem koncertowe życie w naszym kraju naprawdę mocno przyspieszyło. Mam nadzieję, że to co robicie, poza satysfakcją, pozwoli wam funkcjonować jeszcze długie lata. Przechuje jesteście.
 
- jesusatan



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.