Obliteration
„Cenotaph
Obscure”
Indie Rec. 2018
Norwegia na początku mojej muzycznej przygody
kojarzyła mi się głównie z black metalem. Wiadomo, lata 90-te to eksplozja
północnej sceny, lodowata muzyka i płonące kościoły. Jednak jakieś 10 lat temu,
gdy Darkthrone popłynął w niemoje klimaty, strzałeczka na norweskim kompasie
zaczęła przesuwać się w kierunku DM, dzięki takim zespołom jak Execration,
Diskord czy Obliteration. Pierwszy ze wspomnianych zespołów ostatnio się
rozdrobnił, drugi niepokojąco milczy, a bohaterowie dzisiejszej recenzji
właśnie wydali swój czwarty, wielce oczekiwany przeze mnie album. Dlaczego
zatem nie skupiam się jedynie na załodze z Kolbotn, tylko rzucam nazwami? Otóż
dlatego, że zdaje mi się, że Obliteration to taki pożeracz dusz, który wchłonął
autorów genialnego „Odes of the Occult”, oderwał konkretny kęs z „Doomscapes”
po czym urósł w siłę i stał się potworem wśród potworów. Na „Cenotaph Obscure”
otrzymujemy niemal 40 minut norweskiego death metalu (tak, tak, nie waham się
użyć tego terminu). Mamy tutaj do czynienia z muzyką tak zróżnicowaną, jednak
pozostającą w określonym kanonie, że aby doświadczyć jej w pełni trzeba by
chyba wziąć dobry tydzień wolnego z roboty i słuchać tej płyty non stop,
zapominając o jedzeniu, spaniu czy sraniu. Tempo utworów zmienia się co chwilę,
od szaleńczych blastów do stonowanych nastrojowych pasaży pięknie
koloryzowanych a to przez tremolo a to jakiś dysonans. Wyobraźnia Norwegów nie
zna wręcz granic, pomysł goni pomysł i aż wierzyć się nie chce, że oni to
wszystko są w stanie upchnąć w death metalowe ramy. Nie uświadczymy tu jednak
jakiejś szczególnej wirtuozerii czy techniki na miarę Gorguts, każda cegła
tworząca „Cenotaph Obscure” jest raczej prosta, jedynie sposób ich ułożenia w
mozaikę stanowi swoisty ewenement. Także wokal, niby death metalowy, a jednak
niekoniecznie, potrafi wprawić człowieka w osłupienie. Nie mamy do czynienia z
typowym growlem, bardziej czymś pomiędzy nim a krzykiem, co też stanowi jeden z
oryginalniejszych elementów opisywanej układanki. Jeśli dodamy do tego idealne
wręcz brzmienie tego albumu, gdzie wszystko jest dostatecznie ciężkie ale
jednocześnie doskonale słyszalne, perfekcyjnie wyważone, to wynik równania
zaczyna niebezpiecznie zbliżać się do doskonałości. I to jest właśnie powód dla
którego nazwałem Obliteration pożeraczem dusz – kontynuują oni drogę ku
doskonałości. Drogę, która po drugiej płycie porzucili Execration, będąc już
bardzo blisko celu. Drogę, którą ogromnie poszerzył Diskord na debiucie.
Obliteration jest obecnie jak ten bóg, co to niby jeden ale w trzech
postaciach. Stanowi esencję norweskiego śmierć metalu albo jak kto woli – death
metalu w ogóle. Wyzbywszy się zbyt oczywistych inspiracji Autopsy, rozwinąwszy
własny styl, Obliteration stał się dziś jednym z ważniejszych zespołów na
scenie a kto wie, czy wraz z „Cenotaph Obscure” nie wdrapał się na sam jej
szczyt. Dla mnie jest to jedna z najlepszych płyt jakie słyszałem w tym roku, a
należy nadmienić, że nie odkryłem jeszcze wszystkich skarbów jakie ze sobą
przyniosła. Wracam zatem do obcowania z tą perłą, bo każda chwila bez niej jest
stratą życia i marnowaniem tlenu.
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.