poniedziałek, 26 listopada 2018

Recenzja Obliteration „Cenotaph Obscure”


Obliteration

„Cenotaph Obscure”
Indie Rec. 2018


Norwegia na początku mojej muzycznej przygody kojarzyła mi się głównie z black metalem. Wiadomo, lata 90-te to eksplozja północnej sceny, lodowata muzyka i płonące kościoły. Jednak jakieś 10 lat temu, gdy Darkthrone popłynął w niemoje klimaty, strzałeczka na norweskim kompasie zaczęła przesuwać się w kierunku DM, dzięki takim zespołom jak Execration, Diskord czy Obliteration. Pierwszy ze wspomnianych zespołów ostatnio się rozdrobnił, drugi niepokojąco milczy, a bohaterowie dzisiejszej recenzji właśnie wydali swój czwarty, wielce oczekiwany przeze mnie album. Dlaczego zatem nie skupiam się jedynie na załodze z Kolbotn, tylko rzucam nazwami? Otóż dlatego, że zdaje mi się, że Obliteration to taki pożeracz dusz, który wchłonął autorów genialnego „Odes of the Occult”, oderwał konkretny kęs z „Doomscapes” po czym urósł w siłę i stał się potworem wśród potworów. Na „Cenotaph Obscure” otrzymujemy niemal 40 minut norweskiego death metalu (tak, tak, nie waham się użyć tego terminu). Mamy tutaj do czynienia z muzyką tak zróżnicowaną, jednak pozostającą w określonym kanonie, że aby doświadczyć jej w pełni trzeba by chyba wziąć dobry tydzień wolnego z roboty i słuchać tej płyty non stop, zapominając o jedzeniu, spaniu czy sraniu. Tempo utworów zmienia się co chwilę, od szaleńczych blastów do stonowanych nastrojowych pasaży pięknie koloryzowanych a to przez tremolo a to jakiś dysonans. Wyobraźnia Norwegów nie zna wręcz granic, pomysł goni pomysł i aż wierzyć się nie chce, że oni to wszystko są w stanie upchnąć w death metalowe ramy. Nie uświadczymy tu jednak jakiejś szczególnej wirtuozerii czy techniki na miarę Gorguts, każda cegła tworząca „Cenotaph Obscure” jest raczej prosta, jedynie sposób ich ułożenia w mozaikę stanowi swoisty ewenement. Także wokal, niby death metalowy, a jednak niekoniecznie, potrafi wprawić człowieka w osłupienie. Nie mamy do czynienia z typowym growlem, bardziej czymś pomiędzy nim a krzykiem, co też stanowi jeden z oryginalniejszych elementów opisywanej układanki. Jeśli dodamy do tego idealne wręcz brzmienie tego albumu, gdzie wszystko jest dostatecznie ciężkie ale jednocześnie doskonale słyszalne, perfekcyjnie wyważone, to wynik równania zaczyna niebezpiecznie zbliżać się do doskonałości. I to jest właśnie powód dla którego nazwałem Obliteration pożeraczem dusz – kontynuują oni drogę ku doskonałości. Drogę, która po drugiej płycie porzucili Execration, będąc już bardzo blisko celu. Drogę, którą ogromnie poszerzył Diskord na debiucie. Obliteration jest obecnie jak ten bóg, co to niby jeden ale w trzech postaciach. Stanowi esencję norweskiego śmierć metalu albo jak kto woli – death metalu w ogóle. Wyzbywszy się zbyt oczywistych inspiracji Autopsy, rozwinąwszy własny styl, Obliteration stał się dziś jednym z ważniejszych zespołów na scenie a kto wie, czy wraz z „Cenotaph Obscure” nie wdrapał się na sam jej szczyt. Dla mnie jest to jedna z najlepszych płyt jakie słyszałem w tym roku, a należy nadmienić, że nie odkryłem jeszcze wszystkich skarbów jakie ze sobą przyniosła. Wracam zatem do obcowania z tą perłą, bo każda chwila bez niej jest stratą życia i marnowaniem tlenu.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.