Nekrofilth
"Worm Ritual"
Hells
Headbangers 2018
Kto sie lubi
taplać w nekro-kurwa-brudzie, to na ten album czeka jak ten student, co to na
pytanie “Kto uprawia sex raz do roku?” wyskoczył radośnie z ławki krzycząc „Ja,
ja, kurwa, JA!”. Amerykańce od dziesięciu już lat petardują nasze narządy
słuchu mieszanką death-grind-punka z taką siłą, że przeciętne czaszki pękają w
miejscach łączenia kości. Osobiście nie jestem wielkim fanem takiego grania, z
kilkoma jednak wyjątkami. Do takowych należą Death Toll 80k, nasz rodzimy Ass
To Mouth oraz bohaterowie opisywanej dziś płyty. Za każdym razem kiedy
zapuszczam sobie którąkolwiek z wymienionych powyżej kapel, dostaję spazmów,
tarzam się po pokoju i chlapię pianą (i nie tylko) po ścianach. Kiedy więc
zajrzałem do skrzynki mailowej i zobaczyłem w niej promo nowiuśkiej płyty
Nekrofilth, pojawił się u mnie syndrom psa Pawłowa. Jednocześnie zapaliła się
czerwona lampka pod tytułem – zbyt wysokie oczekiwania = rozczarowanie. Zajadam
zatem bez przerwy to co mi podano w misce od dobrych kilku godzin i myślę, że
zjadłem już na tyle sporo, aby odbeknąć swoją opinię o „Worm Ritual”. Jaka
zatem jest ta nowa płyta? Ano jest w chuj przezajebista. Promocyjne numery,
które pojawiały się w sieci jakiś czas temu nie przyprawiały mnie o szybsze
bicie serca, jednak mając możliwość skosztowania całości, nie mam pytań. Zack
Rose dokoptował sobie jakiś czas temu do składu 2 nowych kolesi, którzy pewnie
i tak chuja mają w zespole do gadania, i kontynuuje swoją wizję rozpierdalania
świata miotaczem sonicznym. Nie znajdziemy tu żadnych upiększaczy czy gitarowej
wirtuozerii, jest prosto do bólu, chamsko i po mordzie. Brzmienie albumu jest
cholernie brudne, myślę, że wiele nowomodnych zespołów nie zdecydowałoby się
wydać tak brzmiącego matexu jako płyty, prędzej jako demo. Jednak ja taki sound
uwielbiam, jest totalnie organiczny i nie pozostawia złudzeń co do podejścia twórców
do muzyki. Ta jest szczera, płynąca prosto z serducha i dlatego do mojego serducha
trafia. Na płycie mamy 15 kawałków zamykających się w 30 minutach, czyli
wszystko na miejscu. Większość z tychże to kop z buta w nochal, po którym leci
jucha po klacie, brzuchu, kapie na pitonga, jak choćby przy moim cichym
faworycie „Cruel Addiction” który sprawia, że mam ochotę iść, zapukać do
sąsiada i jebnąć mu w ryj jak tylko drzwi otworzy, choć kolesia osobiście
bardzo lubię. Dla odmiany czasami mamy możliwość poobcowania z nieco
wolniejszymi wałkami, ot tak, dla złapania oddechu (patrz : Night of the Leech”
czy „Guter Oil”). Jeśli wam mało, to pod koniec płyty cover Venom w postaci
„Poison” rozszerzy wam uśmiech od ucha do ucha niczym dobrze naostrzona
brzytwa. Całość daje bowiem tyle
radochy, że człowiek cieszy się, że żyje i jeszcze nie dostał raka od ćmionych
co chwilę szlug. Kto ma chęć dostać w ryj? Ty, ty, czy może ty? No to bądź
kozak i zapuść sobie „Worm Ritual” cwaniaczku. Klepanko ryja gwarantowane.
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.