środa, 21 listopada 2018

Recenzja MENTOR "Cults, Crypts and Corpses"


MENTOR
"Cults, Crypts and Corpses"

Pagan Records 2018



Uwielbiam takie płyty. Przypominają mi one stare czasy, gdy w muzyce metalowej chodziło o coś innego niż przesadne kombinowanie i poszukiwanie nowych ścieżek tak zwanego rozwoju. Liczyła się prostota i prostolinijność. W muzyce Mentor wszystko jest właśnie takie, jak onegdaj bywało. Rozpoczynając od ascetycznej okładki, którą w pierwszej sekundzie można nawet pomylić z tą, która zdobiła debiut załogi z Sosnowca, poprzez tytuły utworów kojarzące się z horrorami kategorii Be, na samej muzyce kończąc. Zazwyczaj zanim wydam ostateczny wyrok dotyczący danej płyty staram się ją przesłuchać przynajmniej kilkukrotnie. W przypadku „Cults, Crypts and Corpses” takiej potrzeby w zasadzie nie ma. Taką muzykę albo się kocha, albo wyrzuca do śmietnika. Po pierwszych 28 minutach, bo mniej więcej tyle trwa ten album, już wiedziałem, że niespodzianek nie będzie. Niewiele bowiem zmieniło się w muzyce Mentor od czasu debiutu. Nadal mamy do czynienia z prostym, szybkim thrashowo-punkowo-corowym graniem, które wali po mordzie i nie mówi „przepraszam”, tylko zaraz poprawia z drugiej strony z łokcia. Co się wyróżnia w tej muzyce, to porywające riffy. Ale to kurwa riffy przez duże Ri – każdy z nich tnie niczym żyletka po nadgarstku, rani głęboko i wywołuje natychmiastowy przypływ adrenaliny, że aż się chce podskoczyć i pobiegać w opętańczym szale po pokoju, kopiąc po drodze stolik z telewizorem, doniczki na oknie czy żonę, która zaalarmowana hałasem otworzyła drzwi krzycząc „Ochujałeś do końca?!”. Tak, zdecydowanie każdy kawałek jest oryginalny w swojej prostocie i zapamiętywany. Szybsze partie kojarzą mi się z wczesnym Slayerem czy Exodus, w wolniejszych pojawiają się chwilowo patenty wręcz doomowe czy hardcorowe a wszystko to komponuje się w idealną całość. Małym zaskoczeniem może być kończący płytę „Gather by the Grave”, który jest niemalże hołdem dla Black Sabbath – walcowaty, doomowy numer ze śpiewanym wokalem. Ot taki figielek ale za to jaki smakowity. Dodatkowa sprawa to wokale. Na szczęście nie mamy tu do czynienia z jednostajnym wrzaskiem, który już nie raz popsuł mi zabawę z płytami pokrewnymi gatunkowo. Na „Culth, Crypts and Corpses” poza wściekłym krzykiem mamy  nieco głębsze growle, niemal heavymetalowe tony („początek „The Wax Nightmare”), skrzeki Souza’owate w „Up In the Bell Tower” czy śpiewane patenty - we wspomnianym przed chwilą zamykaczu. Brzmienie płyty jest, podobnie jak na debiucie, brudno-szwedzkie. Mimo iż tego brudu jest dość mnogo, to jednak każdy instrument jest tu doskonale słyszalny, co oznacza że dawki chamstwa i kultury zostały zachowane w idealnych proporcjach. Słucham tego albumu już kilka godzin na repeat i przestać nie mogę. Wczoraj złożyłem zamówienie w Pagan Records między innymi właśnie na dwójeczke Mentor. Wam radzę zrobić to samo. Uwielbiam takie płyty.

- jesusatan




  


1 komentarz:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.