Infester
“To the Depths In Degradation”
Krucyator
Prod. 2018
Doskonale
pamiętam swoje pierwsze spotkanie z amerykańskim Infester. Był początek lat
90-tych a ja akurat zachwycałem się demówką Phlebotomized „Devoted To God” a
konkretnie najgłębszym growlem jaki dane mi było wówczas usłyszeć. Pewnego dnia
wpadł kumpel z niepozorną stilonką i wypalił krótko „Włącz sobie to!”. Chwilę potem
spadły mi majtki a pryszcze na moim dojrzewającym wówczas licu same popękały.
„Darkness Unveiled” totalnie wyprało mi mózg i tylko zagadką do dziś
pozostanie, dlaczego jakoś nie miałem okazji zapoznać się z debiutem Amerykanów
aż do 2017 roku, gdy to nabyłem reedycję „To the Depths In Degradation”. Dziś
dzięki młodej, francuskiej Krucyator Productions mamy możliwość obcowania
zarówno z materiałem demo jak i debiutancką płyta Infester, gdyż materiał ten
został właśnie wznowiony na podwójnym CD. I jest to uczta nieprzeciętna, gdyż
mimo upływu niemal ćwierć dekady ten materiał nie zestarzał się ani o jotę.
Nadal gniecie z taką samą siła jak w momencie pierwotnego wydania. Obcujemy
tutaj z najcięższym z możliwych i chyba jednym z najbardziej opętanych zespołów
z gatunku death metal w historii. W latach gdy większość zespołów zza wielkiej
kałuży ustawiała się w kolejce do Morrisound Studio, Infester olali ówczesną
modę i wybrali się w kompletnie inne miejsce, a dokładnie do Electric Eel.
Dlatego też materiał ten nie brzmi typowo dla amerykańskich zespołów z tamtego
okresu. Brzmi jednak równie ciężko i, co jest kolejną zaletą, oryginalnie.
Obskurne riffy potrafią nieźle zryć beret na tyle, że zaczyna się myśleć o
śmierci nie tylko jako o nieuniknionym
końcu naszego bytu, ale jako o wszechobecnej rzeczywistości. Częste zmiany
tempa, perkusyjne kanonady mieszające się ze zwolnieniami niemal do zera, oraz
ciężar stutonowego odważnika spadający nam na łeb, niczym na lekcji obrony
przez napastnikiem uzbrojonym z owoce – to kwintesencja tego albumu.
Gdzieniegdzie w tle przewijają się klawisze rodem z Transylwanii podkreślając
śmiertelną atmosferę zamieszczonych na krążku 9 utworów (+ outro). Jeżeli do
tego dodamy opętany wręcz wokal, który raz gulgocze niczym z jamy piekielnej,
innym razem wrzeszczy tak, że traci się kontrolę nad zwieraczami, to żaden fan
metalu śmierci nie powinien pozostać niewzruszony. Niech was nie zniechęca czas
trwania tego krążka, te 54 minuty są tak cholernie urozmaicone, że nawet nie
odczujecie upływającej godziny. Ja wiem, że jest ostatnio moda na odkopywanie
trupów ze złotego okresu death metalu. Połowie z nich jednak odpadła już dawno
głowa lub nie są warte kęsa kłaków. W przypadku Infester mamy do czynienia z
prawdziwym diamentem. Zaręczam, jeśli nie znacie tego zespołu i nie
zdecydujecie się na cmentarną przygodę przy dźwiękach „To the Depths In
degradation” to ręka boska was nie obroni. Pozycja obowiązkowa!
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.