poniedziałek, 26 listopada 2018

Recenzja Infester “To the Depths In Degradation”



Infester

“To the Depths In Degradation” 
Krucyator Prod. 2018




Doskonale pamiętam swoje pierwsze spotkanie z amerykańskim Infester. Był początek lat 90-tych a ja akurat zachwycałem się demówką Phlebotomized „Devoted To God” a konkretnie najgłębszym growlem jaki dane mi było wówczas usłyszeć. Pewnego dnia wpadł kumpel z niepozorną stilonką i wypalił krótko „Włącz sobie to!”. Chwilę potem spadły mi majtki a pryszcze na moim dojrzewającym wówczas licu same popękały. „Darkness Unveiled” totalnie wyprało mi mózg i tylko zagadką do dziś pozostanie, dlaczego jakoś nie miałem okazji zapoznać się z debiutem Amerykanów aż do 2017 roku, gdy to nabyłem reedycję „To the Depths In Degradation”. Dziś dzięki młodej, francuskiej Krucyator Productions mamy możliwość obcowania zarówno z materiałem demo jak i debiutancką płyta Infester, gdyż materiał ten został właśnie wznowiony na podwójnym CD. I jest to uczta nieprzeciętna, gdyż mimo upływu niemal ćwierć dekady ten materiał nie zestarzał się ani o jotę. Nadal gniecie z taką samą siła jak w momencie pierwotnego wydania. Obcujemy tutaj z najcięższym z możliwych i chyba jednym z najbardziej opętanych zespołów z gatunku death metal w historii. W latach gdy większość zespołów zza wielkiej kałuży ustawiała się w kolejce do Morrisound Studio, Infester olali ówczesną modę i wybrali się w kompletnie inne miejsce, a dokładnie do Electric Eel. Dlatego też materiał ten nie brzmi typowo dla amerykańskich zespołów z tamtego okresu. Brzmi jednak równie ciężko i, co jest kolejną zaletą, oryginalnie. Obskurne riffy potrafią nieźle zryć beret na tyle, że zaczyna się myśleć o śmierci nie tylko jako o  nieuniknionym końcu naszego bytu, ale jako o wszechobecnej rzeczywistości. Częste zmiany tempa, perkusyjne kanonady mieszające się ze zwolnieniami niemal do zera, oraz ciężar stutonowego odważnika spadający nam na łeb, niczym na lekcji obrony przez napastnikiem uzbrojonym z owoce – to kwintesencja tego albumu. Gdzieniegdzie w tle przewijają się klawisze rodem z Transylwanii podkreślając śmiertelną atmosferę zamieszczonych na krążku 9 utworów (+ outro). Jeżeli do tego dodamy opętany wręcz wokal, który raz gulgocze niczym z jamy piekielnej, innym razem wrzeszczy tak, że traci się kontrolę nad zwieraczami, to żaden fan metalu śmierci nie powinien pozostać niewzruszony. Niech was nie zniechęca czas trwania tego krążka, te 54 minuty są tak cholernie urozmaicone, że nawet nie odczujecie upływającej godziny. Ja wiem, że jest ostatnio moda na odkopywanie trupów ze złotego okresu death metalu. Połowie z nich jednak odpadła już dawno głowa lub nie są warte kęsa kłaków. W przypadku Infester mamy do czynienia z prawdziwym diamentem. Zaręczam, jeśli nie znacie tego zespołu i nie zdecydujecie się na cmentarną przygodę przy dźwiękach „To the Depths In degradation” to ręka boska was nie obroni. Pozycja obowiązkowa!
- jesusatan
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.