wtorek, 20 listopada 2018

Recenzja Sarinvomit „Malignant Thermonuclear Supremacy”


 Sarinvomit
„Malignant Thermonuclear Supremacy” 
Deathrune rec. 2018
www.deathrune-records.com



Sarinvomit, to zespół, który zaskoczył mnie od samego początku. Kiedy bowiem spojrzałem na fotkę promocyjną, pierwsza myśl jaka przeszła mi przez głowę, to to, iż kolesie łupią zapewne totalnie surową odmianę war metalu na kanadyjską modłę. Utwierdziła mnie w tym okładka albumu, na której można znaleźć jezuska główką do dołu, maskę gazową z kozimi rogami oraz czaszki w liczbie kilku. Wielkie zatem było moje zdziwienie, gdy po odpaleniu płyty zostałem zaatakowany black metalem w zupełnie innej postaci. Owszem, jak najbardziej wojennej, jednak bardziej przywołującej w pamięci Marduk z najlepszych czasów („Panzer Division Marduk „/ „Nightwing”). Jeśli takie skojarzenie nie dopadnie was od samego początku albumu, to posłuchajcie uważnie choćby początku przedostatniego na płycie „Sarinvomit”.  Żeby było ciekawie, te podobieństwa nie dotyczą jedynie samej muzyki ale także brzmienia jakie udało się Turkom osiągnąć na debiucie. Na dzień dobry dostajemy zatem po łbie kanonadą perkusyjna na najwyższych obrotach w czasie gdy gitary wycinają lodowate melodie w zdecydowanie skandynawskich odcieniach. Te są na tyle dobrze skomponowane, że już po dwóch – trzech odsłuchach można przechadzać się po mieszkaniu nucąc je sobie w środku, w Czesiu. Z każdym następnym podejściem do tego albumu pragnie się go coraz bardziej, wręcz łaknie wyłapywania kolejnych smaczków jakie kryje w sobie ta pozornie dość prosta płyta. A nie jest ona wcale banalna i jednowymiarowa. O ile na wspomnianej wyżej „PDM” Szwedzi zapierdalali cały czas do przodu niczym Pendolino, na „MTS” pojawia się kilka fragmentów mających odmienny charakter, jak choćby już w pierwszym na płycie „Perishing Eterbal Void”, gdzie w drugiej połowie utworu uderza nas piękne zwolnienie i śpiewany wokal kojarzący mi się z tym, co na EP-kach Bolzer poczynił Okoi. Dodatkowo poszczególne utwory rozpoczynają się przeróżnymi odgłosami wojennymi, co w połączeniu z tytułami poszczególnych ciosów tworzy klimat czysto bitewny. Mimo iż płyta trwa około 45 minut ma się wrażenie, że jest zdecydowanie krótsza i słucha się jej jednych tchem. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że tak dobrego europejskiego black metalu na wojenna nutę nie słyszałem od lat. Turkom udało się mnie podejść od najczulszej strony. Widać mają jebani dobry wywiad hehe! Zdecydowanie polecam sprawdzić ten album. Na mnie zrobił naprawdę potężne wrażenie.
- jesusatan
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.