Adaestuo
„Krew Za Krew”
W.T.C Productions 2018
Dawno
już nie miałem takiej zagwozdki podczas słuchania jakiejś płyty. Mimo, iż
debiutu Adaestuo słucham, z przerwami, już od około dwóch miesięcy, nadal nie
jestem pewny, co mam o nim ostatecznie sądzić. Jednak, jak kolega powiada „Nie
sądź, bo sam będziesz sądzony” i chyba ma racje. Więc może po prostu powiem z
czym obcujemy na albumie „Krew za krew” a każdy już będzie wiedział, czy do
tego podejść i obwąchać, czy olać ciepłym moczem. Debiutancki album tego
międzynarodowego projektu zawiera muzę niebanalną i nietypową. Wielce
intrygującą i tajemniczą. Ogólnie można powiedzieć, iż jest to black metal,
lecz stwierdzenie to byłoby jednocześnie prawdą i kłamstwem, gdyż płyta
polsko-amerykańsko-fińskiego trio ma dwa oblicza. Mniej więcej połowa płyty to
zimny jak sam skurwysyn, totalnie odhumanizowany black metal. Brzmienie
szybszych kawałków przywołuje w mej pamięci debiut Mysticum, czyli zero
biegania z mieczem po lesie czy innego ścinania głów borostworom. Prędzej widmo
latających maszyn mających na celu totalną exterminację ludzkości. Numery te
brzmią bardzo mechanicznie, aż ciary przechodzą po plerach i automatycznie
zaczynamy się rozglądać za jakimś schronieniem. Nie piszę tego tylko w celu
zobrazowania tej muzyki, gdyż ona naprawdę wzbudza niepokój i strach. Jednak co
mnie szokuje najbardziej, to fakt, iż wokalistką w tym zespole jest
przedstawicielka płci pięknej. Zawsze uważałem, że baby do metalu nadają się
jak wykałaczka do wykonania skrobanki, jednak Pani (celowo z wielkiej litery)
Hekte Zaren brutalnie weryfikuje moje poglądy, będąc, co prawda, wyjątkiem od
tej seksistowskiej reguły. Co ta laska robi za robotę, to brak słów. Jej wokal
jest tak opętany, że każdemu facetowi włosy powinny dęba stanąć na… głowie. Jej
wrzaski, skrzeki, pojękiwania i deklamacje to czysta, diabelska poezja. Druga
twarz tego longa, to ambientowe numery, wciągające, wsysające nas niczym
czarna dziura. Towarzyszą im niemal operowe zaśpiewy i krzyki wspomnianej
wcześniej Pani. Można owe piosenki przyrównać do tego, co tworzyła Diamanda
Galas, tudzież Murkrat lub na późniejszych płytach Menace Ruine. Klimat dla
samobójców. I to jest dla mnie wspomniana wcześniej zagwozdka. Nie do końca
jestem przekonany, czy te dwa oblicza ze sobą współgrają, mimo iż oba są
niesamowicie intrygujące. Co by jednak nie mówić, na „Krew Za Krew” mamy
zdecydowanie do czynienia z jedną z oryginalniejszych płyt na polu muzyki
ekstremalnej. Jeżeli avantgarde black metal jest dla was wyczerpanym terminem,
to zdecydowanie powinniście sięgnąć po opisywany tu album – błyskawicznie
zweryfikujecie swoje poglądy. Zastrzegam, że łatwo nie jest, gdyż płyta trwa 50
minut i wymaga maksymalnej atencji. Gdybym miał czas na słuchanie tylko i
wyłącznie jej, to zapewne bym się zakochał, choć sam nie wiem czy bardziej w
płycie czy w piosenkarce hehe! Biorąc jednak pod uwagę, że jestem neandertalskim
deathmetalowcem, fakt, że ta płyta robi na mnie spore wrażenie jest chyba
najlepszą rekomendacją.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.