czwartek, 3 stycznia 2019

Recenzja Adaestuo „Krew Za Krew”


Adaestuo

„Krew Za Krew”

W.T.C Productions 2018


Dawno już nie miałem takiej zagwozdki podczas słuchania jakiejś płyty. Mimo, iż debiutu Adaestuo słucham, z przerwami, już od około dwóch miesięcy, nadal nie jestem pewny, co mam o nim ostatecznie sądzić. Jednak, jak kolega powiada „Nie sądź, bo sam będziesz sądzony” i chyba ma racje. Więc może po prostu powiem z czym obcujemy na albumie „Krew za krew” a każdy już będzie wiedział, czy do tego podejść i obwąchać, czy olać ciepłym moczem. Debiutancki album tego międzynarodowego projektu zawiera muzę niebanalną i nietypową. Wielce intrygującą i tajemniczą. Ogólnie można powiedzieć, iż jest to black metal, lecz stwierdzenie to byłoby jednocześnie prawdą i kłamstwem, gdyż płyta polsko-amerykańsko-fińskiego trio ma dwa oblicza. Mniej więcej połowa płyty to zimny jak sam skurwysyn, totalnie odhumanizowany black metal. Brzmienie szybszych kawałków przywołuje w mej pamięci debiut Mysticum, czyli zero biegania z mieczem po lesie czy innego ścinania głów borostworom. Prędzej widmo latających maszyn mających na celu totalną exterminację ludzkości. Numery te brzmią bardzo mechanicznie, aż ciary przechodzą po plerach i automatycznie zaczynamy się rozglądać za jakimś schronieniem. Nie piszę tego tylko w celu zobrazowania tej muzyki, gdyż ona naprawdę wzbudza niepokój i strach. Jednak co mnie szokuje najbardziej, to fakt, iż wokalistką w tym zespole jest przedstawicielka płci pięknej. Zawsze uważałem, że baby do metalu nadają się jak wykałaczka do wykonania skrobanki, jednak Pani (celowo z wielkiej litery) Hekte Zaren brutalnie weryfikuje moje poglądy, będąc, co prawda, wyjątkiem od tej seksistowskiej reguły. Co ta laska robi za robotę, to brak słów. Jej wokal jest tak opętany, że każdemu facetowi włosy powinny dęba stanąć na… głowie. Jej wrzaski, skrzeki, pojękiwania i deklamacje to czysta, diabelska poezja. Druga twarz tego longa, to ambientowe numery, wciągające, wsysające nas niczym czarna dziura. Towarzyszą im niemal operowe zaśpiewy i krzyki wspomnianej wcześniej Pani. Można owe piosenki przyrównać do tego, co tworzyła Diamanda Galas, tudzież Murkrat lub na późniejszych płytach Menace Ruine. Klimat dla samobójców. I to jest dla mnie wspomniana wcześniej zagwozdka. Nie do końca jestem przekonany, czy te dwa oblicza ze sobą współgrają, mimo iż oba są niesamowicie intrygujące. Co by jednak nie mówić, na „Krew Za Krew” mamy zdecydowanie do czynienia z jedną z oryginalniejszych płyt na polu muzyki ekstremalnej. Jeżeli avantgarde black metal jest dla was wyczerpanym terminem, to zdecydowanie powinniście sięgnąć po opisywany tu album – błyskawicznie zweryfikujecie swoje poglądy. Zastrzegam, że łatwo nie jest, gdyż płyta trwa 50 minut i wymaga maksymalnej atencji. Gdybym miał czas na słuchanie tylko i wyłącznie jej, to zapewne bym się zakochał, choć sam nie wiem czy bardziej w płycie czy w piosenkarce hehe! Biorąc jednak pod uwagę, że jestem neandertalskim deathmetalowcem, fakt, że ta płyta robi na mnie spore wrażenie jest chyba najlepszą rekomendacją. 

- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.