czwartek, 1 listopada 2018

Recenzja Chapel of Disease "...And As We Have Seen The Storm, We Have Embraced The Eye"


Chapel of Disease
"...And As We Have Seen The Storm, 
We Have Embraced The Eye"



Death metal się rozwija. Death metal nadal ewoluuje. Może nie zawsze wyznaczając kompletnie nowe ścieżki, częściej wchodząc  raczej w kolaborację z innymi gatunkami muzycznymi, nie zawsze będącymi w kręgu zainteresowania ortodoksów. I wówczas powstaje dla mnie problem.  Bo jeśli weźmiemy pod uwagę taki niemiecki  band jak Chapel of Disease, który nazwę zaczerpnął był od dwóch kawałków Morbid Angel  i pierwszą płytę nagrał dość mocno zainspirowaną debiutem Bogów a na następnych wydawnictwach zaczął odpływać  w kierunkach dziwnych, to po doskonałej nomem omen dwójce zacząłem się zastanawiać, jaki będzie następny krok  Niemców. Z wielkim zatem niepokojem odpaliłem trzeci album Chapel of Disease i powiem od razu – trafiło mnie to granie konkretnie. A że to podlaczemu takie niby jebnięcie Marcinku, zapytacie? Ano podlatemu, że jako żyję, nie cierpię heavy metalu. No kurwa nie trawię i gardzę.  Ale na „And As We have Seen…” heavy jest od jasnej cholery.  No to coś się nie zgadza. Ano właśnie rzecz w tym, że zgadza się tu wszystko. Bo to nie są piosenki dla Adama i Adama dumnie spacerujących po parku ubranych w kolory tęczy. Jest to granie, owszem w klimatach lat 80-tych, ale polane dość sowicie gęstym death metalowym sosem. Czyli że jest melodyjnie w starym stylu, gitary tną riffy które znają wszyscy miłośnicy Running Wildów czy innych Acceptów, ale na to wszystko dokładamy deathujący wokal i nieco cięższe brzmienie. Tym prostym sposobem uzyskujemy mieszankę wybuchową.  Pieśni są w średnim tempie, skupiają się raczej na melodii niż brutalizacji, czasem pojawi się motyw wprawiający słuchacza w letkom zadumę, by zaraz potem dziabnąć niczym przyczajony kot, z którym właśnie miałeś ochotę się pobawić.  W przedostatnim kawałku „1000 Different Paths” pojawiają się nawet śpiewane wokalizy, do których także mam wielki dystans, przynajmniej w gatunku ogólnie szufladkowanym jako DM. Dlaczego zatem tak mocno trafia do mnie ten album skoro jest na nim aż tak wiele teoretycznych minusów? Odpowiedź jest prosta jak konstrukcja cepa – bo jest to najlepszy heavy/death metalowy album  jaki został nagrany od czasu wielbionego przeze mnie „Amok”. Absolutnie nie jest to jednak żadna zrzynka, po prostu podobna stylistyka. Można się przy tej muzyce pobawić, aczkolwiek jest ona zbyt ciężka, by ją puścić w takim eremefie czy na wiejskim weselu. Poza wspomnianym Sentenced chwilami zajeżdża tu też wczesnym Amorphis, choćby w „Oblivious – Obnoxious-Defiant”.  Jeśli więc zastanawiacie się, czy Niemcy warci są waszej uwagi, a lubicie Finlandię (w butelce też) i niemiecki heavy w dobrym stylu, nie wahajcie się wydać paru groszy na najnowsze wydawnictwo Chapel of Disease. Nie będą to pieniądze stracone i zapewniam, że spędzicie przy tym długograju kilka łechcących wasze uszy chwil. Ja tak uczynię.
- jesusatan






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.