czwartek, 2 maja 2019

Recenzja Protector „Summon the Hordes”


 Protector
„Summon the Hordes”
High Roller Records 2019


Protector zawsze był dla mnie bandem wyjątkowym. Nie tylko pod względem stricte muzycznym. Pamiętam, jak prowadziłem kiedyś dysputy ze znajomymi, podczas których doszliśmy do wniosku, że ktokolwiek by w szeregach tego zespołu nie grał, zawsze wspinał się na wyżyny umiejętności. Nie przychodzi mi bowiem do głowy przykład jakiegokolwiek innego zespołu, w którym nie grał żaden (żaden kurwa!) członek oryginalnego składu, a mimo wszystko nagrałby tak idealnie pasujący do ogólnego oblicza zespołu, zajebisty album, jakim był „Heritage”. Dziś mam niewątpliwą przyjemność degustacji siódmego już, a trzeciego po powrocie z grobu, pełnego albumu Niemców. Nie będę ukrywał, że japa mi się cieszy jak u Corky Thatchera, któremu ktoś życzliwy pomógł obrać banana ze skórki. Zespół, mimo iż de facto niemieckim nazwać go już nie można, nadal wycina thrash/death metal w germańskim stylu na najwyższym poziomie, wprawiając zapewne w kompleksy wielu starych wyjadaczy, odcinających dziś kupony od dawnej sławy. Protector nie muszą tego robić, gdyż „Summon the Hordes” to album znacznie więcej niż solidny. Przede wszystkim brzmiący odpowiednio staro, by wszystko pasowało do tworzonych przez kwartet dźwięków, jednak z lekką dezynfekcją skalpela zadającego rany na umyśle słuchacza, co akurat w przypadku tej muzyki mi absolutnie nie przeszkadza. Muzycznie mamy do czynienia ze… starym, poczciwym Protectorem. Bujające riffy, umiarkowane tempo, charakterystyczny dla klasycznych albumów wokal – wszystko jest na swoim miejscu. Zespół konsekwentnie podąża wyznaczoną na początku kariery ścieżką, nie zważając na pokusy płynące choćby ze strony nieletnich, sezonowych fanek melodyjnego, pseudometalowego grania. W ich muzyce nadal można odnaleźć to, co najlepsze w muzyce z pogranicza łączonych przez zespół gatunków. Co ciekawe i stanowiące o sile zespołu, to fakt, iż mimo siedmiu albumów na koncie, żaden z nich nie był taki sam jak poprzednik. Każdy miał w sobie jakiś pierwiastek inności. Tak samo jest z najnowszym wydawnictwem. Każdy szanujący się fan zespołu łyknie ten album jak przydrożna Ukrainka spermę za pisiont zyla. Nie widzę innej opcji. 
- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.