sobota, 25 maja 2019

Recenzja Deathvasstator „Nuclear Demo(n)”



Deathvasstator
„Nuclear Demo(n)”
Putrid Cult 2019


Czegóż można się spodziewać po płycie, z okładki której straszy, niczym Diabeł z pudełka, Pan Szatan dzierżący w dłoni odwrócony krzyż i siedzący na grzybie nuklearnym? Dodatkowo ta nazwa zespołu, przypominająca przebłysk geniuszu nastolatka z gimbazy, bazgrającego z nudów długopisem po ławce na lekcji religii. Od razu wiadomo, że to jakieś kompletne gówno będzie. Jeszcze na dodatek wydaje to Putrid Cult, więc murowana piąta liga, nie to co Behemoth na ten przykład. I bardzo słuszne będą to podejrzenia, gdyż Deathvasstator nakurwiają prymitywny i nie wnoszący nic nowego w kanony współczesnego grania z pazurem wojenny metal śmierci. Dźwięki na ich debiutanckim demo zostały, jak podejrzewam, wymyślone w piętnaście minut i nagrane w kolejnych dwadzieścia. Jak ten dowcip z gównem zawiniętym w papierek, który każdy zna i nawet sreberka nie dotknie. Są jednak tacy, którzy odwiną, wezmą pospiesznie do ust, by nie uronić ani kropelki rozpuszczającego się już pod wpływem ciepła kału, i zaczną przeżuwać, rozsmarowywać językiem po zębach i płukać powstałą w ten sposób mazią gardło. Przy „Nuclear Demo(n)” jawię się takim właśnie muzycznym koprofilem, gdyż z czasem czuję się coraz bardziej uzależniony od tych neandertalskich rytmów. Tak już jednak mam i wcale nie żałuję, choć mama ostrzegała mnie już w piątej klasie, kiedy to batman oblał mnie z religii, że jak przestanę chodzić do kościoła to mój koniec będzie marny. Uwielbiam te 22 minuty war metalowej rozpierduchy, którą serwuje tu Lord Kaos do pary z Diabolizerem. Kocham ten surowy sound, te przepuszczone przez efekty niezrozumiałe wokale (poza „Satan” w outrze niczego więcej nie zrozumiałem), tę brzmiącą jakby się za chwilę miała rozlecieć perkusję wybijającą proste rytmy, bankowo nagrane na żywca. Mimo iż nie ma tutaj nawet zapadających w pamięć riffów czy wyróżniających się fragmentów. Całość jest niesamowicie spójnym hałasem przeznaczonym tylko i wyłącznie dla zatwardziałych maniaków bezkompromisowego grzańska. Każdy, kto wymaga od muzyki choćby odrobiny ogłady niech się do tej demówki nawet nie zbliża. W ocenie krytyków, to wydawnictwo nie prezentuje bowiem żadnej wartości. Maniacy Blasphemy, Revenge czy Beherit – to jest kąsek stworzony dla was. Otwórzcie szeroko usta a otrzymacie prosto do papy szaleńcze blasty przeplatane kruszącymi zwolnieniami, improwizowane solówki i tonę gruzu. Ja nakurwiam te siedem numerów non stop i pierdolę samozwańczych znawców na ten temat opinie.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.