YGFAN
„Hamvakból”
Sun & Moon Records 2018
Przyznaję się, mam
niewielki problem z debiutanckim longiem Wegierskiego zespołu Ygfan. Muzyka
sama w sobie mi się podoba, ale czyste wokale, których jest tu bardzo dużo to
dla mnie rzecz nie do przeskoczenia, ale po kolei. Muzyka, jaką proponują nam
Madziarzy to szeroko pojęty awangardowy Black Metal lub jak kto woli Post-Black
Metal z fajnym, nieco psychodelicznym klimatem, który bynajmniej do
optymistycznych nie należy. Utwory zawarte na „Hamvakból” są dosyć długie,
łączą w sobie sporo różnorakich wpływów, pozostając zarazem spójną, gęsto tkaną
całością. Ygfan stworzył miksturę, która otula słuchacza całunem melancholii i
skłania do zadumy. Jest tu też miejsce na wybuchy agresji, choć chyba lepszym
określeniem zamiast agresji byłaby bezsilna złość, przez którą przebija rozpacz
i zwątpienie. Warstwa muzyczna tego wydawnictwa naprawdę robi wrażenie. Jest
wciągająca i hipnotyzująca, a przy tym
odegrana z chirurgiczną wręcz precyzją. Twarde, dźwięczne bębny stanowią
szkielet kompozycji, na który nałożono świetnie uzupełniające się wiosła.
Jadowite partie przeplatają się tu z delikatnymi, łagodniejszymi riffami i
dopełniającymi je, jakby nieśmiałymi partiami solowymi. Melancholijne linie
melodyczne przenikają przez szorstkie, gniewne, zakorzenione w Black Metalu
struktury napędzając pesymistyczną aurę emanującą z tej
płyty. Do tego doskonałego, muzycznego krajobrazu dołożono wokale, które są mi
niestety solą w oku i zdecydowanie obniżają wg mnie wartość tego krążka. Wszystkie
teksty artykułowane są tu w języku Węgierskim, jednak nie to jest głównym
problemem, gdyż do tego faktu wcześniej, czy później można przywyknąć.
Agresywne partie wokalne także bardzo dobrze asymilują się z muzyką Ygfan.
Prawdziwym cierniem w dupie są dla mnie czyste śpiewy wokalisty. Do samej
strony technicznej się nie czepiam, gdyż tu jest poprawnie, jednak barwa głosu
tego jegomościa i sposób, w jaki jej używa, jest dla mnie tak drażniąca, że
podczas tych partii włosy na jajach stają mi dęba i dostaję szczękościsku. To
jest dla mnie mankament, który należy wyeliminować. Sugerowałbym, aby czystymi
wokalami zajął się ktoś inny, lub aby w ogóle zrezygnować z wokali, gdyż ta
doskonała muzyka ich wg mnie nie potrzebuje i bez nich znakomicie obroni się
sama. Jest to jednak tylko moja, typowo subiektywna ocena zaistniałej sytuacji,
więc najlepiej, aby każdy sam posłuchał tej płyty i wyrobił sobie na jej temat
własne zdanie, a posłuchać na pewno warto, choćby dla samej, znakomitej warstwy
instrumentalnej tego albumu.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.