sobota, 29 grudnia 2018

Recenzja Vile Apparition „Depravity Ordained”

 Vile Apparition
„Depravity Ordained”
Memento Mori 2019


Pochodzący z Melbourne Vile Apparition to młoda formacja, założona w 2017 roku przez byłych muzyków, bądź co bądź dobrego, death/thrashowego Sewercide. Jakieś więc doświadczenie muzyczne Ci grajkowie mają. Formacja zwróciła moją uwagę czteroutworową demówką „Atrocius Captivity” wydaną w 2017 roku. Niby była to kolejna kapela grająca wariacje na temat wczesnego Cannibal Corpse, a jednak było w ich muzyce coś, co przyciągało mnie do nich jak magnes – jakiś nieuchwytny feeling, o który tak ciężko wśród współczesnych artystów deathmetalowych. Po drodze grupa zarejestrowała jeszcze 2 utwory na splicie z polskim Incinerator, a teraz, za sprawą hiszpańskiej Memento Mori światło dzienne ma okazję ujrzeć debiutancki długograj „Depravity Ordained”. Nie będę ukrywał, że jest to dla mnie jeden z najbardziej wyczekiwanych krążków 2019 roku, choćby z tego względu, że mało który młody artysta potrafi oddać ducha lat świetności death metalu i uchwycić to clue, grać death metal, a nie tylko go odtwarzać, pudrować. Vile Apparition do tych artystów należało i – co potwierdza „Depravity Ordained” - nadal należy.
Wczesne Cannibal Corpse podrasowane nieco deedsoffleshowymi obertasami z wczesnego okresu działalności i szczyptą schuldinerowych odjazdów (takich z okresu „Spiritual Healing”/”Human”) w wolniejszych fragmentach – tak bym określił z grubsza to, co słyszymy na przestrzeni tych dziewięciu premierowych kawałków. Nie ma tu żadnego odkrywania Ameryki, przekraczania Rubikonu, nowomodnych wkrętów. Czysty oldschool i doskonale odrobiona lekcja z lat 90ych. Solówki są zwięzłe, krótkie, ale błyskotliwe. Jest cała plejada riffów, które doskonale bujają i zapadają w pamięć, jest w końcu dobra praca sekcji rytmicznej, która różnicuje tempo i ubarwia muzykę na tyle, aby nie tworzyła zbyt jednorodnej i monotonnej masy. Jest i wokal, który łudząco przypomina bulgoty Krzysia Barnesa z pierwszych płyt Kanibali.
Gdybym miał na coś narzekać to byłoby to brzmienie. Gitary schowane są pod zbyt mocno nagłośnionym werblem, skojarzenia z pierwszą Pyrexią byłyby tu na miejscu. Nie zmienia to jednak faktu, że uważam debiut Vile Apparition za wydawnictwo bardzo wartościowe. Dlaczego? Wystarczyło puścić jakąkolwiek nowszą, inną deathmetalową płytę zaraz po przesłuchaniu „Depravity Ordained”, aby poczuć jak bardzo jest to utrzymane w duchu lat 90ych – od rytmiki, przez kompozycje, melodie, rozłożenie akcentów. Pewnie 25 lat temu Vile Apparition byłoby solidnym drugoligowcem, ale obecnie prawie nikt tak nie gra i takiego grania nie czuje. Im się to udało i choćby dlatego warto dać szansę i poświęcić kilka odsłuchów na ten matex. Dla miłośników klasycznego death metalu jest to pozycja obowiązkowa, dla pozostałych pewnie co najwyżej miły, ale wartościowy suplement.
Jako bonus do najnowszego materiału zostało załączone całe demo „Atrocious Captivity”, co niech będzie chociaż małym dowodem na to, że od początku było w tym zespole coś ponadprzeciętnego i wartościowego. Kto ma uszy ten doceni to wydawnictwo.
Harlequin


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.