niedziela, 21 kwietnia 2019

Recenzja AKROTHEISM „Law of Seven Deaths”


AKROTHEISM
„Law of Seven Deaths”
Osmose Productions 2019


Akrotheism poznałem w 2014 roku przy okazji wydania przez “naszą” Odium Records ich debiutanckiego krążka “Behold the Son of Plagues”. Materiał ten był siarczystym, bezlitosnym, Black Metalowym strzałem, w którym pobrzmiewały echa twórczości Marduk, Setherial, czy Dark Funeral. Podobała mi się ta płyta i do teraz uważam, że był to naprawdę dobry krążek z bezkompromisową muzą. Ciekaw byłem zatem, co ta Grecka horda zaserwowała nam na swym drugim albumie, który w pierwszym kwartale 2019 roku ukazał się pod banderą Osmose Productions. W porównaniu do pierwszej płyty „Law of Seven Deaths” to spory zwrot. Nadal jest to Black Metal, tyle że zespół eksploruje w niej bardziej filozoficzne, ezoteryczne, religijne i rytualne regiony czerni. Bardzo dużo tu smolistego, gęstego grania połączonego z bluźnierczymi wokalizami i modlitewnym wręcz uniesieniem. Ta płyta to prawdziwy labirynt mrocznych dźwięków, przez który prowadzą nas na pozór chaotyczne, potężne, ołowiane riffy, chore dysonanse, rozbudowane, niebezpiecznie progresywne pasaże, niszcząca sekcja niosąca ze sobą tony gruzu, diabelskie wariacje na sześciu strunach i złowieszcze formy wokalne. Ta muzyka jawi się jako połączenie typowo greckiej szkoły ze skandynawskim chłodem i wulkanicznymi wyziewami rodem z Islandii. „Law…” to album rytualny i hipnotyczny, ale również surowy, zimny i ponury. To klaustrofobiczne dźwięki pokryte niemal namacalną, posępną, grobową mazią śmierci, tajemnicy i mistycyzmu. Nie jest to jednak materiał dla sezonowych Black Metalowców, słuchających muzyki podczas wpierdalania pomidorowej z makaronem. Ten album należy zgłębiać wielokrotnie, najlepiej przy zapalonych świecach, w oparach wonnych kadzideł, smakując każdy dźwięk, wers, czy pojedyncze słowo, dziękując Diabłu za tę majestatyczną lekturę. Ciężkie, mgliste, dostojne i obrazoburcze zarazem brzmienie sprawia, że każdy z siedmiu zawartych tu utworów emanuje bestialską siłą i niesamowitą, absolutną wręcz potęgą. Szczerze wyznaję, prosząc jednocześnie Rogatego Pana o wybaczenie, że mimo kilkunastokrotnego przesłuchania tej płyty nie odnalazłem jeszcze wszystkich, ukrytych tam zaklętych rewirów. Wiem, że jeszcze bardzo długo przyjdzie mi zgłębiać tę płytę. Jednego jestem jednak pewien. Gdy za jej przyczyną osiągnę należyty stan oświecenia, wówczas ujrzę piekło w całej jego potędze  i Szatańskim majestacie.
Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.