niedziela, 14 kwietnia 2019

Recenzja Hellish Grave “Hell No Longer Waits”



Hellish Grave
“Hell No Longer Waits”
Hellprod Records 2019


Ulalaaa, będzie uczta – wykrzyknąłem zerkając na materiał promocyjny nieznanego mi wcześniej zespołu. Bo tak: fajna nazwa, piszą w notce promocyjnej że black/thrash inspirowany tuzami muzyki z lat 80-tych, z Ameryki Południowej a konkretniej z Brazylii, na fotce kolesie w katanach z mnóstwem ćwieków i przypinek … Wypisz wymaluj metalowi czciciele Szatana grający ku niemu hymny pochwalne! Czyli ogólnie coś, co uwielbiam. Odpalam zatem piwo, dwa, maksymalnie sześć i słucham, co nie? No i całe szczęście, że mam to piwo. Przynajmniej mogę zaspokoić pragnienie i zapodać nieco przyjemności moim kubkom smakowym. Bowiem muzycznie jest to średniej jakości padaka. Chłopaki zaczynają płytę od ciut przydługawego wstępu instrumentalnego, który mimo niecałych czterech minut zdążył mnie zmulić. Mówi się jednak, że złe dobrego początki, czy cuś. „In Nomine Draculae”, czyli utwór tak naprawdę otwierający płytę, który powinien zachęcić do odsłuchu całości, stawia nas przed faktem dokonanym, iż oto Brazylijczycy to zwykłe złodzieje są. Riff wiodący w tym kawałku to bezczelnie podkurwiony patent z „Deathroned Emperor”. Ale żadna tam inspiracja, tylko but marki Adadis ze stoiska na targu u Chińczyków. W sumie w tym momencie chciałem już sobie odpuścić, jednak dałem gościom szansę, niczym tej blondynce w teleturnieju. Niestety, nic ciekawego na tym krążku nie odnalazłem. Hellish Grave grają muzykę pudrowaną tak, by wyglądała jak kurtyzana z lat, gdy królował metal, ten prawdziwy, lecz poziom wykonania makijażu od razu zdradza, że to zwykła kurwa spod ruskiej granicy, przybyła na zarobek kilka miesięcy temu. Wzorowane na starej nucie melodie mogą momentami kojarzyć się z Iron Maiden, Mercyful Fate czy w tych ostrzejszych momentach z wampirystyczną Necromantią, jednak jest to zwykłe naśladownictwo bez cienia własnego pomysłu na granie. Coś na zasadzie: wrzućmy tutaj riff zespołu X a tam Y i będzie fajnie. Otóż nie jest. Wokal jest słaby jak mój wzwód po dwóch stosunkach pod rząd, gitary jakieś takie wycofane, że nawet gdy tną w miarę ciekawe chwyty, to rozmywają się w całości … Perkusja też nie zachwyca, ot typowe łupanie którego mógłbym się nauczyć w przerwie na lunch. Niby prostota kluczem do sukcesu, lecz w tym przypadku próby tych pięciu kolesi są po prostu słabe. Nudne to w chuj i za cholerę nie chce mi się do „Hell No Longer Waits” wracać. Tym bardziej, że skoro w numerze tytułowym znów podpierdala się riffy z „Black Metal” wiadomo kogo, to świadczy to jedynie o muzycznej impotencji. Żeby tego było mało, ostatni na płycie numer, to cover Running Wild „Soldiers of Hell”. Czujecie? Cover! Jakby mało było podjebanych chwytów na regularnej części albumu haha! Pierdolę. Jeśli piekło na nich nie czeka, to ja tym bardziej nie będę. Do dupy z tym. 
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.