Hellish Grave
“Hell No Longer Waits”
Hellprod Records 2019
Ulalaaa, będzie uczta – wykrzyknąłem zerkając na
materiał promocyjny nieznanego mi wcześniej zespołu. Bo tak: fajna nazwa,
piszą w notce promocyjnej że black/thrash inspirowany tuzami muzyki z lat
80-tych, z Ameryki Południowej a konkretniej z Brazylii, na fotce kolesie w
katanach z mnóstwem ćwieków i przypinek … Wypisz wymaluj metalowi czciciele
Szatana grający ku niemu hymny pochwalne! Czyli ogólnie coś, co uwielbiam.
Odpalam zatem piwo, dwa, maksymalnie sześć i słucham, co nie? No i całe
szczęście, że mam to piwo. Przynajmniej mogę zaspokoić pragnienie i zapodać
nieco przyjemności moim kubkom smakowym. Bowiem muzycznie jest to średniej
jakości padaka. Chłopaki zaczynają płytę od ciut przydługawego wstępu
instrumentalnego, który mimo niecałych czterech minut zdążył mnie zmulić. Mówi
się jednak, że złe dobrego początki, czy cuś. „In Nomine Draculae”, czyli utwór
tak naprawdę otwierający płytę, który powinien zachęcić do odsłuchu całości,
stawia nas przed faktem dokonanym, iż oto Brazylijczycy to zwykłe złodzieje są.
Riff wiodący w tym kawałku to bezczelnie podkurwiony patent z „Deathroned
Emperor”. Ale żadna tam inspiracja, tylko but marki Adadis ze stoiska na targu
u Chińczyków. W sumie w tym momencie chciałem już sobie odpuścić, jednak dałem gościom
szansę, niczym tej blondynce w teleturnieju. Niestety, nic ciekawego na tym
krążku nie odnalazłem. Hellish Grave grają muzykę pudrowaną tak, by wyglądała
jak kurtyzana z lat, gdy królował metal, ten prawdziwy, lecz poziom wykonania
makijażu od razu zdradza, że to zwykła kurwa spod ruskiej granicy, przybyła na
zarobek kilka miesięcy temu. Wzorowane na starej nucie melodie mogą momentami
kojarzyć się z Iron Maiden, Mercyful Fate czy w tych ostrzejszych momentach z
wampirystyczną Necromantią, jednak jest to zwykłe naśladownictwo bez cienia
własnego pomysłu na granie. Coś na zasadzie: wrzućmy tutaj riff zespołu X a
tam Y i będzie fajnie. Otóż nie jest. Wokal jest słaby jak mój wzwód po dwóch
stosunkach pod rząd, gitary jakieś takie wycofane, że nawet gdy tną w miarę
ciekawe chwyty, to rozmywają się w całości … Perkusja też nie zachwyca, ot
typowe łupanie którego mógłbym się nauczyć w przerwie na lunch. Niby prostota
kluczem do sukcesu, lecz w tym przypadku próby tych pięciu kolesi są po prostu
słabe. Nudne to w chuj i za cholerę nie chce mi się do „Hell No Longer Waits”
wracać. Tym bardziej, że skoro w numerze tytułowym znów podpierdala się riffy z
„Black Metal” wiadomo kogo, to świadczy to jedynie o muzycznej impotencji. Żeby
tego było mało, ostatni na płycie numer, to cover Running Wild „Soldiers of
Hell”. Czujecie? Cover! Jakby mało było podjebanych chwytów na regularnej
części albumu haha! Pierdolę. Jeśli piekło na nich nie czeka, to ja tym
bardziej nie będę. Do dupy z tym.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.