Grave
Infestation
„Infesticide”
Invictus
Productions 2019
Czasem mam tak, że już sama nazwa bandy chuja
przyciąga moją uwagę. Jakże bowiem nie zwrócić posiłku na widok czegoś tak
staromodnie brzmiącego jak Grave Infestatnion? Tym bardziej, jeśli demówka
Kanadyjczyków rozpoczyna się intrem przypominającym oldskulowe horrory. Z
okładki z kolei spogląda na nas coś a’la Gremlin, czyli wszystko w temacie. No
toć wiadomo, że będzie nieźle, chyba że ktoś akurat ma ochotę na pornola. Ja
akurat mam na trupy, bez skojarzeń. Te 25 minut z okładem to stara szkoła jak
się patrzy. Kanadole napierdalają zdecydowanie prostą muzę, z czasów kiedy
jeszcze mało komu przeszło przez łepetynkę, by z death metalem poeksperymentować.
Ten materiał masakruje uszy prostotą, garażowym brzmieniem i rzygającym
wokalem. Gdzieś w tle zabije dzwon, pojawi się prosty wprowadzacz, jednak samo
granie przypomina łupanie w kamieniu podobizny Belzebuba. Jest diabelsko i
rytmicznie, aż głowa sama odrywa się od karku w bestialskim moszu. Wszystko tu
wali piwnicą w której ktoś zakopał zamordowaną kilka tygodni wcześniej
małżonkę. Gdybym nie wiedział, że ów materiał jest produktem współczesnym, to
łyknąłbym to jako znalezioną na strychu przez starszego kolegę Stilonkę, która
już zaczęła zachodzić pleśnią. Kurwa, mamy tu wszystko, co rządziło, gdy
jeszcze byłem tak głupi, że upijałem się na lekcji fizyki a potem biegałem po
szkole krzycząc, że Szatan jest królem. Są szybsze biczowania, są miażdżące
kości zwolnienia, są wspomniane wcześniej budujące atmosferę intra… Nic tylko
słuchać i wdychać odór śmierci. I tylko nie wiem po co się nad tym zbytnio
rozpisywać. Tu trzeba słuchać a nie pierdolić farmazony. I to właśnie idę
robić. Kto nie jest gej w rurkach niechaj czyni podobnie.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.