niedziela, 14 kwietnia 2019

Recenzja Grave Infestation „Infesticide”



Grave Infestation
„Infesticide”
Invictus Productions 2019


Czasem mam tak, że już sama nazwa bandy chuja przyciąga moją uwagę. Jakże bowiem nie zwrócić posiłku na widok czegoś tak staromodnie brzmiącego jak Grave Infestatnion? Tym bardziej, jeśli demówka Kanadyjczyków rozpoczyna się intrem przypominającym oldskulowe horrory. Z okładki z kolei spogląda na nas coś a’la Gremlin, czyli wszystko w temacie. No toć wiadomo, że będzie nieźle, chyba że ktoś akurat ma ochotę na pornola. Ja akurat mam na trupy, bez skojarzeń. Te 25 minut z okładem to stara szkoła jak się patrzy. Kanadole napierdalają zdecydowanie prostą muzę, z czasów kiedy jeszcze mało komu przeszło przez łepetynkę, by z death metalem poeksperymentować. Ten materiał masakruje uszy prostotą, garażowym brzmieniem i rzygającym wokalem. Gdzieś w tle zabije dzwon, pojawi się prosty wprowadzacz, jednak samo granie przypomina łupanie w kamieniu podobizny Belzebuba. Jest diabelsko i rytmicznie, aż głowa sama odrywa się od karku w bestialskim moszu. Wszystko tu wali piwnicą w której ktoś zakopał zamordowaną kilka tygodni wcześniej małżonkę. Gdybym nie wiedział, że ów materiał jest produktem współczesnym, to łyknąłbym to jako znalezioną na strychu przez starszego kolegę Stilonkę, która już zaczęła zachodzić pleśnią. Kurwa, mamy tu wszystko, co rządziło, gdy jeszcze byłem tak głupi, że upijałem się na lekcji fizyki a potem biegałem po szkole krzycząc, że Szatan jest królem. Są szybsze biczowania, są miażdżące kości zwolnienia, są wspomniane wcześniej budujące atmosferę intra… Nic tylko słuchać i wdychać odór śmierci. I tylko nie wiem po co się nad tym zbytnio rozpisywać. Tu trzeba słuchać a nie pierdolić farmazony. I to właśnie idę robić. Kto nie jest gej w rurkach niechaj czyni podobnie. 
- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.