sobota, 13 kwietnia 2019

Recenzja LORD DIVINE „Facing Chaos”


LORD DIVINE
„Facing Chaos”
Fighter Records 2019


Zanim zapoznałem się z tą płytą, nie wiedziałem absolutnie nic o zespole Lord Divine, ba, nie wiedziałem, że twór o tej nazwie w ogóle istnieje. Teraz już wiem, ale co z tego??? Prawdę powiedziawszy, chuj mnie interesuje gatunek, który uprawia zespół, jest to bowiem Progresywny Power Metal. Z kronikarskiego obowiązku ułożymy najpierw w całość pewne fakty. Lord Divine to „horda” z Argentyny, która powstała w 2003 roku. Do tej pory wydała demo i pięć albumów długogrających. Recenzowany tu „Facing Chaos”, to właśnie ich najnowszy, piąty materiał, który w swych barwach wydała Fighter Records. Teraz przechodzimy do muzyki. Jak już wspomniałem kilka zdań temu „Facing…” to progresywny Power Metal i to w dawce wręcz przerażającej. Płyta zawiera bowiem 11 wałków, które łącznie trwają ponad 61 minut. Ufff..,to dla mnie zdecydowanie za dużo na jedno posiedzenie i musiałem podzielić sobie tę pytę na dwa razy. Dwa podejścia po 30 minut to była dla mnie idealna dawka takiego grania, choć momentami i tak łatwo nie było. Nie mam jednak zamiaru totalnie jebać tej płyty, jak zapewne zrobiłby to mój redakcyjny kolega, mości jesusatan, gdyż w swoim gatunku to niewątpliwie bardzo dobre granie. Jest tu cała masa technicznych, gitarowych zagrywek wspomaganych charakterystycznie brzmiącym parapetem, czy solidnie pokręconej sekcji, jednak typowej masturbacji nad instrumentami tu nie uświadczycie, co działa na pewno na korzyść tej płyty. Sporo tu przebojowych wręcz melodii, dzięki czemu łatwiej przebrnąć przez tę progresywną kobyłę. Niektóre wałki mogłyby nawet lecieć w radiu, ale jak wiadomo, komercyjne stacje puszczają w większości to, za co mają zapłacone i promują łatwostrawną papkę, więc o takiej muzyce nie ma co marzyć. Brzmienie selektywne, ale niestety totalnie wyczyszczone i gładkie jak pupcia niemowlaczka. Zwłaszcza beczki są maksymalnie wysterylizowane, więc jak dla mnie brakuje tu ognia i choćby odrobiny solidnego dołożenia do pieca. Wokal czysty, mocny, momentami nawet zawierający jakieś tam pokłady agresji, niestety rejestry, w których operuje, na dłuższą metę strasznie mnie męczą i sprawiają, że dostaję niekontrolowanego szczękościsku. Słychać, że chłopaki mają spore umiejętności techniczne i wiedzą jak używać swych instrumentów, jednak podążyli ścieżką, która zdecydowanie rozmija się z moimi drogami. Mądrzejsi i bardziej oblatani w takiej muzie twierdzą, że słychać tu echa twórczości Brainstorm, Symphony X, Angra i oczywiście ikony tego stylu, czyli Dream Theatre. Wierzę im zatem na słowo, a w chwili wolnego czasu, gdy będę się nudził (czyli raczej nieprędko) postaram się zweryfikować, czy mają rację. No i tyle, nie będę się więcej mądrzył na temat tej płyty, zwłaszcza że jak już kilkukrotnie nadmieniałem to nie moje klimaty. Jestem jednak pewien, że zwolennicy Power i wszelakich odmian Prog Metalu znajdą tu sporo dla siebie i to niewątpliwie do nich kierowana jest ta płyta.
Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.