niedziela, 21 kwietnia 2019

Recenzja CONTRARIAN „Their Worm Never Dies”


CONTRARIAN
„Their Worm Never Dies”
Willowtip Records 2019


Jest już późno, dochodzi północ, jutro krótko po 4 trzeba wstać do roboty, a ja uparłem się, żeby koniecznie napisać jeszcze recenzję trzeciej, pełnej płyty Contrarian. Jak na złość nie mogę wymyślić jakiegoś sensownego wstępu, jednak Hatzamoth jak się już uprze, to musi, inaczej się udusi, zatem bez zbędnych popierdółek zapierdolimy od razu z konkretami. „Their Worm Never Dies” to 7 wałków jadowitego, mocnego, technicznego Death Metalu przeplatanego okazyjnie progresywnymi patentami. Wiosła rzeźbią pokręcone, zadziorne, przepełnione wściekłością, przewiercające brutalnie czaszkę riffy, bardzo dobrze słyszalny, kręcący niezłe młynki bas rozrywa na strzępy, mocarne beczki, za którymi zasiada znany chociażby z Nile George Kollias poniewierają niczym kluczący pod ostrzałem, rozpędzony Abrams (dla niewtajemniczonych, to typ czołgu), a agresywny growling o charakterystycznej barwie, który idealnie wręcz pasuje mi do warstwy instrumentalnej sprawia, że topią się zakończenia nerwowe. Nie można oczywiście nie wspomnieć tutaj o doskonałych, dopracowanych partiach solowych, jakie wychodzą spod paluchów wioślarzy i robiących wrażenie harmoniach gitarowych. Pomijając pewne atmosferyczne smaczki i tonalną niejednorodność powszechną w muzyce Jazzowej, oraz niektóre drażniące mnie progresywne pitolenia, które to słyszalne są na tym albumie można śmiało powiedzieć, że jest to płyta podążająca drogą wytyczoną przez nieświętej pamięci Ch. Schuldinera w latach 1993-1998 i jest ona swoistym hołdem składanym jego twórczości. Być może, gdyby nie splot tragicznych okoliczności, właśnie tak brzmiałby dziś Death, choć zdaję sobie sprawę, że to odważne stwierdzenie. Twórczość Contrarian jest także doskonałym przykładem, w jaki sposób można czerpać ze spuścizny zespołu, który dawno temu w zasadzie zdefiniował cały gatunek pozostając zarazem sobą. Produkcja tego albumu, a zwłaszcza charakterystyczne brzmienie gitary również zbliża „Thier Worms…” do dźwięku, który bardziej powszechny był 20 lat temu, niż obecnie. Pomijając już wszelakie aspekty techniczne, o których można by tu jeszcze długo pisać, ta płyta najzwyczajniej w świecie żre jak jasna cholera, a zarazem z każdym kolejnym odsłuchem wciąga coraz głębiej i odkrywa swe tajemnice, a wierzcie mi jest co odkrywać. Dla współczesnych fanów technicznego, progresywnego Death Metalu ten album może być nieco „stary” w porównaniu do dzisiejszych płyt jakie ukazują się w tym gatunku. Dla tych, którzy jak ja przeżyli wczesne, złote lata, które niejako zdefiniowały ten styl muzyczny album ten będzie doskonałą płytą i zarazem podróżą nostalgiczną do czasów, w których progresywny, techniczny Death Metal  był zdecydowanie bardziej Death Metalowy, niż Progresywny.
Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.