CONTRARIAN
„Their Worm Never Dies”
Willowtip
Records 2019
Jest już późno,
dochodzi północ, jutro krótko po 4 trzeba wstać do roboty, a ja uparłem się,
żeby koniecznie napisać jeszcze recenzję trzeciej, pełnej płyty Contrarian. Jak
na złość nie mogę wymyślić jakiegoś sensownego wstępu, jednak Hatzamoth jak się
już uprze, to musi, inaczej się udusi, zatem bez zbędnych popierdółek
zapierdolimy od razu z konkretami. „Their Worm Never Dies” to 7 wałków
jadowitego, mocnego, technicznego Death Metalu przeplatanego okazyjnie
progresywnymi patentami. Wiosła rzeźbią pokręcone, zadziorne, przepełnione
wściekłością, przewiercające brutalnie czaszkę riffy, bardzo dobrze słyszalny,
kręcący niezłe młynki bas rozrywa na strzępy, mocarne beczki, za którymi
zasiada znany chociażby z Nile George Kollias poniewierają niczym kluczący pod
ostrzałem, rozpędzony Abrams (dla niewtajemniczonych, to typ czołgu), a
agresywny growling o charakterystycznej barwie, który idealnie wręcz pasuje mi
do warstwy instrumentalnej sprawia, że topią się zakończenia nerwowe. Nie można
oczywiście nie wspomnieć tutaj o doskonałych, dopracowanych partiach solowych,
jakie wychodzą spod paluchów wioślarzy i robiących wrażenie harmoniach
gitarowych. Pomijając pewne atmosferyczne smaczki i tonalną niejednorodność
powszechną w muzyce Jazzowej, oraz niektóre drażniące mnie progresywne
pitolenia, które to słyszalne są na tym albumie można śmiało powiedzieć, że
jest to płyta podążająca drogą wytyczoną przez nieświętej pamięci Ch. Schuldinera
w latach 1993-1998 i jest ona swoistym hołdem składanym jego twórczości. Być
może, gdyby nie splot tragicznych okoliczności, właśnie tak brzmiałby dziś
Death, choć zdaję sobie sprawę, że to odważne stwierdzenie. Twórczość
Contrarian jest także doskonałym przykładem, w jaki sposób można czerpać ze
spuścizny zespołu, który dawno temu w zasadzie zdefiniował cały gatunek
pozostając zarazem sobą. Produkcja tego albumu, a zwłaszcza charakterystyczne
brzmienie gitary również zbliża „Thier Worms…” do dźwięku, który bardziej powszechny
był 20 lat temu, niż obecnie. Pomijając już wszelakie aspekty techniczne, o
których można by tu jeszcze długo pisać, ta płyta najzwyczajniej w świecie żre
jak jasna cholera, a zarazem z każdym kolejnym odsłuchem wciąga coraz głębiej i
odkrywa swe tajemnice, a wierzcie mi jest co odkrywać. Dla współczesnych fanów
technicznego, progresywnego Death Metalu ten album może być nieco „stary” w
porównaniu do dzisiejszych płyt jakie ukazują się w tym gatunku. Dla tych, którzy
jak ja przeżyli wczesne, złote lata, które niejako zdefiniowały ten styl
muzyczny album ten będzie doskonałą płytą i zarazem podróżą nostalgiczną do
czasów, w których progresywny, techniczny Death Metal był zdecydowanie bardziej Death Metalowy, niż
Progresywny.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.