poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Recenzja Lvcifyre „Sacrament”


Lvcifyre

„Sacrament”






Długo czekałem na ten materiał od morderców z Lvcifyre, oj długo. W końcu jest! Gdy kilka dni temu doszło do mnie promo „Sacrament”, to zapomniałem, że noc służy do spania i spędziłem kilka godzin z tym, trwającym trochę ponad 20 minut, materiałem. Powiem od razu, prosto z mostu – warto było czekać. Lecz, żeby nie było, że ten mini to bułka z masłem, trzeba nadmienić, iż te pięć kawałków nie przemówiło do mnie od pierwszej chwili. Po pierwotnych odsłuchach czułem się wręcz zawiedziony i zastanawiałem się, czy aby na pewno zamawiać u Sovy ten mini na fizycznym nośniku. Po jakimś czasie bariera językowa między nami pękła z hukiem i od tamtego czasu jestem w stanie przyjąć oferowaną przez zespół hostię bez jakichkolwiek obiekcji. „The Greater Curse” rozpoczyna intrygujące intro po którym następuje istna nawałnica, niszcząca po drodze wszystko i wszystkich. „Death Head In crown” to utwór odrobinę wolniejszy, brzmiący jak moje ukochane Motochondrion – miażdżące ciężarem, przejeżdżające niczym obecny rząd spychaczem po nauczycielach. Nie ma tutaj jakichkolwiek znamion litości, jest czysta anihilacja i zagłada gatunku. W „Shadow Wing” z kolei mamy do czynienia z małym eksperymentem muzycznym. Pojawia się tutaj w roli śpiewaka Marky Mark z rodzimego CDG, wprowadzając zaledwie za pomocą swojego wokalu wampiryczny, typowy dla jego rodzimego bandu klimat. Na początku ten właśnie numer nie za bardzo pasował mi do całości, jednak przeżarłem się i uważam, że jeśli Lvcifyre chcieli taką inność poczynić, to mini jest ku temu najlepszym narzędziem. Tytułowy „Sacrament” to już typowy wypruwacz flaków, z niską, dudniącą perkusją, brzmiącą niczym karabin maszynowy, rozpierdalającym riffem i głębokim, rzygającym wokalem. Całość wzbogacona melodyjniejszą nutką w tle pod koniec utworu. Na deser otrzymujemy interpretację własną utworu „Morderca”. Ponownie głos zabiera zły do szpiku kości Marek. Ten kawałek w sumie stanowi najsłabsze ogniwo tego matexu. Nie, że jest to zła wersja klasyka. Jednak Kat zawsze kojarzył mi się z ostrymi, thrashowymi, wyraźnymi riffami. Tutaj mamy Lvcifyre’owo gniotące, ciężkie gitary, które nie oddają do końca mocy oryginału. Ale to tylko moje zdanie. „Sacrament” to i tak zajebisty materiał. Jest zaprzeczeniem faktu, że im wyższe oczekiwania, tym większy zawód. Ja się nie zawiodłem. Kocham, uwielbiam, słucham. Wyjebany mini! 
- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.