Lvcifyre
„Sacrament”
Długo czekałem na ten materiał od morderców z
Lvcifyre, oj długo. W końcu jest! Gdy kilka dni temu doszło do mnie promo
„Sacrament”, to zapomniałem, że noc służy do spania i spędziłem kilka godzin z
tym, trwającym trochę ponad 20 minut, materiałem. Powiem od razu, prosto z
mostu – warto było czekać. Lecz, żeby nie było, że ten mini to bułka z masłem,
trzeba nadmienić, iż te pięć kawałków nie przemówiło do mnie od pierwszej
chwili. Po pierwotnych odsłuchach czułem się wręcz zawiedziony i zastanawiałem
się, czy aby na pewno zamawiać u Sovy ten mini na fizycznym nośniku. Po jakimś
czasie bariera językowa między nami pękła z hukiem i od tamtego czasu jestem w
stanie przyjąć oferowaną przez zespół hostię bez jakichkolwiek obiekcji. „The
Greater Curse” rozpoczyna intrygujące intro po którym następuje istna
nawałnica, niszcząca po drodze wszystko i wszystkich. „Death Head In crown” to
utwór odrobinę wolniejszy, brzmiący jak moje ukochane Motochondrion – miażdżące
ciężarem, przejeżdżające niczym obecny rząd spychaczem po nauczycielach. Nie ma
tutaj jakichkolwiek znamion litości, jest czysta anihilacja i zagłada gatunku.
W „Shadow Wing” z kolei mamy do czynienia z małym eksperymentem muzycznym.
Pojawia się tutaj w roli śpiewaka Marky Mark z rodzimego CDG, wprowadzając zaledwie
za pomocą swojego wokalu wampiryczny, typowy dla jego rodzimego bandu klimat.
Na początku ten właśnie numer nie za bardzo pasował mi do całości, jednak przeżarłem
się i uważam, że jeśli Lvcifyre chcieli taką inność poczynić, to mini jest ku
temu najlepszym narzędziem. Tytułowy „Sacrament” to już typowy wypruwacz
flaków, z niską, dudniącą perkusją, brzmiącą niczym karabin maszynowy,
rozpierdalającym riffem i głębokim, rzygającym wokalem. Całość wzbogacona
melodyjniejszą nutką w tle pod koniec utworu. Na deser otrzymujemy
interpretację własną utworu „Morderca”. Ponownie głos zabiera zły do szpiku
kości Marek. Ten kawałek w sumie stanowi najsłabsze ogniwo tego matexu. Nie, że
jest to zła wersja klasyka. Jednak Kat zawsze kojarzył mi się z ostrymi,
thrashowymi, wyraźnymi riffami. Tutaj mamy Lvcifyre’owo gniotące, ciężkie
gitary, które nie oddają do końca mocy oryginału. Ale to tylko moje zdanie.
„Sacrament” to i tak zajebisty materiał. Jest zaprzeczeniem faktu, że im wyższe
oczekiwania, tym większy zawód. Ja się nie zawiodłem. Kocham, uwielbiam,
słucham. Wyjebany mini!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.