wtorek, 23 kwietnia 2019

Recenzja Domain „…from Oblivion…”


Domain
„…from Oblivion…”
Old Temple 2019


Zapewne nazwy Domain, zespołu powstałego w połowie lat 90-tych na gruzach stanowiącego wówczas o sile polskiego undergroundu Pandemonium, nie trzeba nikomu specjalnie przedstawiać. Była to niemal w czystej linii kontynuacja macierzystej formacji Pawła Mazura, który realizował swoje wizje muzyczne w towarzystwie między innymi Mitloffa, zanim temu jeszcze death metal się nie znudził. „…from Oblivion…” to druga z trzech zarejestrowanych przez zespół płyt. Odnajdujemy na niej wysokiej klasy death/doom metal zagrany w sposób klasyczny a jednocześnie nieszablonowy. Większość utworów utrzymanych jest w średnim lub wolnym tempie i przepełnionych dość prostymi, hipnotyzującymi, ciężkimi riffami, bezpośrednio nawiązującymi do tego, co znaliśmy już wcześniej z „The Ancient Katatonia”. Nie da się także nie zauważyć wpływów płynących z najwcześniejszych nagrań Samael a głównym elementem splatającym te dwa zespoły jest charakterystyczny, płynący z utworów mrok. Przez 47 minut można się zastanawiać, czy to my patrzymy w ciemność, czy może to już ona wpatruje się w nas. Mimo upływu lat, bijące z tych dwunastu utworów akordy, gniotące ciężarem a zarazem pieszczące niepowtarzalną melodyjnością, nie straciły ani odrobiny na sile rażenia. Ogromną robotę robi tutaj, jakże charakterystyczny, wokal Pawła, balansujący gdzieś na krawędzi między growlem a niskim krzykiem. Chłopaki chwilami czarują i wydobywają dodatkowe emocje przy użyciu fragmentów klawiszowych czy akustycznych, jednak ze zdecydowanym umiarem.  Drugi album Domain brzmi odpowiednio ciężko i selektywnie, że staroszkolnie wspominać chyba nie muszę, choćby w racji okresu w jakim „…from Oblivion…” zostało zarejestrowane. Materiał podzielony jest na kilka części przedzielonych utworami instrumentalnymi, stanowiącymi pewnego rodzaju interludia. Ale nie jakimiś tam plumkaniami, tylko numerami udowadniającymi, że Domain nawet w wersji bezwokalnej prezentowało światową klasę. Swoistą ciekawostkę, lub też fakt potwierdzający, że tak naprawdę Domain to Pandemonium, stanowi fakt, iż utwór numer 9 na tym krążku to odświeżona wersja „Devilri” z kasety, którą kiedyś zajechałem do samego końca. Utwór ten brzmi doskonale i świetnie się broni biorąc pod uwagę, iż jestem zdecydowanym przeciwnikiem nagrywania drugi raz tej samej rzeczy przez ten sam zespół. Płytę wieńczy alternatywna wersja utworu „Whispered In the Dark”, który przez zastosowane na wokalu efekty przypomina mi nieco „Mexican Radio” wiadomo kogo. Doskonały sposób na zakończenie płyty. Naprawdę, nie jestem w stanie pojąć jakim zbiegiem wyjątkowo niekorzystnych okoliczności zespół ten nie zaistniał w skali europejskiej. Zdecydowanie polecam zaopatrzyć się w ten album każdemu maniakowi starego, krajowego grania, bo jest to kawał dobrej muzyki i kawał historii. 
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.