Empheris
“The Return of Derelict Gods”
Old
Temple 2019
No proszę, Co my tutaj mamy… Zespół naczelnego R'Lyeh wziął
się i w końcu nagrał trzeciego już pełniaka. Zajęło
im to jedynie jedenaście lat. Gdyby nie wypluwane przez nich w międzyczasie
splity, EPki i inne dema z częstotliwością konkurującą z Nunslaughter, jednak
będącą Misiem na miarę naszych krajowych możliwości, to pomyślałbym, że to
jednak z deka przydługawa przerwa. Chuj, najważniejsze, że płyta w końcu jest.
Długo zastanawiałem się, czy pisać ową reckę, żeby szefa nie obrazić. Ale chuj,
żeby nie było, że na scenie rządzą jedynie układy i układziki i wszyscy się po
fiutach całują… „The return
of Derelict Gods” to na bank nie jest klasa „The Return of Darkness & Evil”.
Na
trzecim albumie warszawiaków jesteśmy atakowani muzyką archaiczną. Zdecydowanie
dźwięki na tej płycie nie mają nic wspólnego z nowoczesnością. Znajdujemy tutaj
zdecydowanie starszej daty riffy czerpane garściami z klasyków black, thrash
czy death metalu. Osobiście wyłapuję pierwiastki starego Enslaved, Sodom,
Protector czy Destruction. Bardzo pozytywnym jawi się brzmienie na tym krążku.
Mocno zbasowane, nieco przytłumione, autentycznie analogowe. Pod tym względem
też naśladownictwo wyszło chłopakom na plus. Same kompozycje nie wnoszą żadnych
innowacji do wspomnianego gatunku, lub raczej ich mieszanki. Słychać, że
Empheris pobrali lekcje gdzie należy. Jednak trzeba przyznać, że te dziesięć
kawałków jest mimo wszystko dość banalnych. Brakuje mi tu pierwiastka, kurwa,
może nawet nie pierwiastka a sporej szufli, dynamiki, żeby ktoś przyjebał do
pieca. Pomijając numery, które faktycznie bujają, jak choćby „Testimony of
Frozen Soul”, „Palladium In Fire” czy „Eternal Flame is Burning”, reszta jest
zagrana jakby na pół gwizdka. Zdecydowanie lepiej by zabrzmiały zagrane z 30%
szybciej. Zyskały by wówczas odpowiednią dozę wkurwu i napierdol byłby
treściwszy. Ponoć Immortal zrobił taki trik na „dwójce”. Nie wiem, może
chłopaki myślą już o emeryturce, na której trzeba będzie dorabiać grając obecny
matex na remizowych potańcówkach. Szkoda, bo miałem nadzieję, że jakoś ten album
łyknę. Podchodziłem kilka(naście) razy, jednak nie przekonałem się. Owszem, nie
jest to gówno, no nie, bez jaj. Jednak mówiąc szczerze, gdyby ten album się nie
ukazał, świat by nie płakał. Powiem więc tak: jeśli chłopaki bawią się równie
dobrze tworząc tę muzykę, jak ja, pisząc swoje żenujące czasem recenzje, to
niech to robią nadal. Bo jak coś jest robione od serducha, to bankowo znajdzie
swoich odbiorców. A zrzędy i hejterów należy mieć a we w dupie. Liczy się
serducho! Sprawdźcie zatem ten album jeśli podobały wam się wcześniejsze
Empherisy. I sami sobie oceńcie.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.