poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Recenzja Krypts „Cadaver Circulation”


 Krypts
„Cadaver Circulation”
Dark Descent Records 2019


Pamiętam swój pierwszy raz z fińskim Krypts. Chłopaki byli wtedy na etapie demówki ale już wówczas wróżyłem im wielką przyszłość, mając nadzieję, że się nie rozczaruję, jak to bywało w przypadku wielu innych jednostrzałowców. Minęło dziesięć lat i oto mam przed sobą trzeci duży krążek zespołu z Helsinek. „Cadaver Circulation” podsumowuje tą dekadę i wystawia ostateczne świadectwo, czy Finowie zdali egzamin, czy też polegli. Co prawda nauczyciele obecnie strajkują i nie wystawiają cenzurek, jednak ja się pod tym względem wyłamię, gdyż ten akurat uczeń zasługuje na szczególne wyróżnienie. Trójka, będąca starym zwyczajem albumem przełomowym, faktycznie stawia zespół w zupełnie innym świetle. Do tej pory, mimo czynionych postępów, można było owych czterech kolesi postawić jedynie w szeregu z bardzo sprawnie naśladującymi mistrzów imitatorami pokroju Dead Congregation czy Malthusian. Autorzy „Cadaver Circulation” swoim najnowszym dziełem udowadniają , że można ich umieścić w jednej lidze z mistrzami gatunku. To co Finowie prezentują nam na przestrzeni niecałych czterdziestu minut to death/doom metal najwyższej klasy. Przede wszystkim brzmienie zabija, gniecie trzewia, wypruwa flaki. Tak nowocześnie wyprodukowane albumy, z zachowaniem odpowiedniej dawki organiczności, sprawiają, że aż chce się słuchać płyt w roku bezpańskim 2019. Każde narzędzie zbrodni jest tu doskonale wyeksponowane, brzmi selektywnie i dostatecznie staroświecko zarazem. Same utwory oparte są na raczej prostych, jednak chwytliwych patentach. Krypts odnaleźli chyba ostatecznie idealne proporcje między metalem śmierci a jego wolniejszym bratem, tasując oba gatunki niczym Wielki Szu, z wyrafinowaną gracją i dostojeństwem. Większość utworów na „Cadaver Circulation” może kandydować do miana mistrza w kruszeniu kości, jeden chuj, żywych czy umarłych. Aczkolwiek nie da się zaprzeczyć, iż króluje tu odór dawno zaniedbanej krypty. Finowie nie silą się na techniczne popisy, nie starają się udowadniać jakimi to wspaniałymi są muzykami. Tną prosto po aortach nucąc po drodze swoje fińskie melodie, zahaczające chwilami o ich Bolt Throwerowego brata. Ich ilość w stosunku do topornych akordów jest ponownie tak wyważona, że żaden chuj nie zarzuci tej płycie podążaniu w kierunku zdobycia nowej publiczności, tańczącej na wiejskich weselach. Zresztą o czym ja tu mówię? To jest zupełnie inny rodzaj melodii, będący raczej przygrywką do zakopywania trupa niż do wesołych pląsów. Całości towarzyszy znany od początku istnienia zespołu grobowy wokal, wzbogacany przyjemnie kaplicowym pogłosem. Każda podróż z tym albumem gwarantuje niezapomniane emocje, przeżycia i odczucia podobne do wpychania w dupę pękającej butelki po wódce. Ja jestem pod tym względem niczym GG Allin – uwielbiam i pragnę więcej. Obcowanie z Krypts sprawia, że krew szybciej płynie w żyłach i z rozprutej odbytnicy. Klękajcie narody, bo to przechuj album! 
- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.