poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Recenzja Morbosatan „As One With Death”


Morbosatan
„As One With Death”
Deathrune Records 2018


Death metal z Ameryki Południowej ma bogatą tradycję. Osobiście uwielbiam śmiercionośną spuściznę płynącą z tego kontynentu. Trzeba jednak przyznać, że Peru jest poniekąd jednym z najmniej płodnych krajów tej części świata. Dlatego też z wielką niecierpliwością oczekiwałem debiutanckiego albumu pochodzącego z Limy Morbosatan. Moje oczekiwania zostały dość mocno podsycone wydaną kilka lat temu, a wznowioną na CD przez rodzimą Fallen Temple demówką „Morbosatan”. Kiedy więc otrzymałem od zespołu materiał promocyjny „As One With Death” natychmiast przystąpiłem do odsłuchu. No i wielce się cieszę, że się nie zawiodłem. Na krążku, który zapewne lada chwila w końcu ujrzy światło dzienne nakładem Deathrune, otrzymujemy niemal 40 minut death metalu w południowoamerykańskim stylu, wzbogaconym, co dla tamtejszych kapel poniekąd tradycyjne, odrobiną black i thrash metalu. Brzmienie tego krążka jest pięknie brudne. Gitary są nieco schowane, wokal przydymiony a brzmienie beczek niewysterylizowane. Te chwilami przypominają nieco wolniejszą wersję muzycznych ekspresji prezentowanych przez DD Crazy. Co wyróżnia Morbosatan na tamtejszej scenie, to fakt, iż te chłopaki bardziej stawiają na dociążenie riffów zamiast typowego łupania byle szybciej i do przodu. Taki pierwszy z brzegu „Orgy of Disease” to niemal hymn pochwalny dla starego thrashu ubranego w deathmetalowe wdzianko. Nie znaczy to oczywiście, że szybkich fragmentów na tej płycie nie znajdziemy, jednak większość płyty utrzymana jest w raczej średnio-szybkim tempie. Goście z Limy doskonale ważą akordy i dokonują wszelkich starań, by w ich utwory nie wkradała się nuda. I znakomicie im się to udaje. Głeboki growl z odpowiednią dawką pogłosu doskonale pasuje do całości. I bez różnicy, czy utwory są rzygane po angielsku czy po ichniemu, diabelski efekt bije z nich prostu w ryj. Nikt nawet przez chwilę nie pomyśli, że chłopaki wydali milion dolarów na produkcję. Bardzo smacznie konsumuje się ten krążek i trzeba przyznać, że lekkie rozczarowanie towarzyszące mi przy początkowych podejściach do „As One With Death” szybko minęło. Warto zatem dać tym jedenastu kawałkom szansę i nie odrzucać przy pierwszym podejściu. Wiadomo bowiem, że często płyta, która wpada w ucho po pięciu minutach, równie szybko z niego wypada. Ta, przez która musimy się przegryźć zostaje we łbie na długo. Tak też jest w przypadku Morbosatan. Mimo iż nie jest to muza skomplikowana, pragnie odrobiny dopieszczenia. Zróbcie jej dobrze a ona odwdzięczy się wam tym samym. 
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.