Morbosatan
„As One With Death”
Deathrune
Records 2018
Death metal z Ameryki Południowej ma bogatą
tradycję. Osobiście uwielbiam śmiercionośną spuściznę płynącą z tego
kontynentu. Trzeba jednak przyznać, że Peru jest poniekąd jednym z najmniej
płodnych krajów tej części świata. Dlatego też z wielką niecierpliwością
oczekiwałem debiutanckiego albumu pochodzącego z Limy Morbosatan. Moje
oczekiwania zostały dość mocno podsycone wydaną kilka lat temu, a wznowioną na
CD przez rodzimą Fallen Temple demówką „Morbosatan”. Kiedy więc otrzymałem od
zespołu materiał promocyjny „As One With Death” natychmiast przystąpiłem do
odsłuchu. No i wielce się cieszę, że się nie zawiodłem. Na krążku, który
zapewne lada chwila w końcu ujrzy światło dzienne nakładem Deathrune, otrzymujemy
niemal 40 minut death metalu w południowoamerykańskim stylu, wzbogaconym, co
dla tamtejszych kapel poniekąd tradycyjne, odrobiną black i thrash metalu.
Brzmienie tego krążka jest pięknie brudne. Gitary są nieco schowane, wokal
przydymiony a brzmienie beczek niewysterylizowane. Te chwilami przypominają
nieco wolniejszą wersję muzycznych ekspresji prezentowanych przez DD Crazy. Co
wyróżnia Morbosatan na tamtejszej scenie, to fakt, iż te chłopaki bardziej
stawiają na dociążenie riffów zamiast typowego łupania byle szybciej i do
przodu. Taki pierwszy z brzegu „Orgy of Disease” to niemal hymn pochwalny dla
starego thrashu ubranego w deathmetalowe wdzianko. Nie znaczy to oczywiście, że
szybkich fragmentów na tej płycie nie znajdziemy, jednak większość płyty
utrzymana jest w raczej średnio-szybkim tempie. Goście z Limy doskonale ważą
akordy i dokonują wszelkich starań, by w ich utwory nie wkradała się nuda. I
znakomicie im się to udaje. Głeboki growl z odpowiednią dawką pogłosu doskonale
pasuje do całości. I bez różnicy, czy utwory są rzygane po angielsku czy po
ichniemu, diabelski efekt bije z nich prostu w ryj. Nikt nawet przez chwilę nie
pomyśli, że chłopaki wydali milion dolarów na produkcję. Bardzo smacznie
konsumuje się ten krążek i trzeba przyznać, że lekkie rozczarowanie
towarzyszące mi przy początkowych podejściach do „As One With Death” szybko
minęło. Warto zatem dać tym jedenastu kawałkom szansę i nie odrzucać przy
pierwszym podejściu. Wiadomo bowiem, że często płyta, która wpada w ucho po
pięciu minutach, równie szybko z niego wypada. Ta, przez która musimy się
przegryźć zostaje we łbie na długo. Tak też jest w przypadku Morbosatan. Mimo
iż nie jest to muza skomplikowana, pragnie odrobiny dopieszczenia. Zróbcie jej
dobrze a ona odwdzięczy się wam tym samym.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.