czwartek, 4 lipca 2019

Recenzja Abbath - Outstrider


Abbath

„Outstrider”

Season of Mist 2019

Sam nie wiem co sprawiło, iż w ogóle odpaliłem ten album. Prawda jest taka, że nie zamierzałem się w niego zagłębiać. Czegóż bowiem można się spodziewać po projekcie gościa, który odcina obecnie kupony ze sławy zdobytej swego czasu przez Immortal, wydającego płyty w majorsie pokroju Season of Mist, tworzącego komercyjny black metal dla mas? Taką dokładnie miałem o Abbacie opinię. Byłem pewny, że nie dotrwam do końca tego albumu, rzucę go w kąt i zapomnę. No i się dość mocno zdziwiłem. Odkładając bowiem na bok wszelkiego rodzaju mniejsze i większe uprzedzenia, muszę przyznać, że „Outstrider” mnie pozytywnie zaskoczył. Płyta rozpoczyna się akustycznym, zahaczającym nieco o wikingowskie czasy Bathory wprowadzeniem, po którym zaraz atakuje nas heavymetalowa solówka. Już w tym momencie wiedziałem, że na tym wydawnictwie nie znajdę bezpłciowych uzupełniaczy, lecz zgrabnie przemyślaną muzykę. Wiadomo, że norweski muzyk jest człowiekiem mocno doświadczonym na scenie i to tutaj naprawdę słychać. Przede wszystkim osiem autorskich utworów zawartych na tym longu, to kompozycje oparte na konkretnych pomysłach a nie udawaniu, że się gra, jak to czyni obecnie multum zespołów z długoletnim stażem, dorabiających sobie do emerytury. Fakt, iż Abbath był współautorem płyt Immortal, zwłaszcza tych od „At the Heart of Winter” wzwyż jest na jego drugim autorskim krążku aż nadto słyszalne. Nie raz podczas odsłuchiwania „Outstrider” złapałem się na tym, że myślami powracam właśnie do wspomnianego powyżej albumu. Mamy tu do czynienia z podobną rytmiką, bliźniaczym sposobem budowania akordów i tym samym, mroźnym klimatem. To wszystko okraszone jest dość sporą ilością zagrywek thrash i heavy metalowych, zgrabnie wplecionych w norweskie klimaty. Znajdziemy tutaj także kilka akustycznych wstawek i zagranych z jajem partii solowych. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że podchodząc do tej płyty zdecydowanie z pozycji ofensywnej nagle przytupuję nóżką i kiwam głową w rytm płynących z głośników dźwięków. Prawda jest bowiem taka, że każdy z numerów na tym krążku jest chwytliwy, ciekawy a jednocześnie łatwy do zapamiętania i wpadający w ucho. Dodając do tego idealną produkcję otrzymujemy… black metal dla mas. Cholera, czyli jednak to, czego rzekomo nie lubię. Ostatnim utworem na płycie jest cover Bathory „Peace Till Death”, który w sumie stanowi swojego rodzaju podsumowanie, gdyż wiadomo, że Quorthon stanowił dla Immortal wielka inspirację od samego początku. Jak widać, jakaś iskra dawnych lat tli się w Abbacie do dziś. Może dzięki temu jego muzyka jest nadal słuchalna. Jasne, że nie będę do tej płyty wracał zbyt często, jeśli w ogóle. Faktem jednak jest, że spędziłem z nią o wiele przyjemniejsze chwile, niż mógłbym przedtem podejrzewać. Fani tego typu grania zapewne będą zachwyceni. A antagonistom tez polecam sprawdzenie, co obecnie, poza bieganiem po pijaku z gitarą, tworzy Norweg. Może okazać się to ciekawsze, niż sądzicie.

- jesusatan
https://www.youtube.com/watch?v=mZ3qh-k90kQ&t=8s

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.